Widmo dezindustrializacji krąży po Europie. W dyskusji o niej pojawia się jednak wiele mitów – pisze w dyskusji o polityce klimatycznej na łamach portalu WysokieNapeicie.pl dr Andrzej Ancygier, wykładowca m.in. Uniwersytetu Nowojorskiego i Wolnego Uniwersytetu w Berlinie.
Według Ministra Gospodarki, Janusza Piechocińskiego, europejska polityka klimatyczna prowadzi do spadku konkurencyjności europejskiego przemysłu i jego emigracji do innych krajów. Tym procesem szczególnie dotknięta ma być Polska, której sektor energetyczny oparty na węglu zmuszony będzie kupować coraz większą ilość pozwoleń na emisję dwutlenku węgla. To prowadzi do wzrostu cen energii, co z kolei powoduje, że polski i europejski przemysł, zwłaszcza przemysł energochłonny, nie będzie w stanie konkurować na przykład z przemysłem amerykańskim, który korzysta ze znacznie niższych cen energii. Często przytaczany jest przykład firmy BASF, która z powodu wysokich cen energii przenosi znaczną część swojej działalności właśnie do Stanów Zjednoczonych.
Mit 1. Dezindustrializacja to nowe zjawisko
Z kilku powodów obwiniane europejskiej polityki klimatycznej o emigrację europejskiego przemysłu jest uproszczeniem, które w niewielkim stopniu odzwierciedla rzeczywistą sytuację. Ciekawym przykładem jest tutaj właśnie często cytowana decyzja firmy BASF, która miała niewiele wspólnego z europejską polityką klimatyczną, lecz była wynikiem znacznego spadku cen gazu po drugiej stronie Atlantyku. Przy cenach emisji dwutlenku węgla poniżej €5 za tonę i częściowo bezpłatnie przyznawanym pozwoleniom na emisję wpływ europejskiej polityki klimatycznej na konkurencyjność europejskiego przemysłu jest znikomy.
Znacznie większym problemem jest natomiast brak przewidywalności europejskiej polityki klimatycznej i brak perspektywy jej rozwoju po roku 2020. To powoduje, że dla dużych firm inwestycje w efektywność energetyczną jak również w badania i rozwój nad technologiami niskoemisyjnymi są związane z ogromnym ryzykiem: bez ambitnej polityki klimatycznej w przyszłości, firmy, które zainwestowały w takie badania i zdecydowały się na modernizację, z racji poniesionych kosztów będą w gorszej sytuacji niż firmy, które się na takie inwestycje nie zdecydowały. To jest ryzyko, na które wiele przedsiębiorstw nie może sobie pozwolić. Zawetowanie przez Polskę w marcu 2012 Europejskiej Mapy Drogowej Przejścia do Gospodarki Niskoemisyjnej do roku 2050 istotnie przyczyniło się do zmniejszenia przewidywalności europejskiej polityki klimatycznej a tym samym ograniczeniu inwestycji przez europejskie przedsiębiorstwa.
Ale w pewnym stopniu minister Piechociński ma rację: dezindustrializacja europejskiej gospodarki, rozumiana jako spadek roli przemysłu w tworzeniu produktu krajowego brutto, rzeczywiście ma miejsce. Jednak w przeciwieństwie do twierdzeń przedstawicieli polskiego rządu nie jest to proces nowy i rozpoczął się na długo, zanim była mowa o jakiejkolwiek polityce klimatycznej. Znoszenie ceł i opłat granicznych jak również obniżenie kosztów transportu doprowadziło do emigracji przemysłu do krajów o niższych podatkach i kosztach siły roboczej. Ale wtedy nikt nie proponował obniżenia podatków i pozbawienia pracowników ubezpieczenia zdrowotnego finansowanego przez pracodawcę, do którego płacenia nie były na przykład zobowiązane firmy amerykańskie. Zamiast tego przemysł europejski był – mniej lub bardziej skutecznie – zachęcany do inwestycji w badania i rozwój, które podwyższyłyby jego konkurencyjność. Można by zapytać dlaczego tym razem mielibyśmy postąpić inaczej i zrezygnować z polityki, której celem jest podniesienie standardu życia nie tylko obecnych ale i przyszłych pokoleń?
