Spis treści
Brytyjski odpowiednik Najwyższej Izby Kontroli krytykuje tamtejszy rząd. Ocenia, że wsparcie, które zielone źródła energii dostaną do 2020 roku, mogłyby być o kilkaset milionów funtów niższe. Pojawiają się wątpliwości, czy wystarczająco zadbano o interes odbiorców.
Rząd w Wielkiej Brytanii po raz kolejny został skrytykowany za zbyt wysokie subsydia dla nowych projektów energetycznych. Tym razem krytyka jest tym bardziej bolesna, że pochodzi ze strony krajowego podmiotu zajmującego się kontrolą rządowych wydatków.
National Audit Office wzięło pod lupę wparcie udzielone w kwietniu przez brytyjski Departament ds. Energii i Zmian Klimatu (DECC) ośmiu projektom energetycznym, w tym pięciu morskim farmom wiatrowym. Wsparcie ma znaną dobrze w Europie postać taryf gwarantowanych (feed-in tariff), czyli zapewnionej z góry ceny sprzedaży energii z danego źródła.
Kwietniowa decyzja o przyznaniu dopłat, choć uzasadniona obawami przed niewypełnieniem celu dla energetyki odnawialnej, dla części branży stanowiła spore zaskoczenie. Dopiero pod koniec 2014 roku rząd Davida Camerona ma bowiem przedstawić projekt nowego mechanizmu przyznawania subsydiów dla inwestycji w odnawialne źródła energii. Jego istotą ma być zwiększenie poziomu konkurencji pomiędzy wytwórcami w rywalizacji o rządowe wsparcie.
DECC argumentował, że bez tej decyzji projekty te mogłyby, w najlepszym razie, powstać ze sporym opóźnieniem, a to zagrażałoby realizacji celów klimatycznych. NAO stwierdza jednak, że decyzja o przyznaniu subsydiów poza planowanym systemem aukcji może kosztować brytyjskich konsumentów kilkaset milionów funtów w perspektywie całego cyklu życia tych inwestycji.
Rząd nie dba o interes konsumentów?
Według NAO łączny koszt subsydiów dla ośmiu zatwierdzonych kontraktów wyniesie astronomiczne 16,6 mld funtów (ponad 86 mld zł) w ciągu najbliższych 20 lat. W przypadku przyznania tych kontraktów w ramach mechanizmu aukcji rachunek ten mógł być znacząco niższy ze względu na większy poziom konkurencji pomiędzy wytwórcami.
O ile niższy, tego NAO nie szacuje. Stwierdza tylko, że nawet w już podpisanych kontraktach można było obniżyć koszty o 325 mln funtów, zawierając w nich klauzulę zmniejszającą subsydia dla turbin wiatrowych, które budowane będą w przyszłości (każda z farm wiatrowych budowana będzie w kilku etapach, przy czym zakłada się, że każdy kolejny jest tańszy ze względu na efekt skali).
W raporcie NAO pada stwierdzenie, iż „brakuje przekonania, że rząd w wystarczający sposób zadbał o ochronę interesu konsumentów”. Jak na brytyjskie standardy są to mocne słowa krytyki wobec rządku, który od przynajmniej roku za jeden z głównych celów stawia sobie zmniejszenie kosztów energii dla konsumentów m.in. poprzez ograniczenie wsparcia publicznego dla inwestycji energetycznych.
Co więcej, nie jest to pierwsza krytyka rządowej polityki energetycznej. Na przełomie tego i poprzedniego roku Komisja Europejska poddała w wątpliwość skalę wsparcia publicznego dla projektu pierwszej brytyjskiej elektrowni atomowej od 20 lat – Hinkley Point C. KE odmówiła zatwierdzenia wsparcia publicznego dla tego projektu i postanowiła bliżej przyjrzeć się sprawi, co stawia pod dużym znakiem zapytania sztandarowy element polityki energetycznej rządu Davida Camerona.
Komisja wyliczyła bowiem, że całość zaproponowanego inwestorowi, francuskiemu koncernowi EDF, wsparcia publicznego w postaci bezpośrednich subsydiów oraz gwarancji finansowych może przekroczyć całkowity koszt inwestycji szacowany obecnie na około 16 mld funtów.
Lepiej drogo niż wcale?
Co na to rząd? Mówiąc oględnie nie przyznaje się do winy. W oficjalnym oświadczeniu DECC stwierdza, że obecny rząd musiał zmagać się z pozostawionym przez poprzednie gabinety spadkiem w postaci niedoinwestowania sektora energetycznego.
