W marcu Polskę czeka bardzo ważny i bardzo trudny klimatyczny szczyt UE. Na razie nie wiadomo z czym tam pojedziemy
Była taka chwila, kiedy wydawało się, że COP 19 w Warszawie zakończy się spektakularnym fiaskiem. Ale w końcu udało się podpisać porozumienie, które organizacje pozarządowe uznały za mało ambitne, a delegacje rządowe – za zupełnie zadowalające.
Zapisy komunikatu ze szczytu stopniowo rozwadniano. Walczono o każde słowo, zwłaszcza w części dotyczącej konkretnych wysiłków redukcji CO2, które kraje mają przedstawić na kluczowy COP 21 w Paryżu za dwa lata. To tam ma zostać wypracowane porozumienie, które zastąpi wygasający Protokół z Kioto. COP 19 w Warszawie i mający się odbyć w grudniu 2014 w Limie COP 20 przygotowują do niego grunt.
Jak więc wygląda produkt wielodniowych obrad? W części dotyczącej walki z emisją CO2 wypadło z niego kluczowe słowo „zobowiązania“ (commitments), które zostało zastąpione przez „contributions“ czyli „wkład” (poszczególnych krajów) w dodatku „without prejudice of the legal nature“ czyli bez przesądzania o prawnym charakterze tegoż wkładu.
Najważniejsi gracze, jak USA i Chiny nie chciały nawet zobowiązać się do określenia, kiedy będą gotowi powiedzieć o ile mogą zredukować emisje CO2.
USA, które jako jeden z nielicznych krajów zredukowały emisję CO2 dzięki wypieraniu spalania węgla przez elektrownie opalane gazem łupkowym, dały do zrozumienia, że cele przedstawią po wyborach uzupełniających do Kongresu w 2015 r. Chińczycy chcą mieć wolne ręce i karty odkryją dopiero przed samą konferencją w Paryżu.
Unia Europejska ma nadal zagwozdkę – czy zobowiązywać się samotnie do większych celów redukcyjnych czy też trzymać karty przy orderach jak najdłużej. O tym będą dyskutować unijni ministrowie środowiska już 3 marca, a 21 marca zajmą się tym przywódcy państw UE.
Jakie cele ma sobie stawiać Unia?
W UE trwa już dyskusja o tym co robić po 2020 r. Do tego roku cele mamy wyznaczone – 20 proc. redukcji CO2 w porównaniu z 1990 r. 20 proc. udział odnawialnych źródeł energii i zużycie energii mniejsze o 20 proc.
Komisja Europejska przedstawiła tzw. zieloną księgę z wariantami rozwoju sytuacji po 2020 r. UE musi przede wszystkim rozstrzygnąć czy chce mieć jeden cel – redukcję emisji CO2 – czy też dodać do niego, tak jak dotychczas, cel zielonej energii i efektywności energetycznej. Za pierwszym rozwiązaniem optują Brytyjczycy, zielonej energii będą bronić Niemcy.
Polska na razie nie ma stanowiska w tej sprawie. To samo w sobie nie jest groźne, gorzej, że póki co nie ma żadnych analiz, które pokazywałyby skutki każdej opcji dla gospodarki. Na podstawie jakich przesłanek rząd podejmie więc decyzję? Potrzebna jest dyskusja i powinni się w nią włączyć przedstawiciele energetyki.
Zmiękczyć handel emisjami
Głównym wrogiem dla naszych urzędników pozostaje europejski system handlu emisjami (ETS). W resorcie środowiska mówi się o maksymalnym rozmiękczeniu go, najlepiej uczynienia dobrowolnym. A ideałem byłoby gdyby każdy kraj miał uzgodnione z UE cele redukcji CO2, ale środki do realizacji tych celów określał sam. Z tego punktu widzenia lepiej byłoby dla Polski gdyby UE miała dwa cele, a jeszcze lepiej trzy – z dodatkiem efektywności energetycznej, na której Polsce bardzo zależy. Ale rozmiękczenie systemu handlu emisjami nie będzie łatwe, bo Polska nie będzie w tej sprawie miała sojuszników.