Mit 2. ETS to koszt dla polskiej gospodarki
Kolejnym mitem powtarzanym przez wielu przedstawicieli polskiego rządu, na czele z Ministrem Ochrony Środowiska Marcinem Korolcem, jest przedstawianie europejskiej polityki klimatycznej jako ogromnego kosztu dla polskiej gospodarki. Faktycznie, konieczność zakupu uprawnień do emisji dwutlenku węgla stanowi obciążenie dla niektórych sektorów gospodarki. Ale o czym wielu przedstawicieli rządu nie wspomina, to fakt, że te pieniądze trafiają do budżetu państwa i mogą być wykorzystane, żeby zrekompensować obniżenie podatków dla firm energochłonnych, do czego zachęca dyrektywa ETS w artykule 10(a), albo sfinansować inwestycje w efektywność energetyczną szczególnie dla osób zagrożonych tzw. „ubóstwem energetycznym”. Biorąc pod uwagę retorykę polskich decydentów broniącą europejskiego przemysłu, może zaskakiwać, że Polska jako jeden z niewielu krajów Unii Europejskiej nie wykorzystuje tych możliwości, mimo faktu, że ma do dyspozycji nie tylko dochody ze sprzedaży pozwoleń na emisję kupowanych przez firmy polskie ale również znaczną część ze sprzedaży 12% emisji w innych krajach Unii Europejskiej (artykuł 10 ustęp 2 (b, c)). W rezultacie europejski system handlu emisjami nie tylko nie stanowi kosztu dla polskiej gospodarki jako całości, ale wprost przeciwnie, może stanowić istotne źródło dochodów dla polskiego budżetu. W świetle tego faktu można by się zastanowić, dlaczego rząd polski tak stanowczo sprzeciwia się działaniom, które doprowadziłyby do zwiększenia cen emisji dwutlenku węgla, co zaowocowałoby większymi dochodami do budżetu państwa wynikającymi ze sprzedaży uprawnień do emisji także w innych krajach. Można odnieść wrażenie, że dochody dużych spółek energetycznych, które w największym stopniu poniosłyby konsekwencje wyższych cen emisji dwutlenku węgla, są dla niektórych decydentów ważniejsze, niż dochody do budżetu państwa i możliwość obniżenia podatków w innych sektorach.
Mit 3. “Zielony” przemysł to nie jest przemysł
Wymieniając firmy, które – niekoniecznie z racji europejskiej polityki klimatycznej – przeniosły swoją działalność do innych krajów polscy politycy nie wspominają ani słowem o firmach które powstały właśnie z racji inwestycji w efektywność energetyczną i odnawialne źródła energii. To może wynikać z faktu, że dotychczas rząd polski nie bardzo ma się czym w tej kwestii poszczycić. Pomimo sporych kosztów systemu wsparcia dla odnawialnych źródeł energii, w naszym kraju nie był w stanie rozwinąć się przemysł podobny do tego jaki istnieje u naszych zachodnich sąsiadów a większość instalacji OZE pochodzi z importu. Winna takiemu stanowi rzeczy jest przede wszystkim niezdolność rządu do stworzenia przewidywalnych ram prawnych, które zachęcałyby nie tylko do stawiania w Polsce (importowanych) wiatraków ale także inwestowanie w fabryki produkujące urządzenia niezbędne do rozwoju odnawialnych źródeł energii. Stwierdzenie Premiera Donalda Tuska, że Polska wypełni swoje zobowiązania dotyczące rozwoju energii odnawialnych do 2020 roku ale „nic poza tym” wysyła bardzo klarowną wiadomość do inwestorów, żeby nie inwestować w tym kraju. Jakkolwiek oficjalnym powodem niechęci rządu do odnawialnych źródeł energii jest ich koszt (ogromna redukcja kosztów tej energii pozostaje niezauważana, podobnie jak korzyści wynikające z rozwoju tego sektora dla społeczności lokalnych), to rząd nadal nie był w stanie zmienić systemu, który finansuje przede wszystkim duże i dawno zamortyzowane elektrownie wodne i spalanie importowanej biomasy w elektrowniach węglowych.
