Spis treści
Bohaterem dzisiejszego 197. odcinka serialu „W węglowym kręgu” jest były już wiceminister aktywów państwowych Adam Gawęda. Odpowiadał za górnictwo.
Podobno Napoleon zasięgając opinii o nieznanych oficerach pytał swoich adiutantów „czy on ma szczęście”. Adam Gawęda szczęścia na pewno nie miał. Wydawało się, że plan z zakupem węgla przez Agencję Rezerw Materiałowych jest już dobrze przećwiczony. Niestety, nikt nie spodziewał się chińskich drobnoustrojów.
Agencja na co dzień zajmuje się zakupem i magazynowaniem materiałów strategicznych niezbędnych „na wszelki wypadek” ( np. benzyny, agregatów, żywności czy materiałów medycznych). Ze zrozumiałych względów stan zapasów i ceny ich zakupu są poufne.
W magazynie węgiel nie zginie
Agencja kupiła po raz pierwszy węgiel w grudniu 2015 r. za ok. 300 mln zł ratując wtedy płynność kopalń. Po kilku miesiącach jednak zapaść inwestycyjna w kopalniach wywołała braki na polskim rynku,wzrosły też światowe ceny węgla i Agencja mogła zakupiony surowiec odsprzedać z zyskiem.
W 2018 r. sytuacja górnictwa znowu się raptownie pogorszyła, rosły zwały węgla, na których kupno nie było chętnych. Agencja pospieszyła z pomocą – w 2018 r. dwukrotnie ogłaszała chęć zakupu węgla, oczywiście wyłącznie wydobytego w Polsce.
Czytaj także: Pięć grzechów głównych Polskiej Grupy Górniczej
Kolejny raz zrobiła to w październiku 2019, co zbiegło się z ogłoszeniem przez Adama Gawędę powstania Centralnego Magazynu Węgla w Ostrowie Wlk. W magazynie (należącym do Węglokoksu) zgromadzono 300 tys. ton węgla wartego ok. 90 mln zł. Wszystko wskazuje na to, że za węgiel i jego składowanie płaciła właśnie ARM.
Ostatni raz Agencja kupiła węgiel (przynajmniej ogłosiła taki zamiar) w połowie lutego 2020 r. Przy czym obniżono wówczas parametry jakościowe – wcześniej węgiel musiał mieć minimalną kaloryczność 20 GJ/t, w lutym 2020 r. już tylko 17 GJ/t, co sugeruje, że chciano uratować konkretną kopalnię, która wydobywa surowiec praktycznie bezwartościowy w dzisiejszych warunkach rynkowych.
A gdzie są pieniądze?
Tymczasem już na początku marca okazało się, że Agencja Rezerw Materiałowych musi pilnie kupić materiały medyczne potrzebne do walki z koronawirusem. Dwukrotnie wezwano posłów z komisji finansów publicznych aby zgodzili się na zwiększenie dotacji budżetowej do agencji – pierwszy raz 4.03 ARM dostał zastrzyk 100 mln zł, a potem jeszcze 11.03 kolejne 250 mln zł.
Posłowie opozycji nie okazali się zbyt wnikliwi i nie zapytali na posiedzeniach komisji co się stało z „zakładką finansową” Agencji, która zawsze powinna być zachowana na nieprzewidziane wypadki, a przedstawiciele rządu troskliwie postanowili nie przeciążać ich tą wiedzą.
Bomba wybuchła 24.03, kiedy „Gazeta Wyborcza” ujawniła, że Agencja kupowała węgiel, sugerując, że przez to decyzje o zakupie materiałów medycznych podejmowano zbyt późno, bo nie było pieniędzy. Kilka dni wcześniej premier Mateusz Morawiecki odwołał Janusza Turka, szefa ARM od 2014 r., a w piątek 30.03 marca również Adama Gawędę, który pośrednio padł ofiarą koronawirusa.
Proceder skupowania miałów przez ARM powinien zostać dokładnie przebadany przez Najwyższą Izbę Kontroli. Po pierwsze, jest operacją doskonale bezsensowną (elektrownie mają obowiązek utrzymywać rezerwy węgla na 40 dni). Ale w 2016 r. ARM przynajmniej na tym zarobiła. Przy obecnych zwałach węgla sięgających 14 mln ton ( z czego połowa przy kopalniach, połowa w energetyce) skupowanie węgla jest to po prostu topieniem pieniędzy podatników w czarnym miale.
