Spis treści
Nie milknął echa kampanii państwowych wytwórców energii, którzy informują, że „Polityka klimatyczna UE = droga energia i wysokie ceny”. Dwie fundacje – Frank Bold i Instrat – niejako w odpowiedzi na nią poprosiły Urząd Regulacji Energetyki o zbadanie, czy wysokie giełdowe ceny energii nie są przypadkiem pokłosiem manipulacji na rynku energii przez samych wytwórców.
Wysokie ceny pozwalają uzyskać wysoką marżę
„Rachunki za prąd astronomicznie rosną nie tylko dla Kowalskiego, ale też dla biznesu i przemysłu. Czy płacimy więcej tylko przez politykę klimatyczną UE? Bynajmniej – ceny prądu wzrosły drastycznie powyżej uzasadnionych kosztów ponoszonych przez elektrownie. Tylko w grudniu 2021 r. polscy wytwórcy prądu z węgla mogli zarobić na nas dodatkowo ponad 4 mld zł” – czytamy w opublikowanej dziś analizie fundacji Instrat. Niestety, podobnie jak w kampanii „Polskich Elektrowni”, także i w rzeczonej odpowiedzi na nią zabrakło pełnego obrazu sytuacji na polskim (i europejskim) rynku energii.
Rzeczywiście, elektrownie węglowe generują dziś ogromne zyski, o czym nie wspominają w swojej, słynnej już, kampanii „z żarówką” państwowe elektrownie (pisaliśmy o tym z resztą w dniu startu tej kampanii). Czy w samym grudniu były to aż 4 mld zł? Możliwe. Jednak trudno to dziś ustalić, bo energię dostarczoną w grudniu, elektrownie w znacznej mierze zakontraktowały już wcześniej (po niższych cenach), jednocześnie w tym samym miesiącu otwierając pozycje na rynku terminowym na kolejne okresy. Co więcej, już wcześniej część spółek kupiła uprawnienia do emisji CO2 (taniej), ale też sprowadziła część węgla z zagranicy (drożej), czego nie odzwierciedla indeks polskiego rynku węgla. A wszystko to i tak opiera się na czystko księgowych założeniach czy koszty węgla i CO2 liczymy po cenach zakupu czy aktualnych rynkowych.
Hiszpanie opodatkowali nadzwyczajne zyski
Pytanie jednak czy to źle, że elektrownie węglowe w końcu zarabiają i czy tak wysoki zarobek jest powodem do podejrzewanie ich o manipulację? Ceny energii poszybowały w całej Europie. W efekcie także i w innych państwach rozgorzała dyskusja nt. rekordowych marż części elektrowni. Brytyjska socjalistyczna Partia Pracy zaproponowała opodatkowanie takich nadzwyczajnych zysków (ang. windfall profits), a Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza jesienią uchwaliła taki podatek (obowiązujący do 31 marca).
Na Zachodzie i Południu wzrosty cen energii (znacznie powyżej polskich cen hurtowych) podyktowane były jednak głównie drożejącym gazem, bez którego tamte rynki energetyczne często by się nie obyły. Tymczasem w Polsce ceny na giełdzie zależą od kosztów wytwarzania w elektrowniach węglowych, co słusznie odnotował Instrat. Analitycy dodali więc do siebie koszty paliwa i CO2 i wyszło im, że „cena prądu w grudniu 2021 r. była dwa razy wyższa niż koszt produkcji w typowej elektrowni na węgiel”. − Jeśli hurtowa cena energii to 824 zł/MWh, a koszt paliwa z transportem i opłat za emisje CO2 wyniósł 484 zł/MWh, to wytwórcy prądu świetnie na nim zarobili − ocenił Michał Hetmański, współautor analizy i prezes Fundacji Instrat.
Tyle, że na rynku giełdowym koszt „typowej” elektrowni nie ma większego znaczenia. Liczy się to po ile energię zaoferuje najdroższa elektrownia przy której podaż zaspokoi popyt na energię. Dopiero ta stawka jest ceną rozliczeniową dla wszystkich podmiotów składających oferty kupna i sprzedaży.
Ceny energii w Polsce były wyjątkowe. Wyjątkowo niskie
Tymczasem, jak łatwo można oszacować za pomocą znakomitego kalkulatora, udostępnionego także przez Instrat, najdroższe bloki węglowe w Polsce – przy grudniowych cenach CO2 (80 euro/t) − wychodziły z produkcją na zero dopiero przy 550-600 zł/MWh, w zależności od tego jak wiele z tych najmniej efektywnych jednostek było potrzebnych. A bywało tak, że wszystko co na chodzie, musiało pracować, aby zaspokoić wysoki popyt krajowy i zagraniczny. W grudniu pobiliśmy rekord krajowej generacji (27,6 GW w ciągu kwadransa).