„Byliśmy zmuszeni podjąć natychmiastowe decyzje odnośnie zreformowania całego sektora aby zagwarantować inwestycje w nowe moce wytwórcze niezbędne do zaspokojenia rosnącego zapotrzebowania na energię elektryczną w kolejnych dekadach przy jednoczesnej dekarbonizacji sektora oraz zabezpieczeniu interesu konsumentów” – czytamy w oświadczeniu.
DECC stwierdza również, że zawarte z inwestorami kontrakty są i tak nieporównywalnie mniej korzystne z punktu widzenia wytwórców, niż to było jeszcze niedawno.
„Bez tego wsparcia istniało duże ryzyko, że projekty te nie mogłyby zostać uruchomione a w najlepszym razie miałyby duże opóźnienia, co stwarzałoby duże zagrożenie dla bezpieczeństwa energetycznego”.
Argument ten jest jednak poddawany w wątpliwość. Po pierwsze dlatego, że kilkumiesięczne opóźnienie nie musiało wcale oznaczać fiaska dofinansowanych inwestycji. Po drugie, że część ekspertów jest zdania, że biorąc pod uwagę do tej pory zatwierdzone inwestycje, Wielka Brytania już zapewniła sobie wypełnienie unijnych celów do roku 2020.
Coraz mniejszy tort do podziału
NAO zwraca jednak uwagę na jeszcze jeden istotny aspekt podpisania kontraktów na osiem inwestycji OZE. Do 2021 roku budżet na subsydia dla sektora energetyki odnawialnej nie może przekroczyć 7,6 mld funtów. Znacząca większość tych pieniędzy została już rozdysponowana a w puli pozostało około 1,8 mld funtów. Z tej kwoty wspomnianych osiem kontraktów skonsumowało jednak aż 1,2 mld funtów. De facto oznacz to więc, że zapowiadany nowy system wsparcia dla OZE maksymalizujący konkurencję wśród wytwórców będzie miał stosunkowo niewielki wpływ na kształt sektora w najbliższych kilku latach.
Raport NAO stanie się teraz przedmiotem prac parlamentu. Już w tym tygodniu przedstawiciele DECC będą tłumaczyć się przed parlamentarnym Komitetem ds. Wydatków Publicznych. Niezależnie od tego, jak dalej potoczy się sprawa zarzutów, na pewno kwestia wsparcia dla OZE stanie się przedmiotem ataków politycznych w perspektywie przyszłorocznych wyborów parlamentarnych. Suchej nitki na rządzie nie pozostawi z pewnością UKIP (UK Independence Party), czyli największy brytyjski zwycięzca niedawnych eurowyborów.
Jak bardzo jest to temat wrażliwy politycznie pokazała sytuacja z końcówki zeszłego roku, kiedy to masowe podwyżki cen energii przez wszystkich największych dostawców przełożyły się na spadek poparcia dla rządzących konserwatystów.
Co to oznacza dla Polski?
Kiedy polska NIK w 2012 r. prezentowała wyniki kontroli krajowego systemu wsparcia dla OZE, nie zgłosiła uwag co do kwot. Wytykała nieprawidłowości w zarządzaniu pieniędzmi przyznawanymi inwestorom, ale zastrzeżenia dotyczyły raczej tego, że można było je wykorzystać efektywniej i szybciej.
Raport brytyjskiego urzędu kontrolnego przypomina nieco opinię, którą polskie Ministerstwo Finansów zgłaszało pod koniec 2012 r. do szykowanego w bólach projektu ustawy o OZE. Resort kierując się logiką stricte ekonomiczną, zwracał w nim uwagę, że jakiekolwiek dopłaty podwyższają ceny energii i w krótkim terminie nie sprzyjają pobudzaniu wzrostu gospodarczego, a tylko obniżają konkurencyjność gospodarki.
Kierując się zbliżonymi argumentami rząd Donalda Tuska postanowił zaproponować aukcyjny, a więc bardziej konkurencyjny system przyznawania dopłat do OZE. W tym systemie dopłaty będą prawdopodobnie niższe niż byłyby przy dalszym stosowaniu zielonych certyfikatów, czyli ryzyko narażenia się na krytykę, jaka spada dziś na rząd brytyjski, maleje. Nie wiadomo jednak, czy za kilka lat, kiedy system aukcyjny będzie już w jakiejś formie w Polsce funkcjonował, któryś z organów kontrolnych nie dojdzie do wniosku, że krajowe aukcje za słabo wspierały rozwój OZE.