Zamiast snuć mrzonki o wspólnych zakupach gazu lepiej wytargować wsparcie dla polskich elektrowni.
Donald Tusk ogłosił w pierwszych dniach kwietnia strategię energetyczną Polski na forum unijnym. – Zaproponujemy sześć filarów rodzącej się unii energetycznej – mówił polski premier. Przeprowadzamy ofensywę dyplomatyczną i ekspercką w Brukseli. Kontekst Ukrainy powoduje, że kwestia niezależności energetycznej nie tylko Polski, ale całego kontynentu, zaczyna nabierać dużo większej wagi niż tylko gospodarcza – tłumaczył Tusk.
Owe sześć filarów to:
– wspólne zakupy surowców energetycznych,
– wzmocniony mechanizm solidarności na wypadek odcięcia ich dostaw
– maksymalne dofinansowanie budowy infrastruktury energetycznej
– pełne wykorzystanie dostępnych źródeł paliw kopalnych
– szukanie porozumień z innymi dostawcami surowców energetycznych
– zapewnienie bezpieczeństwa sąsiadom Unii.
O „ofensywie” trudno na razie mówić. Sześć filarów Tuska to raczej luźne propozycje, nie istnieje żaden dokument, który szczegółowo by je omawiał.
O minimalnych szansach na wspólne zakupy już pisaliśmy: UE nie pójdzie na wspólne gazowe zakupy
Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach nie zakwestionuje mechanizmu solidarności czy dofinansowania budowy infrastruktury. Problemy zaczynają się przy analizowaniu potrzeby budowy konkretnych połączeń.
Ale skąd się wziął punkt pod punktem „pełne wykorzystanie dostępnych źródeł paliw kopalnych”?
Zapewne Polska chciałaby w ten sposób zapewnić jakiś mechanizm poprawiający sytuację Kompanii Węglowej – naszego największego producenta węgla energetycznego. Jej sytuacja finansowa jest fatalna (patrz Wielka zagadka polskiego węgla) a co gorsza, ze strony rządu nie widać żadnego pomysłu jak KW wyciągnąć z dołka. Najbardziej racjonalny wariant – zamykanie nierentownych kopalń – ze względów politycznych nie wchodzi na razie w grę.
Unijne reguły pomocy publicznej wprost mówią o zakazie dotowania kopalń. Komisja Europejska jest na tym punkcie bardzo czuła i rząd będzie miał problem z wpompowaniem publicznych środków w Kompanię.
Gdyby zapis o „pełnym wykorzystaniu dostępnych źródeł paliw kopalnych” znalazł się w jakimkolwiek unijnym dokumencie, teoretycznie dawałby jakieś uzasadnienie dla ewentualnej pomocy finansowej udzielonej przez państwo kopalniom.
Jeżeli rząd myśli w ten sposób, to naszym zdaniem oddaje się niebezpiecznym mrzonkom.
Polski węgiel może być cennym paliwem, pod warunkiem, że rząd zrestrukturyzuje kopalnie i zaczną one wreszcie działać zgodnie z rachunkiem ekonomicznym.
Komisja Europejska w czerwcu przedstawi plany zwiększenia niezależności energetycznej UE. Ale nie należy spodziewać się żadnych fajerwerków. Bruksela napisze zapewne o konieczności budowania połączeń transgranicznych i wspomni o dywersyfikacji dostaw. Na żadną rewolucyjną zmianę nie ma co liczyć.
Rząd chce dobrze sprzedać swoją „ofensywę energetyczną” w kraju zwłaszcza, że idą eurowybory. „Niezależność energetyczna”, w domyśle od Rosji, to chwytliwe hasło. Praktycznego znaczenia jednak mieć nie będzie. Kontrakty między firmami zachodnimi a Gazpromem są zawarte na długie lata. Dotyczy to także polskiego PGNiG.
Prawdziwa rozgrywka między Polską a Brukselą rozegra się na innym poletku. Jak zwykle chodzi o redukcję CO2.
Niedawny szczyt przywódców państw UE rozstrzygnął, że Komisja ma opracować „mechanizmy sprawiedliwego podziału wysiłku redukcyjnego które będą sprzyjać modernizacji sektora energetycznego”.
Takie mechanizmy to np. ulgowe uprawnienia do emisji CO2, które mogłyby otrzymać nasze właśnie budowane elektrownie – w Kozienicach, Opolu czy Stalowej Woli. Są bardziej wydajne (energetycy mówią „sprawniejsze” ) niż stare siłownie, dzięki temu emitują mniej CO2.
Otóż jest bardzo prawdopodobne, że Komisja nie kiwnie w tej sprawie palcem. Ciężar sporządzenia odpowiednich projektów, zrobienia wyliczeń i uzasadnienia ich spadnie na polski rząd.
I to w tej sprawie rząd powinien rozwinąć prawdziwą ofensywę.
Jest to znacznie mniej medialne niż wizje uniezależnienia się od wrażej Rosji. Rozdział uprawnień do emisji słabo da się wykorzystać w kampanii wyborczej.
Ale w przeciwieństwie do rozmaitych wizji snutych na potrzeby wyborów, dla polskiej gospodarki będzie miał o wiele większe znaczenie.