Ile procent redukcji
Poza rozstrzygnięciem ile UE będzie miała celów, trzeba będzie także rozstrzygnąć jakie one będą. Najważniejszy jest cel redukcji CO2 do 2030 r. Entuzjaści polityki klimatycznej chcą aby to było 40 proc., o takich ambicjach mówił np. prezydent Francji Francois Hollande.
Z jakim stanowiskiem jedzie Polska? Wiceminister środowiska Marcin Korolec powiedział nam, że na szczycie powinno dojść do „pogłębionej refleksji“ i zdaje się, że refleksja Polsce zupełnie wystarczy. Nasz rząd zawsze sprzeciwiał się wyznaczaniu przez UE jednostronnych celów redukcji CO2 bez oglądania się na resztę świata i tym razem będzie podobnie.
Czy COP się nam opłacił?
Organizacja konferencji klimatycznej kosztowała nas 100 mln zł. Czy nie lepiej byłoby wydać te pieniądze na jakieś bardziej związane z ekologią przedsięwzięcia? Na to pytanie nie ma łatwej odpowiedzi.
Po stronie plusów trzeba zapisać dobrą opinię wśród uczestników konferencji. Komplementów nie szczędziła nam nawet unijna komisarz ds. klimatu Connie Hedegaard.
Po stronie minusów, oprócz 100 mln zł oczywiście, trzeba policzyć utraconą szansę poprawienia wizerunku Polski jako klimatycznej „czarnej owcy“.
Dziennikarze zachodniej prasy jeździli po naszym kraju jak po łysej kobyle, zarzucając nam „brak klimatycznych ambicji“.
Najwięcej krytyki wobec Polski popłynęło z Niemiec, które zresztą organizacje ekologiczne stawiają nam za wzór. Owszem, Niemcy rozwijają odnawialne źródła energii jak żaden inny kraj UE. Ale jednocześnie nad Renem, Łabą i Wezerą w ciągu ostatnich kilku lat oddano do użytku 10 tys.MW elektrowni na węgiel. Dla porównania – w Polsce od 2005 r. jedynie niecałe 2 tys. My w nieskończoność dyskutujemy, oni budowali.
Rekordy bezmyślności pobił komentator „Financial Timesa“, który stwierdził, że organizacja przez Polskę konfrencji klimatycznej to jak organizacja konferencji o wymiarze sprawiedliwości przez „Ojca Chrzestnego” Vito Corleone.
Gdyby domniemana proekologiczność kraju, który organizuje konferencję klimatyczną miała gwarantować jej sukces, to zadanie byłoby prostsze. Niestety najbardziej spektakularne fiasko zaliczył COP w Kopenhadze w 2008 r choć Dania jest jednym z najbardziej „zielonych“ krajów na świecie. O tym redaktor „FT” najwyraźniej zapomniał…
Polski rząd kompletnie zaprzepaścił okazję by poprawić wizerunek Polski. Wbrew dorabianej nam gębie węglowego dinozaura mamy czym się pochwalić – Polska jest odpowiedzialnym członkiem międzynarodowej wspólnoty i wywiązuje się z wziętych na siebie zobowiązań Protokołu z Kioto, choć np. tak bogate kraje jak Kanada i Japonia odpuściły sobie cele tego paktu.
Potrzebny w tej sprawie był głos premiera w międzynarodowej prasie. Niestety, Donald Tusk był bardzo zajęty roszadami personalnymi (odwołanie ministra środowiska Marcina Korolca wywołało zresztą spory suspens podczas konferencji). Szkoda straconej szansy.
Z czym pojedziemy do Brukseli?
Polski rząd chyba się już pogodził z opinią klimatycznej „czarnej owcy“.
Podczas jednej z wewnątrzunijnych narad w najgorętszym momencie COP brytyjski minister środowiska Edward Davey narzekał. – Nie mogę wyjść do naszych mediów z informacją o tak słabym porozumieniu. – Nie przejmuj się Ed, zwalisz wszystko na Polskę – wypaliła nasza wiceminister środowiska Beata Jaczewska. Po chwili wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Ale na szczycie w Brukseli 21 marca polski rząd niekoniecznie będzie miał powody do śmiechu. Niemcy, Francja, Wielka Brytania będą chciały czegoś więcej niż „pogłębionej refleksji“….