Spis treści
Premier stawia na energetykę węglową, bo jest najtańsza, a węgla mamy pod dostatkiem. Gdy jednak okazało się, że chodzi o węgiel z Rosji – do głosu doszły inne argumenty.
– Węgiel to nadal najtańsze paliwo – mówił jeszcze kilka miesięcy temu premier Donald Tusk. W ten sposób tłumaczył politykę rządu – stawiania na rozwój energetyki węglowej. Tak podpowiadało mu z resztą jego otoczenie w kancelarii. Z analizy optymalnego miksu energetycznego dla Polski, przygotowanej w KPRM pod okiem głównego doradcy ekonomicznego premiera – Jana Krzysztofa Bieleckiego – wynikało, że ten stan nie zmieni się do… 2090 roku.
W analizie nie uwzględniono jednego czynnika – pochodzenia węgla.
Dlaczego? Bo miała pokazać tylko jaka energetyka będzie najtańsza. W końcu to rząd wypisał na swoich sztandarach – stawiamy na najtańsze źródło energii, a skorzysta na tym przemysł i odbiorcy prądu.
Teraz okazuje się jednak, że węgiel jest… za tani.
Ściśle rzecz biorąc za tani jest węgiel importowany. Przez to polski surowiec traci odbiorców, a kopalnie rentowność. Stąd prosta droga do przegranej w wyborach przynajmniej na Śląsku, a być może i znacznego pogorszenia sondaży w całym kraju. Masowe protesty górników w Warszawie to z pewnością nie jest wymarzone tło kampanii wyborczej.
Więc powinien być droższy
Jak temu zapobiec? Zdaniem zdesperowanych górników, dla których upadek Kompanii Węglowej – bezpośrednio zatrudniającej 55 tys. osób – byłby prawdziwą tragedią, należy zablokować import węgla z Rosji. Jak przekonują, jest mniej kaloryczny, gorszej jakości, a w dodatku z pewnością nieuczciwie dotowany. Ich postawa nie dziwi, bo starają się ratować swoje miejsca pracy.
Premier też będzie palić opony?
Może natomiast dziwić postawa premiera. Donald Tusk przyjechał do Katowic w poniedziałek, dzień przed wczorajszym „Szczytem węglowym” i spotkał się z przedstawicielami górniczych związków zawodowych sam na sam. Na spotkanie nie zostali zaproszeni ani prezesi spółek węglowych, ani odpowiedzialni za górnictwo wicepremier Janusz Piechociński i wiceminister gospodarki Tomasz Tomczykiewicz. Spotkanie odbyło się więc bez udziału tych „złych” (w oczach górników).
Dzięki temu premier wykorzystał swoje najlepsze umiejętności i stanął po stronie górników. – Nie po to od kilku lat walczymy jak lwy w Europie, żeby węgiel był równoprawnym źródłem energii. Nie po to tyle energii włożyłem w to, żeby powstawały nowe bloki węglowe – czy w Opolu, czy w Jaworznie – żeby gdzieś na końcu miało się okazać, że będą opalane węglem z Kolumbii, z RPA czy, przede wszystkim, z Rosji – powiedział we wtorek. – W sprawie węgla mam wrażenie, że jest symbioza interesów, że rozumiemy to tak samo – i rząd, i związki – dodał.
To bratanie się premiera ze związkowcami doskonale komentował tydzień temu wicenaczelny Dziennika Zachodniego. – To premier też będzie palił opony? – pytał w swoim felietonie Marcin Kasprzyk.
Rosyjski straszak
Polskie spółki węglowe nie potrafią sprzedawać własnego produktu. Rosyjski węgiel zaczął wypierać polski w handlu detalicznym
Trzeba dodać – rozwiewając wątpliwości górników i premiera – że węgiel z Rosji wcale nie jest tańszy. Z danych Agencji Rozwoju Przemysłu wynika, że na granicy kosztuje ok. 300 zł za tonę, w stosunku do ok. 270 zł/t, po jakiej sprzedają surowiec śląskie kopalnie. Jest natomiast lepszej jakości – o ok. 10 proc. bardziej kaloryczny i o połowę mniej zasiarczony.
W jednym górnicy mają jednak rację – polskie spółki węglowe nie potrafią sprzedawać własnego produktu. Rosyjski węgiel zaczął wypierać polski w handlu detalicznym (elektrownie nadal kupują polski), bo znaleźli się odpowiedni sprzedawcy, którzy uruchomili na przykład kampanię telewizyjną. Polskie kopalnie postanowiły wziąć sprawy we własne ręce, ale bez reklamy i zarządzania marżą (więcej po stroni producentów, mniej pośredników) marka „Polski węgiel” pozostanie na papierze. Na szczęście I tutaj premier obiecuje pomóc (!).
Mydlenie zamiast odpowiedzi
Wbrew zarzutom opozycji, że premier zainteresował się górnictwem dopiero przed wyborami, trzeba przyznać, że jest dokładnie odwrotnie. To górnicy zainteresowali sobą premiera tuż przed wyborami. Widmo protestów planowanych na 6 dni przed eurogłosowaniem sprawiło, że szef rządu musiał zostawić kampanię i osobiście gasić pożar na Śląsku.
Do 25 maja będzie poklepywał górników po plecach, obieca przyjrzenie się sprawie podstępnie taniego węgla z Rosji, wspomoże promocję marki „Polski węgiel”, a nawet uruchomi ABW i CBA, aby zbadała podejrzenia górników o nieprawidłowościach w sektorze. Wszystko po to, aby wytrącić opozycji (która patrzy na plecy górników jak na wyborczą trampolinę) argumenty.
Po wyborach pozostanie jednak najważniejsze pytanie – co dalej? Chociaż premier mówi o rozmowie z górnikami w oparciu o „twarde liczby”, to sam wielu z tych liczb nie posiada. Brakuje m.in. dokładnych danych o zasobach, które opłaca się wydobywać. O ewentualnym przenoszeniu produkcji (i górników) do Zagłębia Lubelskiego, gdzie fedruje się znacznie taniej, w ogóle nie ma mowy.
Ponieważ majowy kryzys udaje się premierowi wygaszać, możemy śmiało prognozować, że kolejne protesty wypadną w listopadzie – w końcu wybory samorządowe to następna doskonała okazja do „rozmów” o przyszłości polskiego górnictwa. Branży, która bez rzetelnej odpowiedzi na pytanie „co dalej” do kolejnych wyborów może już nie przetrwać w obecnym składzie.