Jak bumerang powraca temat wspólnych zakupów gazu przez UE. Tym razem za sprawą postulatów premiera Donalda Tuska. Szanse na powodzenie są takie jak wcześniej, czyli bliskie zera.
– Gdyby UE jako całość postanowiła, że kupujemy gaz i dopiero potem dzielimy zgodnie z potrzebami państw europejskich, to wtedy nikt, także Rosja, nie może lekceważyć takiego klienta, który tak gigantyczną ilość gazu kupuje – mówił w marcu Donald Tusk na antenie Programu Pierwszego Polskiego Radia.
Ani w kraju, ani za granicą nikt nie ma wątpliwości, że szef polskiego rządu postanowił kuć żelazo póki gorące w związku z wydarzeniami na Ukrainie. Warto jednak pamiętać, że zgłaszane przez niego postulaty nie są niczym nowym.
O silniejszej współpracy w dziedzinie energetyki i wspólnej dywersyfikacji źródeł ropy i gazu mówi się w UE od lat. Budowę Europejskiej Wspólnoty Energetycznej już po kryzysie ukraińskim z 2009 r. proponowali wspólnie Jerzy Buzek oraz Jacque Delors (francuski polityk, były przewodniczący Komisji Europejskiej w latach 1985-1995). Konflikt Rosja-Ukraina z 2009 r. doprowadził do odcięcia dostaw gazu dla krajów takich jak Włochy, Austria i Ukraina na blisko trzy tygodnie, a mimo to zaproponowane przez duet Buzek-Delors rozwiązanie spaliło na panewce.
Szczyt energetyczno-ukraińsko-gazowy
Trudno powiedzieć, czy obecna rosyjsko-ukraińska wojna gazowa ponownie zatrzęsie dostawami błękitnego paliwa do Europy. Jednak tym razem po stronie UE zaczyna dziać się nieco więcej, niż pięć lat temu. W konkluzjach ze szczytu Rady Europejskiej 20-21 marca 2014 r. możemy przeczytać między innymi, że Unia będzie pracować nad koniecznością umacniania przez UE pozycji negocjacyjnej w relacjach z zewnętrznymi dostawcami gazu oraz zajmie się kwestią powiązania cen gazu i ropy naftowej w ramach umów zakupowych.
Nieoficjalnie wiadomo, że te postulaty w konkluzjach z marcowego szczytu znalazły się na skutek działań polskiej delegacji. Czy były konsultowane z PGNiG?
– PGNiG wielokrotnie informowało o tym problemie. Od długiego już czasu postulujemy, że na hurtowym europejskim rynku występują okoliczności, które uzasadniają odchodzenie w kontraktach długoterminowych od indeksowania cen gazu do cen ropy i/lub cen produktów ropopochodnych. Z publicznie dostępnych informacji też wiadomo, że inni europejscy importerzy gazu ziemnego podnosili tę kwestię przy okazji renegocjacji swoich kontraktów długoterminowych na dostawę gazu – odpowiedziało nam biuro prasowe PGNiG.
Czy spółka chciałoby przystąpić do swego rodzaju grupy zakupowej gazu organizowanej na poziomie UE?
– Przystąpienie do tego rodzaju grupy może nieść wiele korzyści dla kupującego. Wiele jednak zależy od zasad i warunków współpracy w ramach tej grupy – usłyszeliśmy.
To nie rząd kupuje surowce
O konieczności większej solidarności w dziedzinie gazu premier Donald Tusk rozmawiał m.in. z kanclerz Niemiec Angelą Merkel. Potwierdziła, że istnieje wola budowy wspólnego rynku i trwają nad tym prace. Niemiecka kanclerz nie pozostawiła jednak złudzeń, że jakiekolwiek decyzje będą zapadać w oderwaniu od realiów biznesowych.
– To nie rządy kupują surowce energetyczne – zaznaczyła. Jej zdaniem decyzje w sprawach wspólnych zakupów muszą być konsultowane przede wszystkim z firmami energetycznymi i uwzględniać istniejące już kontrakty.
Z punktu widzenia Niemiec integracja w dziedzinie energetyki, w tym np. liberalizacja i stopniowe otwieranie się polskiego rynku gazu, to przede wszystkim budowa nowego rynku zbytu dla niemieckich przedsiębiorstw.
Bez realnych szans, przynajmniej w krótkim terminie
Eksperci sceptycznie podchodzą do skuteczności obecnych działań Donalda Tuska w dziedzinie gazu.
– Moim zdaniem wprowadzenie takich rozwiązań jest nierealne. Podobne projekty już podnoszono kończyły się fiaskiem, czego przykładem może być brak sukcesu Caspian Development Corporation – mówi ekspert paliwowy Andrzej Szczęśniak.
– Wspólne negocjowanie umów, dzięki któremu Polska mogłaby obniżyć ceny zakupów np. do poziomu zbliżonego do Niemiec, wydaje się w najbliższych latach nierealne. Należy zauważyć, że mamy m.in. inny harmonogram renegocjacji umów – wskazuje Izabela Albrycht, szefowa Instytutu Kościuszki.
