Rząd przyjął we wtorek 28 stycznia Program Polskiej Energetyki Jądrowej. Pytanie, czy zdaje sobie sprawę z konsekwencji tego co przyjął.
Trzy lata minęło od pojawienia się pierwszej wersji Programu – biorąc pod uwagę tempo w jakim załatwiono sprawę OFE nie można powiedzieć, żeby rządowi energetyka jądrowa jakoś szczególnie leżała na sercu.
O samym programie pisaliśmy już (patrz O finansowaniu atomu przesądzi już przyszły rząd), tutaj chcielibyśmy uzmysłowić Czytelnikom kilka implikacji Programu, o których wprost się w nim nie mówi.
Atomowo-węglowe dylematy
Dziś 1 megawatogodzina prądu kosztuje w hurcie ok. 150 zł. Resort gospodarki zakłada, że prąd z elektrowni atomowych będzie w 2025 r. kosztował w hurcie 86 euro za 1 MWh i będzie o 3 euro tańszy niż prąd z węgla.
Ale jak czytamy dalej w programie, założenie to sprawdza się jeśli cena uprawnień do emisji CO2 będzie kosztować co najmniej 20 euro. Jeszcze lepsze wyniki elektrownia atomowa osiągnie przy cenie 30 euro za uprawnienie.
Dziś kosztują 5 euro, a wobec ogromnej nadwyżki uprawnień ich cena – mimo wycofania części w wyniku uchwalenia tzw. backloadingu – wciąż będzie niska. Polski rząd nie ukrywa zadowolenia z takiego stanu rzeczy, bo niższe ceny CO2 to niższe koszty dla naszej opartej na węglu energetyki.
Bruksela przedstawiła plan zmian w systemie handlu emisjami (Emission Trade System, ETS) czyli głównym narzędziu redukcji emisji, która w latach 2020 -30 ma spaść o 40 proc. w porównaniu z 1990 r.
Po 2020 r. ETS będzie automatycznie reagował na nadwyżkę uprawnień bądź ich deficyt, co ma gwarantować, ze cena będzie mniej więcej stabilna. I dużo wyższa niż obecnie – Komisja Europejska zakłada, że wyniesie ok. 30 euro.
20 i 21 marca o propozycjach Komisji Europejskiej będą dyskutować szefowie państw Unii.
Polski rząd torpedował do tej pory próby podniesienia ceny uprawnień przez Komisję Europejską. Stało się to nawet przedmiotem politycznego konsensusu – przeciw backloadingowi ramię w ramię glosowali w Parlamencie Europejskim polscy posłowie wszystkich frakcji.
Ale przyjęcie programu rozwoju energetyki jądrowej de facto zmusza rząd do przemyślenia swego stanowiska.
I nie tylko rząd, ale także same firmy energetyczne, które do tej pory zachęcały polityków do obrony węgla.
Wyższa cena CO2 będzie też zachęcać do inwestycji w nowe, bardziej wydajne i mniej emisyjne elektrownie węglowe, które zastąpią stare bloki.
Czy zatem powinniśmy zmienić stanowisko i poprzeć propozycję Komisji? – That’s the point, ale ja nie mam dziś gotowej odpowiedzi na to pytanie – powiedział nam jeden z członków zarządu kluczowej energetycznej spółki, która ma budować elektrownię atomową.
Nikt jej dziś nie ma, a do szczytu zostało niecałe dwa miesiące.
Pomoc publiczna będzie. Ale dla kogo?
Elektrownia atomowa będzie wymagała jakiegoś wsparcia ze strony państwa. W Programie mówi się o rozmaitych jego formach stosowanych w różnych krajach i rozważanych także w Polce.
Najbardziej prawdopodobny jest kontrakt różnicowy – inwestor i państwo określają cenę prądu, którą ma dostawać elektrownia. Jeśli na rynku prąd jest tańszy – różnicę dopłaca państwo, jeśkli droższy – inwestor zwraca tę różnicę.
Wariant ten zastosowała Wielka Brytania w zawartej pod koniec 2013 umowie z francuskim EDF (patrz Francusko-chiński atom w Wielkiej Brytanii. Co to oznacza dla Polski?), ale będzie musiała poczekać przynajmniej kilka miesięcy na zgodę Komisji Europejskiej.
Jeśli Brytyjczycy dostaną zgodę, to również zastosujemy ten wariant – powiedziała nam osoba znająca kulisy projektu jądrowego. – Najlepiej byłoby gdyby dotyczyło to wyłącznie elektrowni atomowych.
Ale równocześnie w rządzie i w firmach mówi się o wprowadzeniu rynku mocy – czyli programie dopłat do elektrowni. O tym dyskutuje się w całej UE – gdy cena prądu jest zbyt niska, nie opłaca się utrzymywać elektrowni w ruchu ani budować nowych.
Rynek mocy w jakiejś formie na pewno więc powstanie – ale jak on będzie się miał do elektrowni atomowej? Czy ona także będzie nim objęta, czy będzie miała swój osobny program wsparcia? To jest pytanie, na które Program atomowy powinien odpowiadać. Niestety, nic o tym nie mówi.
Brytyjczycy zakładają, że kontrakty różnicowe będą zawierane nie tylko dla atomu, lecz także dla innych elektrowni. To zakłada odejście od wolnego rynku energii do cen de facto regulowanych.
Jeżeli rząd chce nadal wspierać również inwestycje w elektrownie węglowe – a Donald Tusk mówił, że to wciąż priorytet – to musi takie same warunki jak atomowi zaoferować także elektrowniom na węgiel. Ale na to uzyskać zgodę Komisji Europejskiej będzie o wiele trudniej.
Program naszych czasów
Mimo wszystkich braków i niedomówień, Program ma jedną ogromną zaletę. Wreszcie jest. Będzie punktem odniesienia kolejnych rządowych dokumentów – zwłaszcza Polityki Energetycznej Państwa do 2050 r. Gdyby istniał podobnie szczegółowy plan dla górnictwa węgla kamiennego, to może wreszcie wiedzielibyśmy więcej o przyszłości tego sektora, zamiast wysłuchiwać rytualnych zapewnień o poparciu dla „polskiego węgla“ i o tym jak ono zostanie wspaniale zrestrukturyzowane.
Program nie pozostawia też złudzeń – prąd za 10 lat będzie dwa razy droższy niż obecnie i nie da się tego uniknąć. Do 2030 r, będzie trzeba wyłączyć 12 tys. MW mocy, czyli blisko ok. 30 proc. istniejących obecnie.
Za budowę nowych elektrowni będą musieli zapłacić konsumenci energii czyli my wszyscy, ale jest to poświęcenie, na które rząd jest gotowy. Każdy rząd, bo przecież tak samo nasi rodzice i dziadkowie finansowali elektryfikację kraju w PRL – „realny socjalizm“ oferował im niskie ceny prądu, ale też relatywnie o wiele niższe płace.
Nowy prezes od atomu
Przyjęcie Programu przez rząd oznacza też roszady kadrowe. Aleksander Grad od 1 lutego odejdzie z fotela szefa jądrowej spółki – córki PGE. Spełnił swoją rolę „politycznego parasola” nad projektem.
Według naszych informacji Grada zastąpi najpewniej Jacek Cichosz – dotychczasowy dyrektor ds operacyjnych spółki.
To doświadczony menedżer – był m.in szefem grupy energetyki i górnictwa w znanej firmie doradczej Accenture.