Tymczasem rozwój sektora energii odnawialnych w innych krajach doprowadził do „reindustrializacji” tych gospodarek. Od przyjęcia Ustawy o Energiach Odnawialnych w Niemczech w 2000 roku i wprowadzenia prostego system wsparcia dla rozwoju OZE udział przemysłu w tworzeniu PKB w tym kraju, wbrew długoterminowemu trendowi spadkowemu, wzrósł o 1.8%. W Danii, która jako jeden z pierwszych krajów zaczęła rozwijać energie odnawialne, sektor energii wiatrowej stanowi ponad 3% duńskiego PKB a turbiny wiatrowe budowane w tym kraju są eksportowane do krajów całego świata, również do Polski. Zarówno w przypadku Danii, jak i w przypadku Niemiec nadwyżka w handlu zagranicznym wzrosła znacznie od kiedy kraje te zaczęły rozwijać odnawialne źródła energii: z 0.4% PKB w roku 1991 do 5.6% PKB w roku 2013 w przypadku Danii i z -1.3% PKB do 5.6% PKB w tym samym okresie w przypadku Niemiec.
Często poruszanym problemem jest kwestia importu chińskich paneli słonecznych. W pewnym momencie niemieccy konsumenci z zaskoczeniem musieli stwierdzić, że płacąc rachunki za prąd finansują rozwój nie tylko niemieckiego ale także – w coraz większym stopniu chińskiego – przemysłu. Według danych Earth Policy Institute, w 2012 roku 58% paneli słonecznych instalowanych na całym świecie pochodziło z Chin. Sytuacja ta wynikła przede wszystkim z subsydiowania produkcji paneli słonecznych w Chinach i ich sprzedaży często poniżej ceny produkcji. Jakkolwiek głosy krytykujące Chiny stały się coraz głośniejsze, to pominięte zostały trzy kwestie. Przede wszystkim panele fotowoltaiczne pochodzące z Chin zostały w większości przypadków wyprodukowane na niemieckim sprzęcie, co przyczyniło się do polepszenia niemieckiego bilansu handlowego. Po drugie, to nie Chińczycy ale Niemcy (a często również Polacy pracujący w Niemczech) instalują te panele na niemieckich dachach, a sam koszt takiej instalacji stanowi nawet 20% – 25% całkowitych kosztów całej inwestycji. Do tego dochodzi w większości niemiecki oprzyrządowanie, sterowniki, pozycjonery, etc. Po trzecie, bez rozwoju przemysłu fotowoltaicznego w Chinach długo by jeszcze trwało, zanim efekt skali przełożyłby się na tak radykalny spadek cen, który uczynił z energii słonecznej źródło energii wykorzystywane coraz częściej w krajach rozwijających się. Więc jeżeli chiński rząd chce subsydiować nasze ceny energii, to powodzenia!
Znacznie inaczej wygląda sprawa w sektorze energii wiatrowej. Jakkolwiek Chińczycy zdominowali chiński rynek, to firmy europejskie dominują całą resztę. Chińskie turbiny pozostają dotychczas zdecydowanie za turbinami firm, które inwestowały w tym sektorze od lat i popełniły błędy z których wyciągnęły wnioski. Od początku swojego istnienia duńska Vestas wyprodukowała i zainstalowała ponad 47.000 turbin, wiele z nich w Stanach Zjednoczonych. Turbiny niemieckiego Siemensa produkują prąd w brytyjskiej farmach wiatrowych a Enercon staje się coraz bardziej popularny w Polsce, której władze nie były i niestety wygląda na to, że nadal nie są w stanie wprowadzić przemyślanego systemu wsparcia, który spełniałby dwa kryteria: był stabilny i prosty. To może zadziwiać biorąc pod uwagę fakt, że systemy wsparcia istnieją już tak długo i jest wiele przykładów na których można się uczyć. Z jakiegoś dziwnego powodu pracownicy polskiego Ministerstwa Gospodarki albo próbują stworzyć coś zupełnie nowego albo opierają się na wzorcach, które nie zdały egzaminu gdzie indziej.
