Spis treści
Pomysł nie jest nowy. Na łamach portalu WysokieNapiecie.pl pisał już trzy lata temu Paweł Urbański, były prezes PGE w latach 2006-2008 a obecnie współwłaściciel Columbus Energy, jednej z największych firm PV w naszym kraju.
„Fakty są takie, że technologie odnawialne tanieją w szybkim tempie, inwestorzy prywatni stracili nadzieję, że duża energetyka będzie miała dodatnie przepływy finansowe, oraz że konsumenci czyli wyborcy sympatyzują raczej z tym co nowoczesne, ekologiczne i nie jest obciążeniem dla klimatu” – pisał w artykule „Rozdzielmy aktywa polskiej energetyki”.
Jednak to energetyka systemowa jeszcze przez wiele lat będzie podstawowym źródłem zasilania i – jak pokazuje doświadczenie – rząd ustalając hierarchię priorytetów: bezpieczeństwo, niskie ceny, ekologia, nowoczesność – na pierwszym miejscu będzie stawiał bezpieczeństwo. Nowa energetyka będzie polem do innowacji i kreatywności w konkurencji o klienta, energetyka systemowa polem absorbcji dużych ilości kapitału. Dlatego do budowy lub modernizacji elektrowni należy znaleźć możliwie niski koszt kapitału i formułę, która nie będzie obciążać długiem innych aktywności.
W propozycjach adaptacji branży do opisanych zmian szukałbym rozwiązań możliwie klarownie oddzielających segmenty nowej i starej energetyki. Jednym z wariantów jest sprzedaż funduszowi kontrolowanemu przez rząd projektów nowobudowanych elektrowni systemowych w formie spółek celowych, wychodząc z założenia, że fundusz ten zapewniłby im finansowanie o niższym koszcie kapitału niż koszt kapitału spółek giełdowych. Takie rozwiązanie pozostawiałoby w gestii rządu decyzje o potrzebie realizacji kolejnych projektów, dokładnie tak jak to ma miejsce obecnie, a odciążyłoby spółki od długu na ich finansowanie.
Nie ma raczej sporu co do tego, że kurs zmian w energetyce jest obrany. I w USA, i w Europie toczy się dyskusja o tempie zmian. W sytuacji, jaką mamy w Polsce iluzją byłoby założenie, że konwencjonalna energetyka w perspektywie dekady lub dwóch przestanie pełnić podstawową funkcję w zapewnieniu stabilnych dostaw, a Ministerstwo Energii wyłączy się z zarządzania tą dziedziną. Tak samo iluzją byłoby założenie, że bez uwolnienia spółek z obowiązku inwestowania w elektrownie konwencjonalne o zerowej lub ujemnej rentowności odniosą one sukces na polu rynkowej, innowacyjnej energetyki.
Pożądany wydaje się jasny podział na te dwa pola i rozliczanie z wyników na każdym z nich z osobno”.
Energetyka na równi pochyłej
Dziś postulaty byłego prezesa PGE są jeszcze bardziej aktualne. Akcje spółek energetycznych wciąż tracą na wartości. Od 2011 r. indeks WIG Energia, w którym cztery państwowe grupy (PGE, Tauron, Enea i Energa) „ważą” ponad 80 proc. stracił ponad 50 proc. wartości.
Rośnie zadłużenie, na co wpływ mają oczywiście olbrzymie inwestycje. Kluczowy dla instytucji finansowych wskaźnik długu do wskaźnika EBITDA bliża się już do poziomu niepokojącego bankierów. Zwykle zaczynają się się oni martwić gdy sięga dług jest trzykrotnie większy od EBITDA. W Tauronie wskaźnik wynosił w połowie 2019 r. 2,6, w Enei, 2,0, w Enerdze 2,4 i tylko w PGE był na zupełnie bezpieczym poziomie 1,6.