Choć generowaliśmy w Polsce rekordowo dużo energii, staliśmy się jednym z najtańszych rynków hurtowych energii elektrycznej w Europie. Dlatego już w sierpniu, gdy Polska po raz pierwszy od 2017 roku stała się importerem energii netto, w WysokieNapiecie.pl zwracaliśmy uwagę na wyjątkowe ceny energii elektrycznej w naszym kraju. Dla nas i traderów z kilku różnych firm handlujących energią (także prywatnych), z którymi dyskutowaliśmy, giełdowe ceny prądy wydawały się jednak… za niskie.
Po ile ten węgiel?
Nie odzwierciedlały bowiem europejskich cen węgla kamiennego, którego już wówczas zaczynało na kontynencie brakować. Elektrownie oferowały prąd po kosztach zakupu węgla na Śląsku (o połowę taniej niż w Rotterdamie czy Gdyni). Umowy na sprzedaż węgla z Polską Grupą Górniczą zawarte zostały w 2017 r. . Ceny tam określone były zafiksowane na „sztywno”, zrezygnowano z formuły uzależnionej od światowych cen węgla i energii. Miało to być korzystne dla PGG, ale okazało się porażką – stałe ceny nie pokryły rosnących kosztów PGG i nie pozwoliły na ogromne zyski w 2021 r.
Rynek szybko wykorzystał jednak tę nieefektywność – sąsiedzi zaczęli na potęgę importować od nas prąd.
Na efekty nie trzeba było długo czekać – już kilka tygodni później polskim elektrowniom… zaczęło brakować węgla. Na tak wysokie zużycie tego paliwa nie były przygotowane nie tylko one, ale i kolejarze, którzy w węglowym dołku pozbyli się wielu wagonów, ani tym bardziej górnicy. W efekcie część elektrowni zaczęła zgłaszać niedostępność i gdy tylko fala mrozów ustąpiła, wiele bloków w elektrowniach Kozienice, Opole czy Rybnik stanęło na wiele dni. Pod ich nieobecność, nawet przy mniejszym zapotrzebowaniu odbiorców, i tak do pracy musiały wchodzić nieefektywne (czyt. drogie) bloki w innych elektrowniach. W rezultacie ceny energii w Polsce zaczęły rosnąć i zrównywać się z zachodnioeuropejskimi.
Cena rynkowa czy uzasadniona?
W ocenie Instrat te ceny znacznie przewyższyły „uzasadnione koszty wytwarzania” energii. Pojęcie kosztów uzasadnionych pojawia się jednak wówczas, gdy jakiś regulator (np. URE) musi pilnować kosztów monopolisty (np. lokalnego producenta ciepła czy dystrybutora energii). Na rynku energii formalnie nie mamy takiego monopolu. W ostatnich latach – za sprawą repolonizacji − znacznie wzrosła jednak koncentracja państwowych wytwórców, która coraz częściej będzie rodzić pytania o to, czy rynek wytwarzania, podzielony w większości między kilku samodzielnych wytwórców, ale kontrolowanych przez tego samego ministra, rzeczywiście jest konkurencyjny.
Odpowiedź na to pytanie nie musi jednak prowadzić do konkluzji, że na rynku dochodzi do manipulacji. Zgodnie z unijnym rozporządzeniem REMIT „Manipulacja na hurtowych rynkach energii polega na działaniach podejmowanych przez osoby sztucznie kształtujące ceny na poziomie, którego nie uzasadniają siły rynkowe podaży i popytu, w tym faktyczna dostępność zdolności produkcyjnych, magazynowych lub transportowych, ani popyt”.
W ostatnich miesiącach owe „siły rynkowe podaży i popytu”, a w ich efekcie „faktyczna dostępność zdolności produkcyjnych” z pewnością uzasadniały wzrosty cen. Czy aż tak wysokie? To oczywiście może i powinien systematycznie sprawdzać prezes URE. Jednak w sytuacjach, gdy ceny energii zrównują się co do centa w niemal całej Europie, od Helsinek aż po Lizbonę, trudno doszukiwać się paneuropejskiej zmowy kilkudziesięciu największych wytwórców.
Zarabiają nie tylko na węglu
W analizie Instrat zabrakło jeszcze jednego elementu, który dopełnia obraz sytuacji. Analitycy nie wspomnieli bowiem, że wygranym wysokich giełdowych cen energii jest nie tylko energetyka węglowa, ale też odnawialna. Dzięki wysokim cenom giełdowym i znacznemu wzrostowi cen zielonych certyfikatów (w efekcie decyzji rządu i rosnącego zużycia energii), przychody niektórych farm wiatrowych w grudniu mogły przekraczać już 1000 zł/MWh, podczas gdy ich całkowite koszty już po odpisach amortyzacyjnych są dziesięciokrotnie niższe.
I tak źle, i tak niedobrze
Paradoksalnie, gdy elektrownie wreszcie zgarniają wysoką marżę, część pieniędzy z niej przeznaczają na szeroką kampanię, która wywołuje dyskusję m.in. o tym czy ta marża jest w ogóle uzasadniona. W tym samym czasie fundacja, która od dawna podnosi problem nierentowności polskich elektrowni i wynikających z niej obciążeń dla podatników, gdy te elektrownie w końcu przez chwilę zarabiają, wydaje raport… krytykujący ich zarobki.