Ale można zadać pytanie, dlaczego w ogóle powinnyśmy wspierać jakikolwiek sektor gospodarki i nie pozostawić decyzji… wolnemu rynkowi? Jednym z powodów jest fakt, że w sektorze energetyki żadna nowa technologia nie rozwinęła się bez pomocy państwa. Nieco zaskakująco brzmią żądania operatów elektrowni węglowych lub atomowych wybudowanych w większości przypadków na koszt państwa, żeby wprowadzić „wolny rynek“ dla nowych graczy, którzy z tej pomocy nie powinni skorzystać. Inną kwestią jest, że nowe technologie są droższe, ale mimo wszystko musimy je wspierać żeby w dłuższym terminie móc czerpać z tego korzyści. Przykładem tego jest fotowoltaika, dla której wsparcie w Niemczech wygaśnie po osiągnięciu łącznej zainstalowanej mocy 52 GW, czyli za 3-4 lata. Obecnie energia elektryczna z paneli słonecznych w Niemczech jest o ponad połowę niższa, niż cena energii płacona przez niemieckich konsumentów. Stałe taryfy dla tego źródła energii zostały obniżone z 45 eurocentów za kilowatogodzinę w 2008 roku do 14 eurocentów 5 lat później i poniżej 10 dla dużych instalacji. Mimo to w bieżącym roku oczekuje się ponad 3 GW nowych mocy.
Jednak to czego sektor energetyki odnawialnej – podobnie jak każdy inny przemysł – potrzebuje to przewidywalność, zarówno na poziomie UE, jak i na poziomie krajowym. Bez długoterminowych celów nie będzie inwestycji w badania i rozwój, które przynoszą efekty dopiero w długim terminie. Ale – jak widać szczególnie jasno także w przypadku Polski – nie będzie również inwestycji w krótkim okresie i to nie tylko w energie odnawialne ale także konwencjonalne. Przewidywalność prowadzi do rozwoju i innowacji ale także do oszczędności: po stworzeniu przewidywalnych ram firmy prywatne zainwestują własne pieniądze, przez co wydatki państwa nie będą konieczne. Brak zrozumienia tego faktu przez obecny, ale również większość poprzednich rządów, kosztuje polskich podatników i konsumentów energii bardzo dużo. Zamiast tego polscy decydenci udali się na wojnę…. z wiatrakami.
Wybór przed którym stoimy
Obecnie przywódcy krajów Unii Europejskiej, zwłaszcza Polski, która stała się głównym (i nieco osamotnionym) hamulcem europejskiej polityki klimatycznej, stoją przed wyborem: iść na przód i stać się liderem globalnej polityki klimatycznej czy podążać za innymi i czekać aż wszystkie kraje zdecydują się na jakieś działania. Europa mogłaby oczywiście, jako żądają tego przedstawiciele niektórych partii, zawiesić Pakiet Energetyczno-Klimatyczny, znieść podatki i wszelkie opłaty za zanieczyszczenia i w ten sposób wynagrodzić tych, którzy nie zdecydowali się na modernizację i inwestycje w efektywność energetyczną. Możliwe, że w ten sposób na jakiś czas nawet uda się uratować kilka miejsc pracy. Ale poza ogromnymi kosztami takiej polityki dla przyszłych pokoleń i zużyciu mimo wszystko ograniczonych zasobów naturalnych Europa, z Polską na czele stanie się skansenem światowej gospodarki. W momencie, kiedy nawet Chińska Republika Ludowa realizuje ambitną politykę klimatyczną przejawiającą się we wsparciu dla energii odnawialnych i zwiększeniu efektywności przemysłu, Europa będzie skazana na import nie tylko produktów ale i technologii z krajów, które wykorzystały czas zmarnowany przez europejskich decydentów żeby porozumieć się co do jednolitej polityki klimatycznej.
