Spis treści
Dokładnie rok temu zmarł pierwszy polski pacjent zakażony koronawirusem SARS-CoV-2. W ciągu kolejnych 12 miesięcy w wyniku choroby wywoływanej tym patogenem życie straciło jeszcze 46,4 tysiące osób w naszym kraju – wynika z oficjalnych statystyk Ministerstwa Zdrowia.
To niemal tyle samo, ile każdego roku umiera przedwcześnie z powodu zanieczyszczenia powietrza. Jak wynika z ostatnich danych Europejskiej Agencji Środowiska, z powodu przekraczania norm emisji pyłu zawieszonego PM2,5 przedwcześnie umiera w Polsce 46,3 tys. osób rocznie. Kolejnych 3,4 tys. umiera w efekcie zanieczyszczenia dwutlenkiem azotu oraz ozonem. Unijna agencja w najnowszym raporcie sugeruje ponadto, że zanieczyszczenie powietrza mogło zwiększyć wskaźnik śmiertelności COVID-19.
Na ponure konto koronawirusa prawdopodobnie należałoby dopisać jeszcze ok. 14 tys. zgonów nie wywołanych tym patogenem, ale nadmiarowych względem lat poprzednich. Przynajmniej częściową odpowiedzialność za nie bierze bowiem załamanie systemu państwowej opieki zdrowotnej wywołane pandemią.
Co dziesiąty zgon wywołany smogiem
Obie przyczyny śmierci są niebagatelne, biorąc pod uwagę, że w całym 2020 roku zmarło w sumie 485 tys. osób z polskim obywatelstwem. To oznacza, że zarówno koronawirus jak i zanieczyszczenie powietrza przyczyniły się do co dziesiątej śmierci Polaków. Dla porównania w 2019 roku na wszystkie rodzaje nowotworów (w tym te wywołane smogiem) zmarło w Polsce 108 tys. osób.
Te statystyki wyglądają jeszcze tragiczniej, gdy śmierć każdego z pacjentów przeliczymy na utracone lata jego życia. Takich danych dla zgonów wywołanych koronawirusem nasz rząd nie pokazuje. Co więcej, Ministerstwo Zdrowia przestało w ogóle publikować statystyki dotyczące wieku ofiar pandemii. Mamy je jednak, na podstawie badań epidemiologicznych, w przypadku zgonów wywołanych zanieczyszczeniem powietrza. Przeciętnie każdy z tych niemal 50 tys. zgonów skraca życie o niemal 13 lat. Z każdym rokiem z powodu smogu tracimy więc w naszym kraju łącznie niemal 640 tysięcy lat życia.
Jak do tych zagrożeń podchodzi rząd? Aby znacznie zmniejszyć liczbę zachorowań i zgonów wywołanych koronawirusem od ponad roku mamy bezprecedensowe ograniczenia swobód gospodarczych i osobistych. W efekcie sam budżet państwa, który – gdyby nie pandemia – powinien mieć już solidną nadwyżkę – zamknie się największym w historii deficytem, przekraczającym 130 mld zł. De facto całą tę kwotę przypisać możemy walce z pandemią koronawirusa i wszystko wskazuje na to, że nie jest to ostateczny rachunek.
Dla porównania wydatki na onkologię wyniosą w tym roku ok. 10 mld zł. Z kolei inwestycje ze środków krajowych i unijnych na poprawę jakości powietrza przekroczą 5 mld zł. Gdyby porównać je do kosztów zwalczania pandemii, byłyby to śmiesznie małe nakłady, ale w stosunku do – wiecznie niedoinwestowanej – onkologii, ta suma wydaje się już stosunkowo wysoka.
Między życiem a etatem
Zastrzeżenia natury moralnej budzić może jednak postawa rządu. Chociaż, jak widać, smog jest dziś tak samo śmiertelnym zagrożeniem dla życia Polaków, co – utrzymywana w ryzach – pandemia, to podpisane niedawno porozumienie z górniczymi związkami zawodowymi dąży do wydłużenia czasu w jakim w domowych piecach dopuszczalne będzie spalanie węgla (w przypadku grubych sortymentów w połowie importowanego z Rosji).
Do dziś, z powodu obaw przed reakcją górników, z programu „Czyste powietrze” nie zniknęła też możliwość dotowania z pieniędzy budżetowych zakupu pieców węglowych. Jako podatnicy dofinansowaliśmy już w ten sposób zakup 11,5 tys. nowych kotłów węglowych, a ich liczba każdego dnia rośnie.
Chociaż wyniki badań pokazujące, że dzieci w Rybniku (i innych miastach) mają cząstki sadzy we krwi, nerkach i mózgu nie przebijają się tak do opinii publicznej, jak informacje o zagrożeniu SARS-CoV-2, to może czas, aby politycy zaczęli jednak traktować ryzyko śmierci wywołane smogiem tak samo poważnie, jak to powodowane koronawirusem?