Spis treści
Od kilkunastu dni wiemy już, że powstanie nowy resort odpowiedzialny za nadzór właścicielski nad państwowymi firmami, dziś rozproszony po kilku ministerstwach i samym premierze. Podobno ma się to nazywać Ministerstwo Zasobów Narodowych, ale mamy nadzieję, że ta niezbyt piękna nazwa jednak się nie ostanie. Nowy resort obejmie Jacek Sasin.
Nadal jednak nie wiadomo co z energetyką. Według informacji portalu WysokieNapiecie.pl otoczenie premiera chciałoby aby nadzór nad sektorem przejął ktoś nastawiony bardzo reformatorsko. Taka osoba skutecznie podjęłaby się transformacji polskiej energetyki i zawarła na forum unijnym porozumienie w sprawie dekarbonizacji polskiej gospodarki. Według jednego z naszych rozmówców premier uważa obecnego ministra za „leśnego dziadka”, niezdolnego podjąć się takiego zadania.
Pojawiają się różne nazwiska, m.in. wiceministra środowiska, wcześniej wiceszefa resortu energii Michała Kurtyki oraz minister przedsiębiorczości i technologii Jadwigi Emilewicz. Ta ostatnia wydaje się bardziej prawdopodobna bo jest członkiem partii Jarosława Gowina, Kurtyka jest bezpartyjnym ekspertem bez zaplecza. Emilewicz miałaby objąć resort stworzony z departamentów dzisiejszego Ministerstwa Energii oraz departamentów odpowiedzialnych za politykę klimatyczną w Ministerstwie Środowiska. Ma to swoje zalety – polityka klimatyczna jest dziś tak nierozerwalnie związana z energetyką, że skupienie obu kwestii w jednym ręku dałoby nowemu ministrowi więcej narzędzi. Choćby w postaci pieniędzy z Funduszu Modernizacyjnego, który zacznie funkcjonować od 2021 r. To ok. 8 mld euro, które może być wydane na efektywność energetyczną, odnawialne źródła energii i sieci energetyczne.
Czytaj także: Rząd dzieli unijne pieniądze na transformację energetyczną
W górnictwie spokój do wyborów
Ale kto przejmie nadzór nad górnictwem? To pytanie zadają sobie podobno „najwyższe czynniki partyjno-rządowe” na Nowogrodzkiej. Jacek Sasin może być sprawnym działaczem, ale kompletnie brak mu znajomości sektora i doświadczenia w negocjacjach z górniczymi związkami To samo dotyczy zresztą Jadwigi Emilewicz. Nie wiadomo zresztą czy podjęliby się takiego zadania. Tymczasem rząd chciałby pewnie do wyborów „dowieźć” spokój na Śląsku. Po odejściu do Parlamentu Europejskiego Grzegorza Tobiszowskiego nie widać odpowiedniego polityka PiS na Śląsku. Wiceminister obecnie odpowiedzialny za górnictwo czyli Adam Gawęda, to, jak usłyszeliśmy od kilku osób związanych z obecną ekipą, „nie ten kaliber”.
Tymczasem sprzedaż węgla spada, rosną zwały w kopalniach i elektrowniach, zbliża się termin spłaty obligacji przez Polską Grupę Górniczą, w Tauronie górnictwo ciągnie w dół całą spółkę. Jest bardzo prawdopodobne, że w przyszłym roku trzeba będzie zamknąć kolejne kopalnie, co jest zawsze w polskich warunkach trudną operacją. Każdej „gruby” związki zawodowe bronią jak niepodległości, nawet jeśli zatrudnieni w niej górnicy nie tracą pracy, tak jak było np. w przypadku kopalni „Krupiński” w JSW. Trudno się im zresztą dziwić, biorąc pod uwagę ile różnych geszeftów robili na kopalniach związkowcy i należące do nich spółki, Zamknięcie każdej z nich to utrata „matki-karmicielki” nie tyle dla górników, ile dla związkowców.
Związkowcy z górniczej „Solidarności” wysłali już list do premiera Mateusza Morawieckiego. W komunikacie na stronie internetowej czytamy m.in.: „W ocenie Krajowej Sekcji Górnictwa Węgla Kamiennego NSZZ „Solidarność” formuła, w której jeden resort, czyli Ministerstwo Energii, odpowiada za nadzór nad wszystkimi przedsiębiorstwami branży górniczej i energetycznej, jest najbardziej efektywnym sposobem zarządzania tym sektorem. Strona społeczna wskazała, że sektor górniczy i energetyka to swego rodzaju „system naczyń połączonych”, gdzie kondycja jednych spółek jest mocno uzależniona od sytuacji pozostałych podmiotów. Rozdrobnienie ośrodków decyzyjnych utrudnia szybką i kompleksową reakcję na problemy w poszczególnych spółkach i w całej branży górniczo-energetycznej. Również dialog społeczny w spółkach zarządzonych przez jeden resort wydaje się przebiegać w sposób bardziej harmonijny, niż w przypadku, gdy ośrodków nadzorujących i decyzyjnych jest więcej” .
Górnicza „Solidarność” rytualnie zastrzega, że nie zamierza wpływać na „decyzje dotyczące obsady personalnej kierownictwa resortu”.
Czytaj także: Górnictwo zatacza koło. Po czterech latach restrukturyzacji znów nadchodzi kryzys.
Minister ten sam, ale nie taki sam
Być może najbardziej prawdopodobny jest kompromisowy trzeci wariant, w którym obecny minister energii Krzysztof Tchórzewski zachowałby nadzór nad energetyką i górnictwem, ale już nie jako minister lecz sekretarz stanu. Wersję tę potwierdziliśmy w dwóch niezależnych źródłach. Nie wiadomo wciąż czy miałby to być resort energii i klimatu czy też ministerstwo majątku narodowego.
Wówczas „Czarny Piotruś” czyli górnictwo, spadłby na Krzysztofa Tchórzewskiego, ale już bez politycznych fruktów, takich jak np. program „Mój prąd” czy w ogóle rozwój odnawialnych źródeł energii i związane z tym wydawanie unijnych pieniędzy. Oczywiście będzie to rodzić znowu beznadziejne spory kompetencyjne, a konflikty musiałby rozstrzygać premier. Być może o to zresztą chodzi.
Bardzo prawdopodobny jest też wariant, w którym nic się nie zmieni, a obecna struktura odpowiedzialności za energetykę zostanie zachowana. „Inercja układu” jest olbrzymia, a wyjęcie jednego klocka może spowodować olbrzymie problemy ze zbudowaniem całej konstrukcji od nowa.
Tak czy owak zbliża się czas decyzji, które rozstrzygną o przyszłości sektora energetycznego w naszym kraju. Albo będziemy mieli kontrolowaną transfomację z wykorzystaniem unijnych pieniędzy, albo zafundujemy sobie chaos. Transformacja, która się z niego wyłoni, będzie nieporównanie bardziej bolesna.
Czytaj także: Jak sprawić by polskie firmy skorzystały na transformacji energetycznej?