Spis treści
Z fazy olbrzymiej węglowej górki w 2020 r. zjechaliśmy bardzo szybko do głębokiego dołka. Na koniec października już 10 elektrowni i ciepłowni (m.in. Rybnik, Ostrołęka, Dolna Odra i Opole ) raportowało o niedotrzymaniu norm obowiązkowych zapasów węgla. Ciepłownicy ostrzegają, że mogą mieć problemy z grzaniem zimą.
Czytaj także: Modlimy się o łagodną zimę
Na początku listopada Jacek Szymczak, szef Izby Gospodarczej Ciepłownictwo Polskie, skupiającej ciepłownie i elektrociepłownie, napisał list do ministra aktywów państwowych Jacka Sasina.
„W ostatnich dniach dochodzą do nas niepokojące informacje na temat pogarszających się warunków realizacji umów związanych z dostarczaniem węgla dla źródeł ciepła systemowego. Problem dotyczy zarówno sposobu do realizacji kontraktów na dostawy węgla energetycznego przez Polską Grupę Górniczą SA, jak również problemów z wywiązywania się z zawartych umów na transport węgla z PKP Cargo SA. Członkowie naszej Izby zwracają nam uwagę między innymi na:
W przypadku PGG SA:
– przypadki redukowania, zawartych w umowach i obowiązujących harmonogramach dostaw, wielkości zamówień na węgiel;
– jednostronnego „korygowania” harmonogramów dostaw przez ich odwoływanie lub przesuwanie w czasie;
– oferowanie uzupełniania zredukowanych ilości wynikających z umowy dostawami z cenami „komercyjnymi”;
Niemcy płacą więcej za polski węgiel
O co chodzi? Problemy z węglem w Chinach wywindowały cenę surowca do dawno nienotowanych poziomów. Tymczasem Polska Grupa Górnicza sprzedaje swoje „czarne złoto” po cenach z kontraktów zawieranych z energetyką i ciepłowniami w 2017 r. Wówczas proponowała stałe ceny, które wydawały się wysokie.
Ilość węgla zapisana w umowach ma swoje „widełki” – minimalne i maksymalne poziomy węgla, które PGG ma dostarczyć. Ponieważ światowe ceny szybują, pojawiają się normalne rynkowe zachowania – PGG opłaca się dowieźć minimalne zakontraktowane ilości węgla, a resztę sprzedać na wolnym rynku. I to najlepiej nie w Polsce, żeby nie narazić na zarzut, że górnicy nie dostarczają zamówionych ilości węgla. Energetyka chciałaby bowiem jak najwięcej surowca, bo z odwróciły się relacje między w Polską a UE i nagle w sierpniu zostaliśmy eksporterem prądu.
Czytaj także:Eksportujemy najwięcej prądu od lat
Z przenalizowanych przez portal WysokieNapiecie.pl danych ARP i GUS wynika, że eksport rośnie jak na drożdżach. W styczniu wywieźliśmy zaledwie 102 tys. ton, a we wrześniu 246 tys. W sumie od początku roku Polska sprzedała za granicę 1,8 mln ton węgla, z czego połowę kupili Czesi. Na drugie miejsce niespodziewanie wysforowała się Ukraina, do której węgiel sprzedaje głównie Bogdanka.
Oczywiście to nie znaczy, że eksportujemy więcej niż importujemy – do września import przekroczył 7 mln ton, ale rosyjski węgiel jest dużo droższy niż krajowy.
Z danych GUS wynika, że ceny węgla w eksporcie są o średnio o ponad 30 proc. wyższe niż w kraju, o ile wziąć pod uwagę indeks PSCMI, który teoretycznie powinien mówić po ile surowiec kupuje energetyka.
Energetycy narzekają, że PGG wywozi węgiel, na którym oni mogliby zarobić i który im się zgodnie z umowami należy. Ale zapominają, że w sytuacji węglowej górki zachowywali się podobnie. W 2015 r. masowo wypowiadali kontrakty z kopalniami, w których figurowała cena ok. 10 zł za GJ by wykupić węgiel ze zwałów za 6-7 zł za GJ. Opłacało się nawet płacić kary umowne. Podobna sytuacja z nieodbieraniem węgla zdarzyła się także w zeszłym roku.
Ta węglowa kołomyjka powtarza się regularnie i przewidywalnie. Sięgnijmy tylko do historii ostatnich 10 lat. W 2012 r. był dołek na którym korzystali górnicy, potem w 2014-15 gigantyczna górka, która wymusiła zamknięcie kilku kopalń.
W 2017 znowu pojawił się dołek, w 2020 r. górka, a teraz znowu jesteśmy w dołku. Przy czym wahania cen są normalne na każdym rynku – chodzi o to, że zawierane umowy okazują się nieprzydatne do tego, co faktycznie się dzieje z podażą i popytem na węgiel.
Świat jest gdzie indziej
Kto jest temu winien? Wszyscy pospołu z kolejnymi rządami, bo przez lata nie zadbali aby handel węglem – było nie było wciąż najważniejszym polskim surowcem energetycznym odbywał się jak przystało na XXI w.Na świecie handluje się węglem tak jak ropą i gazem – zawierane są umowy na na różne okresy, są kontrakty forward, indeksy i platformy obrotu. Nawet w Chinach naliczyliśmy przynajmniej trzy.