Wiemy jak jest, ale zaklinamy rzeczywistość
Ktokolwiek zostanie następcą Gawędy, będzie musiał, używając ulubionego powiedzonka poprzedniego wiceministra, Grzegorza Tobiszowskiego, „stanąć w prawdzie”. Górnicy skutecznie obalili prawa ekonomii – popyt na węgiel wprawdzie maleje, ale za to surowiec jest coraz droższy. W 2017 r. zmieniły się kontrakty zawierane między Polską Grupą Górniczą, a spółkami energetycznymi. Dotychczasowe sprawdzone formuły oparte o światowe ceny węgla, ceny energii elektrycznej oraz inflację zostały zastąpione przez umowy ze stałą, dość wysoką ceną. Dlaczego energetyka, będąca formalnie właścicielem PGG zgodziła się na tak niekorzystne umowy, w dodatku z bardzo długim, niekiedy aż dwuletnim okresem wypowiedzenia? Powód był prosty- energetyka jest właścicielem tylko formalnie, wszystkie decyzje i tak podejmują politycy.
Czytaj także: Ogromna strata górnictwa, choć węgiel najdroższy w historii
Efekty widać. Polska Grupa Energetyczna, największy odbiorca węgla PGG spaliła w 2019 r. o milion ton węgla mniej niż rok wcześniej, ale za to zapłaciła za surowiec o 192 mln zł więcej. Tymczasem atak wirusa spowodował spadek popytu na prąd i giełdowych cen energii. Tauron i Enea nie odbierają węgla z PGG, bo nie mają co z nim zrobić. Także Agencja Rezerw Materiałowych przestała już kupować węgiel, choć chyba przedwcześnie – przecież może się okazać, że posypany miałem węglowym koronawirus od razu staje się nieszkodliwy.
A koszty rosną, rosną, rosną…
Kopalnie Tauronu – „Janina”, „Sobieski” i przejęte w 2016 r. „Brzeszcze” wyfedrowały w 2019 r. 1,3 mld zł strat, o 100 mln więcej niż w 2018 r. Koszty rosną w zastraszającym tempie. Za cały 2019 r. wydobycie jednej tony kosztowało średnio 299 zł, ale w ostatnim kwartale aż 475 zł. Tymczasem średnia cena sprzedaży węgla energetycznego w ub. r. wyniosła 280 zł.
Tauron pisze w swoim sprawozdaniu bez żadnych złudzeń: „Ceny węgla w najbliższych latach przyjęto na lekko spadkowym poziomie. W ujęciu długoterminowym ceny węgla będą silniej spadać wskutek realizacji polityki klimatycznej i odchodzenia kolejnych krajów od węgla, jak również przez rosnącą produkcję energii w źródłach OZE. Ceny prognozowane do 2030 roku wykazują niezmiennie tendencję spadkową. W latach 2021-2040 przyjęto realny spadek cen węgla energetycznego o 14%.”.
Czytaj także: Jak pandemia uleczy polską energetykę i górnictwo
Z kolei analitycy PGG napisali jakiś czas temu, że po 2025 w związku z zamknięciem starych elektrowni zapotrzebowanie na węgiel spadnie o 5 mln ton. W ciągu tego i kolejnego roku do zamknięcia na pewno są cztery należące do PGG kopalnie w Rudzie Śląskiej i wszystkie kopalnie Tauronu, może z wyjątkiem „Sobieskiego”.
Restrukturyzację górnictwa można przeprowadzić planowo, rozpisać ją na kilka lat, mówiąc górnikom prawdę jak wygląda sytuacja i umożliwiając im zaplanowanie sobie zawodowego życia. Albo lawirować, obiecywać, zaklinać rzeczywistość i łamać sobie głowę jak tu dosypać pieniędzy, tak żeby Bruksela się nie przyczepiła i jak najdłużej fedrować bez sensu. Ale finał tej tragifarsy jest już zapisany w księgach przychodów i rozchodów. Po 2025 r. z 11 kopalń Polskiej Grupy Górniczej zostanie może pięć. W Tauronie nie będzie już żadnej.
Czytaj także: Ceny ropy i gazu lecą w dół. Jakie będą dalsze skutki ataku koronawirusa?