Coraz bliższa jest chwila gdy część spółek straci możliwości pożyczania pieniędzy na rynku. Dodatkowym impulsem będzie unijne rozporządzenie o ułatwieniu zrównoważonych inwestycji (tzw. taksonomia), które w praktyce bardzo utrudni finansowanie spółek opierających się na paliwach kopalnych. Rozporządzenie dołoży solidną cegiełkę do już istniejących regulacji własnych banków i funduszy inwestycyjnych. Coraz więcej z nich wprowadza rozmaite obostrzenia dla firm opierających swoje istnienie na węglu. Oczywiście spółki bardzo rentowne jakoś sobie poradzą, ale polskie firmy energetyczne do takich nie należą. Bardzo pouczający jest casus elektrowni Ostrołęka – nawet państwowe banki, pomimo łagodnej perswazji ówczesnego Ministerstwa Energii, nie chciały sfinansować tego przedsięwzięcia. Ostatecznie Energa i Enea musiały się z tego wycofać. W „ostatniej elektrowni węglowej” w Polsce utopiono bez sensu ponad 1 mld zł.
Czytaj także: Epopeja elektrowni Ostrołęka C dobiegła końca
Rynek mocy na jakiś czas podreperuje sytuację finansową polskich firm energetycznych, ale w praktyce okazał się się tylko łatą, która zakryje dziurę finansową zionącą po kończących się w 2020 r. darmowych przydziałach uprawnień do emisji CO2. Nowych inwestycji zapewniających naszemu krajowi bezpieczeństwo energetyczne z tego będzie bardzo niewiele.
Czytaj także: Rynek mocy to coraz większa moc…. kosztów. Tak drogo jeszcze nie było
Rośnie import prądu, który sprawia, że coraz więcej węglowych bloków energetycznych pracuje dużo mniej godzin w roku i przynosi straty. W 2019 r. import netto wyniósł 10 TWh czyli 15 proc. krajowego zużycia. Jeśli cena CO2 będzie rosnąć – a Komisja Europejska ma wszelkie narzędzia, żeby była odpowiednia dla strategii dekarbonizacji UE- to róźnica między hurtowymi cenami w Polsce i u sąsiadów będzie tylko rosnąć, a prąd z zagranicy będzie płynął coraz szerszą strugą. – W najbardziej pesymistycznym scenariuszu rozważamy, że do Polski może w 2025 r. napłynąć 40 TWh – powiedział nam jeden z analityków ze spółki energetycznej. To powolna śmierć dla elektrowni węglowych.
Czytaj także: Rekordowy import prądu w 2019 roku: ponad 10 TWh za 2 mld zł
Hospicjum dla elektrowni węglowych?
Wszystkie te fakty są dobrze znane energetykom, przynajmniej tym z prawdziwego zdarzenia. Stąd pojawiła się koncepcja rozdzielenia „toksycznych” aktywów węglowych, sprzedania ich skarbowi państwa. Rząd wziąłby wówczas na siebie zapewnienie bezpieczeństwa energetycznego przy pomocy elektrowni węglowych, które już nigdy nie będą rentowne, choć od czasu do czasu ich uruchomienie będzie jeszcze potrzebne w systemie.
Roboczo taka firma miałaby się nazywać Spółka Restrukturyzacji Elektrowni. Inna nazwa, raczej żartobliwa, choć dobrze oddająca stan ducha niektórych co bardziej zatroskanych menedżerów, to Spółka Restrukturyzacja Aktywów Kopalnych.
Polska ma już podobną jednostkę – Spółkę Restrukturyzacji Kopalń, do której trafiają zamykane, nierentowne kopalnie węgla kamiennego. Bazą dla takiej firmy w energetyce mogłaby być np. tzw. Gieksa czyli PGE Górnictwo Energetyka Konwencjonalna SA – spółka córka PGE skupiająca elektrownie węglowe i kopalnie węgla brunatnego, bo dziś jest w najlepszej kondycji finansowej spośród wszystkich firm wytwórczych.
Grupy energetyczne przeszłyby zatem finansowy face lifting. Zostałyby z najbardziej perspektywicznymi aktywami – dystrybucją, zieloną energią oraz obrotem.
Na taki podział aktywów zdecydowały się kilka lat temu m.in. firmy niemieckie – Innogy i E.ON, choć tam aktywów konwencjonalnych nie kupiło państwo – wydzielono je do osobnych spółek, które jakoś sobie radzą.
