Prezes URE Maciej Bando zatwierdził taryfy dla energii elektrycznej na 2018 r. Nie będzie kilkuprocentowych wzrostów, o które wnioskowali dystrybutorzy i sprzedawcy. Jak zatem zmienią się ceny?
Dane o polskiej gospodarce za ostatnie miesiące jasno pokazują – inflacja rośnie, napędzana między innymi przez ceny żywności. Jak się jednak okazuje, do przyszłorocznego wzrostu cen dóbr konsumpcyjnych nie dołożą się rachunki za energię elektryczną dla gospodarstw domowych.
We wcześniejszych latach zdarzało się, że prezes Urzędu Regulacji Energetyki Maciej Bando sygnalizował, jak mogą zmienić się ceny na kolejny rok. Słyszeliśmy na przykład: „nie widać przesłanek do podwyżek, o które wnioskowali sprzedawcy”. Tym razem jednak wiedzieliśmy tylko, że spółki energetyczne zabiegały o kilkuprocentowe wzrosty taryf, o czym pisaliśmy: Dystrybutorzy energii też chcą podnieść ceny. Przedstawiciele URE za to odmawiali komentarzy.
W trakcie postępowania taryfowego wnioski sprzedawców i dystrybutorów energii zostały jednak mocno ścięte. – Oczekiwania przedsiębiorstw w zakresie planowanych kosztów we wnioskach taryfowych były zdecydowanie wyższe niż ostatecznie uznane w taryfie przez Prezesa URE jako uzasadnione – czytamy w komunikacie.
Niektóre gospodarstwa domowe będące klientami PGE, Taurona, Enei i Energi odnotują spadek rachunków o 0,35%. Największy wzrost w tej grupie wyniesie 1,5%.
Czterech największych sprzedawców energii, Enea, PGE Obrót, Energa Obrót i Tauron Sprzedaż, dostało zgodę na podwyżkę cen prądu średnio o 0,5%. Różnice między poszczególnymi grupami są minimalne.
Sam koszt energii elektrycznej to połowa rachunków za prąd. W drugiej części znajdują się opłaty sieciowe, w tym opłata przesyłowa i opłata dystrybucyjna, która u wszystkich dystrybutorów spada od nowego roku o 0,8%, co dla średniej wielkości gospodarstwa przełoży się na od kilkunastu groszy do 1 zł oszczędności miesięcznie.