Inna opcja to przejęcie inicjatywy i wprowadzenie ambitnej, długoterminowej i przewidywalnej polityki klimatycznej bazującej na dotychczasowych osiągnięciach. Często powtarzany argument, że emisje dwutlenku węgla z europejskiego przemysłu w niewielkim stopniu przyczyniają się do zmian klimatu ignoruje fakt, że inne kraje już podjęły aktywne działania prowadzące do redukcji emisji dwutlenku węgla i zwiększenia efektywności energetycznej. Wiele z tych krajów rozwija sektor energetyki odnawialnej w oparciu o import produktów i technologii z Unii Europejskiej. Stabilna i ambitna polityka klimatyczna wzmocni i przyśpieszy ten proces. Ale europejska polityka klimatyczna i reforma systemu handlu emisjami także musi chronić europejski przemysł przed konkurencją ze strony krajów, które nie podejmują żadnych działań zmierzających do ochrony klimatu. W szczególności importerzy produktów z sektorów energochłonnych powinni być traktowani na równi z firmami europejskimi i powinni zostać objęci obowiązkiem zakupu uprawnień w ramach handlu emisjami. Możliwość włączenia do systemu wspólnotowego importerów w sektorach energochłonnych została już przewidziana w dyrektywie 2009/28/WE. Niestety, zamiast przedstawiać konstruktywne rozwiązania, lub nalegać na efektywną implementację już przyjętych rozwiązań, polski rząd zdecydował się na blokowanie jakichkolwiek zmian, które mogłyby być również korzystne dla polskiego przemysłu i polskiej gospodarki.
Europejska polityka klimatyczna i energetyczna jest daleka od ideału. Jej główny instrument, mianowicie handel emisjami, ma niewielki wpływ na zwiększenie efektywności w niektórych gałęziach przemysłu a nieprzewidywalność tego instrumentu znacznie utrudnia proces decyzyjny na poziomie przedsiębiorstw. Koszty wsparcia dla sektora energii odnawialnych połączone z brakiem woli lub też niezdolnością do uczenia się na doświadczeniach i błędach innych krajów okazały się znacznie wyższe niż oczekiwano. Z drugiej jednak strony same plany wprowadzenia tej polityki doprowadziły do tego, że kwestia redukcji emisji gazów cieplarnianych znalazła się na porządku dziennym większości przedsiębiorstw europejskich. Poniesione koszty i zdobyte doświadczenia mogą zostać wykorzystane jako podstawa do reindustrializacji Europy na bazie technologii, które nie tylko uchronią przyszłe pokolenia od zmian klimatu i zdegradowanego środowiska naturalnego ale także stworzą nowe miejsca pracy w Europie i przyczynią się do poprawy jej bilansu handlowego.
Andrzej Ancygier jest pracownikiem naukowym na Hertie School of Governance w Berlinie gdzie specjalizuje się w analizie współpracy polsko-niemieckiej w sektorze energetyki odnawialnej i klimatycznej. Andrzej Ancygier jest jak również wykładowcą w berlińskim oddziale Uniwersytetu Nowojorskiego (NYUB) jak również na Freie Universität (FUBiS).
W swoim doktoracie Ancygier analizował implementację europejskich dyrektyw 2001/77/WE oraz 2009/28/WE ze szczególnym naciskiem na rolę poszczególnych aktorów w kształtowaniu polskiej i europejskiej polityki energetycznej i klimatycznej.