Rząd musi przestać doraźnie zatykać dziury i zamiast tego stworzyć sensowny plan restrukturyzacji górnictwa. Sensowny czyli zakładający likwidację części kopalń.
„Maryjo, Królowo Ojczyzny naszej, ratuj polskie górnictwo i broń naszych miejsc pracy” – pod takim hasłem odbywała się w niedzielę 23 listopada tegoroczna pielgrzymka górników.
Dwa dni wcześniej Pan Bóg wysłuchał próśb górniczych związkowców i rękami ministra gospodarki Janusza Piechocińskiego strącił z posady prezesa Kompanii Węglowej Mirosława Tarasa. Współautor sukcesu lubelskiej Bogdanki próbował ratować Kompanię, ale przegrał z chaosem i bezhołowiem panującym w rządzie i w górnictwie.
– Odwołanie prezesa Tarasa ma wstrząsnąć menedżerami państwowych firm – oświadczył minister gospodarki Janusz Piechociński.
Zdaje się, że wicepremier postanowił wskrzesić starożytny zwyczaj zabijania posłańca przynoszącego złe wieści. Taras powiedział na konferencji Nowego Przemysłu w Katowicach wiele gorzkich słów. Niestety prawdziwych. Restrukturyzacja KW przypomina „reanimację trupa“ i nawet najdłuższe przemowy wicepremiera tego nie zmienią.
Piechociński stwierdził, że wiceminister gospodarki Wojciech Kowalczyk, na którego barki spadło górnictwo, będzie miał swobodę w doborze następcy Tarasa. Ale nawet gdyby został nim sam Jack Welch, legendarny szef General Electric, to nie będzie miało już wielkiego znaczenia. Niezależnie od tego kto będzie nowym prezesem, na oczyszczenie stajni Augiasza jaką jest Kompania Węglowa może być za późno.
Według naszych informacji KW negocjuje z PGE kolejną zaliczkę za węgiel. Próbuje jednocześnie pozbyć się węgla ze zwałów. Powiedzmy, że dostanie kolejne 600 mln zł. Wystarczy do lutego. A co potem, gdy pojawią kodeksowe przesłanki do zgłoszenia wniosku o upadłość?
Patrz: Człowiek z desku naprawi śląskie kopalnie?
Czy nie lepiej już dziś podjąć trudną decyzję o likwidacji Kompanii, wybrać z niej zdrowe kopalnie, które mogą fedrować i wnieść je do nowej spółki, ewentualnie do Węglokoksu? Nierentowne kopalnie trafiłyby do Spółki Restrukturyzacji Kopalń i stopniowo by je wygaszono. Trzeba by także uruchomić program osłonowy dla zwalnianych górników i zaplanować na to pieniądze w budżecie. Likwidacja jednej tylko kopalni Kazimierz-Juliusz będzie w tym roku kosztować budżet 280 mln zł. Na pięć kopalń z KW poszłoby przynajmniej miliard. Do tego dochodzą zobowiązania spółki wobec wierzycieli – przy likwidacji skarb państwa jako właściciel musiałby je spłacić.
Ale dzięki temu nowa spółka nie byłaby obciążona długami Kompanii. Straciłyby moc układy zbiorowe, a wraz z nimi przywileje wyszarpane przez górnicze związki – czternastki, barbórki, ołówkowe, mleko, deputaty itp. itd. Można by narzucić inny system pracy, uzależniony od wyników, taki jaki dziś istnieje w prywatnej Silesii.
Skończyłaby się także sieć wzajemnych powiązań, spółek-córek i wnuczek, krewnych i znajomych, oplatająca dziś Kompanię.
Oczywiście mielibyśmy jazgot i rokosz rozjuszonych związkowców, którym kończy się dolce vita na koszt gospodarki naszego kraju.
Jeśli rząd zdecyduje się na ten ruch teraz, to ma szanse zakończyć pierwszy etap restrukturyzacji przed wyborami parlamentarnymi w 2015 r. Jeśli będzie ją odwlekał, to musi liczyć się z tym, że górnictwo wybuchnie mu w rękach akurat w czasie kampanii wyborczej.
Oczywiście zawsze rząd będzie musiał walczyć z pokusą żeby podsypać trochę kasy z państwowych instytucji finansowych albo państwowej energetyki. Jakakolwiek pomoc operacyjna dla górnictwa jest jednak zakazana przez unijne prawo, można wspierać tylko zamykanie kopalń.
Na nieszczęście górników Komisja jest mniej podatna na lamenty i groźby podpalania opon niż nasz rząd.
Ten wrzód trzeba po prostu przeciąć, nie ma innego wyjścia.