A w Polsce od lat 90. wygląda to mniej więcej jak na średniowiecznym jarmarku– pod koniec każdego roku energetycy i górnicy spotykają się, ustalają jakąś cenę i ilość na dany rok, z błogosławieństwem odpowiedniego ministra. Przez lata obowiązywały jakieś tam lepsze lub gorsze formuły cenowe uwzględniające to, co dzieje się na światowych rynkach, ale problemem była kompletna nieelastyczność tych kontraktów i uniezależnienie ich od tego co, faktycznie dzieje się na rynku energii. W trakcie roku często okazywało się, że mamy górkę lub dołek i umowę można było renegocjować, albo elegancko zlekceważyć.
Jedyna wprowadzona modyfikacja to wymuszenie w 2017 r. przez PGG w trakcie węglowego dołka kontraktów trzyletnich zamiast rocznych, do czego przyczyniła się także dominująca pozycja PGG o połączeniu z Katowickim Holdingiem Węglowym. Ale niewiele to spółce pomogło.
Problem od lat był znany naukowcom zajmującym się węglem i co bystrzejszym uczestnikom rynku.
„Przydatna byłaby jakaś obiektywna cena referencyjna węgla na rynku krajowym. Dawałaby uczestnikom rynku pogląd na aktualny poziom cen, ale też stwarzałaby możliwości rozwoju handlu nowoczesnymi instrumentami finansowymi (np. kontrakty terminowe typu futures) – pisała już w 2010 r. dr Urszula Lorenz z Instytutu Gospodarki Surowcami Mineralnymi i Energią, najlepszej polskiej placówki naukowej zajmującej się ekonomiką energetyki i górnictwa.
– Struktura kontraktów na węgiel jest nieprawidłowa – żali się nam menedżer z państwowej spółki energetycznej, który, jak wszyscy w sektorze, boi się powiedzieć głośno, to co myśli. – Powinno być zasadniczo mniej umów wieloletnich i mniej rocznych, a więcej kwartalnych i miesięcznych – adekwatnie do struktury zapotrzebowania na prąd.
Podobną koncepcję wysunęło już w 2016 r. dwóch ówczesnych menedżerów spółki EDF Paliwa, która handlowała węglem – Adam Bocheński i Patryk Dunal.
To z ich artykułu zaczerpnęliśmy te dwie tabelki ilustrujące odmienne oczekiwania energetyki i górnictwa oraz różnice między polskim a europejskim rynkiem węgla.
Za pól roku można handlować jak w XXI w.
Co można zrobić? Najprostszą rzeczą byłaby organizacja platformy giełdowej do handlu węglem. Mogłaby powstać przy Towarowej Giełdzie Energii. Były już takie plany w 2012 r. ale wówczas nie zgodzili się górnicy. W rezultacie powstał tylko indeks cen polskiego węgla. Ale jest on mało przydatny bo odzwierciedla to co jest w rocznych umowach, które – jak napisaliśmy wyżej -nie nadążają, za tym co dzieje się na rynku.
– Przy organizacji takiej platformy największy problem byłby z jakością węgla – w Europie handluje się standardowym produktem z konkretną kalorycznością i zawartością siarki, a w Polsce każda kopalnia wydobywa trochę inny i często są problemy z dotrzymaniem jakości. Ale to się da pokonać jeśli tylko będzie dobra wola energetyków i górników i nie będzie się patrzeć na partykularne intersy poszczególnych kopalń – tłumaczy doświadczony trader węglem.
– To prawda, że kiedyś górnictwo było przeciwne – mówi z kolej jeden z szefów spółek górniczych. – Ale teraz sytuacja się zmieniła. Jeśli chcemy negocjować z Brukselą kwestię dopłat do węgla w wygaszanych kopalniach, to musimy mieć obiektywny miernik ile ten węgiel kosztuje. Platforma handlowa by się więc przydała.
– Organizacja takiej platformy zajęłaby jakieś trzy do sześciu miesięcy – przewiduje trader.
Menedżer z Towarowej Giełdy Energii, z którym rozmawialiśmy aż takim optymistą nie był. – Włożenie handlu gazem na giełdę zajęło półtora roku, ale tam trzeba było zmienić także przepisy instrukcji ruchu sieci przesyłowych. Przy węglu powinno być prościej, ale musi być zainteresowanie energetyki i górnictwa.
Giełda węgla pomogłaby też rozwiązać kolejny problem energetyki – stygmatyzację importu węgla. Za każdym razem gdy elektrownie kupują tańszy węgiel z importu, to ministrowie kolejnych rządów nie wiedzieć czemu tłumaczą się w mediach jakby energetycy popełniali przestępstwo. A po cichu politycy każą nie kupować wrażego importowanego węgla, zamiast powiedzieć górniczym działaczom związkowym żeby przestali pajacować.
Gdyby energetyka kupowała węgiel na platformie handlowej, to nie byłoby nawet widać skąd pochodzi. Energetycy mogliby też zabezpieczać dostawy węgla w kontraktach dostosowanych do handlu energią, który dziś odbywa się w większości na giełdzie.
Obecna sytuacja jest absurdalna. Wszyscy to widzą, ale boją się powiedzieć głośno. Nie ma ani w górnictwie ani energetyce nikogo chętnego, kto chciałby przenieść handel najważniejszym wciąż polskim surowcem ze średniowiecza w XXI w.