Spis treści
Uchwalona ostatecznie przez parlament ustawa mająca ulżyć firmom dotkniętym sanitarnym paraliżem kraju ukazała się już w Dzienniku Ustaw. W trakcie prac komisji posłowie dodali poprawkę dotyczącą energetyki. Miała być remedium na fakt, że wiele firm – centra handlowe, hotele, sklepy, kina, parki rozrywki – nie zarabia, ale rachunki za energię powinny płacić – trudno sobie wyobrazić, żeby światło zgasło całkowicie. Lada chwila dołączą do nich zakłady przemysłowe, borykające się z brakiem zamówień.
Coraz więcej przedsiębiorstw nie będzie więc w stanie opłacić swoich zobowiązań, także faktur za prąd. Naturalną koleją rzeczy sprzedawcy powinni im wypowiedzieć umowy i powiadomić dystrybutorów (czyli operatorów sieci), aby odłączyli niepłacącemu klientowi prąd. W przypadku gdy przedsiębiorca kupuje prąd i usługę dystrybucji u jednej grupy i dostaje jedną fakturę (a takich jest wciąż większość), to sytuacja jest prostsza, bo sprzedawca nie musi powiadamiać dystrybutora. Rząd i Sejm chcieli więc aby firm-dłużników nie można było odcinać od sieci. Do ustawy o „tarczy” dodano odpowiednią poprawkę.
Przepisów się nie stosuje, ale odłączyć można
Okazuje się jednak, że intencje ustawodawcy niezupełnie zgadzają się z tym, co zapisano w ustawie. Prawo energetyczne określa specjalną procedurę wyłączania prądu, gazu i ciepła dłużnikom zalegającym z opłatami. Przepisy te mówią m.in, że odbiorca ma prawo zalegać z zapłatą 30 dni. Potem przedsiębiorstwo energetyczne powiadamia go, że jeśli nie ureguluje długu w terminie 14 dni, to dostawy zostaną wstrzymane. Jeśli nie zapłaci w tym terminie, to prąd, gaz lub ciepło przestaje płynąć. W „tarczy antykryzysowej” ustawodawca poszedł na łatwiznę: zapisano po prostu, że tych przepisów Prawa energetycznego „nie stosuje się”. Czy to oznacza zatem, że nikomu w ogóle nie można wyłączyć prądu lub gazu? W praktyce okazuje się to dużo bardziej skomplikowane.
Igor Muszyński, partner w kancelarii Radzikowski, Szubielska i Wspólnicy wyjaśnia, że skoro nie stosuje się przepisów Prawa energetycznego, to mają zastosowanie przepisy kodeksu cywilnego, dużo bardziej restrykcyjne dla dłużnika.
– W miejsce Prawa energetycznego wejdzie niczym nie ograniczony przepis art. 490 k.c., który w sytuacji, gdy ze względu na stan majątkowy strony jest wątpliwe, czy spełni ona świadczenie, daje prawo drugiej stronie do powstrzymania się od świadczenia wzajemnego, do czasu spełnienia świadczenia (w przypadku odbiorcy: zapłaty) lub zaoferowania zabezpieczenia. W tym przypadku oznacza to wstrzymanie dostaw energii lub gazu do czasu uregulowania długu. Nie można przyjąć, że zawieszenie na czas epidemii stosowania przepisów Prawa energetycznego określających procedurę wyłączenia z powodu zaległości w opłatach wyłącza jednocześnie stosowanie przepisów kodeksu cywilnego o nienależytym wykonaniu zobowiązań. Jeżeli zamiarem ustawodawcy było zagwarantowanie dostaw energii elektrycznej, gazu i ciepła na czas epidemii, winien był to wyraźnie zapisać w ustawie i stworzyć przepis stwierdzający wprost, że w czasie epidemii nie wstrzymuje się dostaw pomimo, że odbiorca nie płaci w terminie – tłumaczy Muszyński.
Czytaj także:Energetyka odczuje skutki koronawirusa
Zostanie góra długów
W praktyce wszystko zależy od tego, jak zachowają się operatorzy sieci dystrybucyjnej. Od szefów dwóch niezależnych spółek handlujących prądem usłyszeliśmy, że wszyscy duzi operatorzy sieci (jest ich pięć) rozesłali do firm zajmujących się obrotem energią specjalne pisma. Informują w nich, że nie zaprzestaną dostarczać prądu dłużnikom-przedsiębiorcom, którzy przestali płacić.
W praktyce więc najsilniejszy bat na dłużników przestaje działać. Ale jeśli spółka obrotu wypowie niepłacącemu przedsiębiorcy umowę na dostawę prądu czy gazu, to automatycznie wpada on w tzw. taryfę rezerwową, znacznie wyższą od normalnej. Jego dług wobec operatora sieci będzie więc rósł jeszcze szybciej.
Co ciekawe, spółki dystrybucyjne na razie nie pochwaliły się, że nie będą odłączać klientów. Zapewne boją się efektu „hulaj dusza, piekła nie ma”.
Nasi rozmówcy z firm energetycznych przewidują, że dopóki trwa stan zagrożenia epidemią, to masowego odcinania klientów nie będzie, choć na wszelki wypadek badają prawne możliwości, czy to da się zrobić po uchwalonej właśnie zmianie przepisów.
Prawdziwe prawnicze łamańce zaczną się gdy sanitarny paraliż się skończy, firmy wznowią działalność, ale do rozliczenia zostanie góra długów. Niektóre spółki handlujące prądem tak się boją niepewności na rynku, że przestały składać oferty przedsiębiorcom na ten rok. To dotyczy zarówno części mniejszych firm, jak i jednej dużej państwowej grupy – usłyszeliśmy w trzech niezależnych źródłach.
Czytaj także:Ceny ropy i gazu lecą w dół. Jakie będą dalsze skutki ataku koronawirusa?