Czytaj także: Energetyczna megafuzja: E.ON przejmuje Innogy
W polskich warunkach takie wydzielenie byłoby jednak dużo trudniejsze. Przede wszystkim pojawia się problem wyceny tych aktywów. Grupy energetyczne chciałyby, żeby państwo odkupiło od nich elektrownie węglowe. Ale niby dlaczego obywatele mieliby płacić miliardy za coś, co same spółki uznają za finansowe obciążenie ? A nawet jeśli już uznamy, że bezpieczeństwo energetyczne jest tego warte, to jak wycenić te elektrownie, zważywszy, że przecież trzeba będzie w nie ciągle wkładać pieniądze, chociażby na remonty, ale także na dostosowanie do coraz ostrzejszych norm ekologicznych.
Poza tym póki co część tych elektrowni, np. Bełchatów, jest wysoce rentowna. Pozbywając się ich, spółki energetyczne na razie zmniejszyłyby strumień pieniędzy, który do nich spływa. Wydaje się więc, że do SRE mogłyby trafić na razie najgorsze elektrownie. Ale które z nich będą na pewno potrzebne w systemie? Tutaj jedyną odpowiedź mogłoby dać PSE jako operator sieci, ale uwikłałoby się tym samym w bardzo trudną rozgrywkę polityczną. Bo oczywiście każda elektrownia będzie chciała przedłużyć swój żywot i będzie wciągać w to lokalnych polityków. To scenariusz znany z końca lat 90., kiedy każdy prezes elektrowni zabiegał dla siebie o kontrakt długoterminowy z PSE. Ostatecznie KDT-y zgromadziły aż 70 proc. rynku, dopiero Bruksela wymusiła ich rozwiązanie.
Potrzebny byłby jakiś, kolejny po rynku mocy, mechanizm, na wzór niemieckiej strategicznej rezerwy.
Kolejny dylemat – co zrobić z nowymi węglówkami – Kozienicami, Opolem, wkrótce Jaworznem? Na razie to maszynki do robienia pieniędzy, nowe Kozienice pracowały w 2018 r. ponad 5 tys. godzin. Enea, Tauron czy PGE oddając je państwu domagałyby się olbrzymich pieniędzy (wszystkie te elektrownie kosztowały w sumie 21 mld zł).
Oczywiście można powtórzyć wariant SRK czyli stopniowo przekazywać do SRE coraz mniej rentowne elektrownie. Ale to nie rozwiązuje podstawowego problemu energetyków – mając nawet trochę mniej elektrowni węglowych będą ciągle źle widziani w bankach. Węglówki będą wymagały inwestycji, a pieniędzy będzie brakować, przede wszystkim na nową energetykę odnawialną, ciepłownictwo czy sieci dystrybucyjne.
Oczywiście można doraźnie wszystko załatwić konsolidacją. PKN Orlen przejmuje Energę, zapewne znajdzie się jeszcze kilka innych konfiguracji, w których bogate (jeszcze) państwowe spółki przejmą te, które mają problemy. Ale zmiany w sektorze są tak szybkie, a potrzeby inwestycyjne w energetyce tak ogromne (ok. 200 mld zł), że na dłuższą metę nic w ten sposób nie załatwimy.
Czytaj także: Orlen chce przejąć Energę. Wycenia ją na 25% wartości sprzed 4 lat
Jakoś to będzie…
Koncepcja, o której tu piszemy, jest raczej luźna i krąży wśród energetyków w wersji opowieści przy kawie. Mimo wielu poszukiwań, nie udało nam się trafić na żaden ślad wskazujący, że przybrała kształt jakiegoś dokumentu przekazanego któremuś z ministrów. Choć dwóch wiceministrów powiedziało nam, że ją zna.
Jedno jest pewne – polska energetyka znalazła się w bardzo trudnej sytuacji. Ponieważ nikt ani w Warszawie, ani w Brukseli nie dopuści, żeby zabrakło nam prądu, niektórzy pocieszają się koncepcją, dającą się streścić cytatem z „Przygód dobrego wojaka Szwejka”: „Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było”.
Ci, którzy chcą zastosować tę maksymę jako strategię biznesową, powinni jednak pamiętać, że powieściowy autor tych słów został powieszony…