– Czy obecny kryzys w relacjach z Rosją coś zmieni, dopiero zobaczymy. Polska i Europa nie mają dużego pola manewru, jeśli chodzi o zmniejszenie zależności energetycznej od dostaw rosyjskiego gazu w krótkim terminie, a zmiany jakościowej można spodziewać się dopiero w dłuższym okresie – dodaje.
Zdaniem Tomasza Chmala, eksperta Instytutu Sobieskiego, wspólne zakupy gazu są niezłym pomysłem. Jednak Polska musiałaby przejść od postulatów do faktycznych działań.
– Pomysł jest słuszny. Jednak Polska nie osiągnie efektów działając zgodnie z niegdysięjszą dewizą Lecha Wałęsy: „ja rzucam idee, a wy je łapcie”. Nie wystarczy rzucić hasło i wierzyć, że duńscy, szwedzcy i niemieccy urzędnicy sami przekują go na język aktów prawnych. W Polsce przy podnoszeniu takich postulatów powinny trwać intensywne prace nad ramami prawnymi, na przykład pożądanym kształtem Mapy drogowej 2050. Już dziś powinny też istnieć dogłębne analizy na ten temat – mówi ekspert.
– Uważam jednak, że Europa nie jest jeszcze gotowa na silniejszą współpracę w dziedzinie zakupu paliw, na tworzenie wytycznych dla formuł cenowych w kontraktach. Krym to za mało. Wydaje się, że UE jest wciąż otumaniona wizją ratowania świata poprzez redukcję emisji C02 za wszelką cenę. Jednocześnie trudno przewidzieć, co mogłoby stać się momentem przełomowym, ponieważ Niemcy, najsilniejsza gospodarka UE, zdają się wciąż nie doceniać powagi sytuacji – zaznacza Chmal.
Potrzeba większej siły negocjacyjnej
Andrzej Szczęśniak wprowadzenie rozwiązań takich jak zintegrowane zakupy gazu, czy wytycznych odnośnie zapisów cenowych w kontraktach, uważa po prostu za nierealne.
– Komercyjne firmy nie chcą angażować się w inicjatywy wspólnych zakupów, bo boją się zarzutów o monopolizację rynku. Uwspólnianie kontraktów zakupowych stoi w sprzeczności z podstawą europejskiego ładu gospodarczego – konkurencyjnym rynkiem energii. Po drugie kraje takie jak Niemcy, Francja, czy Włochy, mają zupełnie inne interesy niż Polska – wyjaśnia.
– Nie wydaje mi się także, by Polska miała wystarczającą siłę negocjacyjną. Oprócz nas i Litwy żaden inny kraj nie ma chęci psuć sobie relacji z Rosją. Wystarczy spojrzeć na umowy z Gazpromem i innymi rosyjskimi firmami, zawartych w ubiegłym miesiącu. Oczywiście Niemcy, Francuzi, Włosi, Słowacy, ale także kontrakt Orlenu z Rosnieftią. Także i Polska powinna poprawić relacje z Rosją, bo trudno będzie wiecznie wznosić postulaty, których nikt inny nie popiera i osłabiać sobie pozycję negocjacyjną w dostawach ropy i gazu, ale także w innych dziedzinach. Zamiast myśleć o Katarze, gazoportach i działaniach przeciwko Rosji, powinniśmy urealnić politykę w dziedzinie energii, bo obecny kurs grozi zawałem PGNiG – ocenia Andrzej Szczęśniak.
O tym, że w gabinetach unijnych komisarzy rozważany jest pomysł aby prawnie zakazać prawnie kontraktów na zakup gazu łączących ceny „błękitnego paliwa” z cenami ropy, pisaliśmy już tutaj. Zapis nakazujący zwrócenie uwagi na sens indeksowania kontraktów na sprzedaż gazu cenami ropy pojawił się w konkluzjach ostatniego szczytu UE.
Opinie menedżerów z branży paliwowej idą w dwóch kierunkach: jedni oceniają ten pomysł albo jako niewłaściwy, inni jako ciekawy, ale trudny do zrealizowania.
W dyskusji o obecnej polityce energetycznej coraz częściej pojawia się za to inny głos. UE powinna mocniej postawić na własne surowce.
– Musimy zrezygnować z mało racjonalnej polityki klimatycznej, rozwijać własne zasoby energetyczne. W Polsce powinien to być przede wszystkim węgiel dla elektroenergetyki oraz gaz konwencjonalny i niekonwencjonalny na potrzeby przemysłu. Powinniśmy też rozbudowywać infrastrukturę – interkonektory i terminale LNG. Wdrożenie takiej strategii może faktycznie przełożyć się na brak konieczności podpisywania nowych kontraktów gazowych z Rosją, ale to dopiero za kilka-kilkanaście lat – podsumowuje Izabela Albrycht.
– Celem Polski powinno być ustawienie na nowo wektorów w unijnej dyskusji o energetyce. Osią polityki powinny być nie próby ratowania światowego klimatu, a troska o bezpieczeństwo energetyczne i konkurencyjność europejskiej gospodarki. Głęboko wierzę w to, że do świadomości unijnych urzędników dotrze w końcu fakt, że ograniczanie emisji na własnym podwórku przy jednoczesnym imporcie dóbr przemysłowych z Chin i Indii nie jest właściwą drogą do ochrony klimatu. Każdy produkt, który kupujemy zawiera w sobie ślad węglowy – zaznacza Tomasz Chmal.