Spis treści
10 sierpnia 2015 r. zapisał się bardzo źle w pamięci polskich energetyków. To wtedy splot kilku okoliczności – fala upałów zwiększająca zużycie prądu, bezwietrzna pogoda uniemożliwiająca wykorzystanie elektrowni wiatrowych, niski stan rzek zakłócający chłodzenie elektrowni węglowych oraz awaria bloku w Bełchatowie spowodowały ogłoszenie nieznanego od czasów PRL 20 stopnia zasilania. Tysiące przedsiębiorców zostało wezwanych do zaprzestania produkcji bądź świadczenia usług. Część się podporządkowała, część uznała, że spowoduje to zbyt duże straty i nie wyłączyła urządzeń. Do dziś ciągną się postępowania, w których Urząd Regulacji Energetyki wymierzył im za to kary. Pracownicy firm dzwonili do zakładów energetycznych i pytali czy nie mogą zapłacić żeby tylko nie wyłączać urządzeń. Ale przepisy nie przewidywały takiej możliwości.
Czytaj także:Rekordowy import mocy od sąsiadów
– Stopnie zasilania to polski wyjątek w Europie, wyłączenia przymusowe stosuje się dopiero jak spadnie częstotliwość w sieci. Regułą są zachęty finansowe – tłumaczył wczoraj na konferencji prasowej Jacek Misiejuk, prezes polskiego ramienia włoskiego potentata Enel X.
Czytaj także: Gorąco, coraz cieplej. Klimatyzacja pożera energię podczas upałów
Enel X to część Enela, kontrolowanej przez włoski skarb państwa giełdowej spółki, która w oczach inwestorów uchodzi za czempiona transformacji energetycznej – w ciągu ostatnich dwóch lat kurs akcji spółki wzrósł o 80 proc, co wśród ciężko dotkniętych zmianą paradygmatu rynku energii spółek z grona tzw. utilities jest nader rzadkie. Enel X zajmuje się nowoczesnymi technologiami w energetyce, w tym Demand Side Response (DSR) czyli zarządzaniem popytem.
W dużym uproszczeniu działa to tak – krajowe zapotrzebowanie na prąd nie jest stałe, ma swoje doliny (np. w nocy) i szczyty. Można budować elektrownie, które przez większą część roku będą stały bezczynnie i spełnią swoją rolę tylko kilkadziesiąt dni czy nawet godzin gdy zapotrzebowanie będzie najwyższe. Ale to drogie rozwiązanie. Można też w trakcie szczytu zachęcić firmy aby wyłączyły urządzenia na jakiś czas. Zachęta musi być oczywiście finansowa, jednak i tak to znacznie tańsze rozwiązanie niż nowe elektrownie.
Choć w wielu krajach funkcjonuje już od kilkunastu lat, w Polsce na dobre ruszył dopiero po bolesnej nauczce z 10 sierpnia 2015 r. Polskie Sieci Elektroenergetyczne uruchomiło przetargi na DSR, poza tym technologia ta uczestniczy na równych prawach w rynku mocy.
Czytaj także: Rynek mocy pokazał swoją moc. Ceny prądu raczej z górnej półki
DSR? Nie znam, nie orientuję się, zarobiony jestem…
Na zlecenie Enel X Instytut Kantar zbadał wiedzę na temat DSR oraz zagrożeń występujących w związku z sytuacją w energetyce dla przedsiębiorców. Wzięło w nim udział 120 osób odpowiedzialnych za zarządzanie energią w firmach i jednostkach administracji publicznej. Brano pod uwagę wyłącznie instytucje zatrudniające co najmniej 10 pracowników.
Co wynika z tego badania? Po pierwsze sama nazwa DSR niespecjalnie się przyjęła – 79 proc. respondentów nie wiedziała co to jest i nawet nie spotkało się z takim określeniem. Dopiero po wyjaśnieniach część z nich przyznała, że wie o co chodzi. 87 proc. pytanych nie korzysta z DSR , 7 proc. bierze udział, a niemal tyle samo nawet nie wie czy korzysta. – Niektórzy przedsiębiorcy kojarzą DSR z tym, że muszą się wyłączać, musimy im tłumaczyć o co chodzi, dopiero po wyjaśnieniu otwierały się głowy – opowiadał Jacek Misiejuk. – Świadomość jest podobna jak 15-20 lat temu wiedza na temat zasady TPA i możliwości zmiany sprzedawcy.
Po drugie – indagowani wciąż słabo zdają sobie sprawę z trudnej sytuacji polskiego systemu energetycznego w trakcie szczytów letnich. Mniej więcej jedna trzecia rozumie co się wtedy dzieje, ale prawie połowa żadnego zagrożenia nie widzi. Choć ewentualne ograniczenie dostaw prądu dla większości (59 proc.) ankietowanych byłoby problemem, to tylko 36 proc. ma przygotowane plany na taki wypadek.
Czytaj także: Polski przemysł może mocno ograniczyć zużycie prądu
100 mln zł do wzięcia
Enel X jest tzw. agregatorem – tzn. podpisuje z przedsiębiorcami umowy, zapewnia know-how i załatwia formalności z PSE, np. podczas przetargów. Na razie jest niekwestionowanym liderem – w trzech aukcjach na rynku mocy zdobył średnio ok. 70 proc. rynku. Po piętach depce mu należący do gdańskiej Energi Enspirion. Te dwie firmy na razie zdominowały rynek – obiecujący alians PGE z francuskim pionierem DSR Energy Pool na razie nie wypalił.
Ilu przedsiębiorców udało się zwerbować do współpracy? Jacek Misiejuk nie chciał ujawnić szczegółowej liczby, ale w grę wchodzi kilkadziesiąt firm. Do wzięcia mają całkiem spore pieniądze – ok. 100 mln zł rocznie w ramach stałego wynagrodzenia za gotowość do ograniczenia zużycia. W razie rzeczywistego zagrożenia i konieczności wyłączenia urządzeń firmy dostają jeszcze dodatkowe pieniądze.
PSE musi oczywiście mieć pewność, że w razie kryzysu firmy rzeczywiście będą w stanie zredukować swój apetyt na prąd. Operator sieci przesyłowej organizuje więc testy. Firmy z ośmiogodzinnym wyprzedzeniem (taki sam czas reakcji mają elektrownie węglowe funkcjonujące w ramach tzw. zimnej rezerwy) muszą wykazać, że są zdolne zrealizować umowę. Na razie w siedmiu testach, które odbyły się latem 2018 i 2019 r. firmy zgromadzone pod parasolem Enel X zdołały wykonać plan z nawiązką – zmniejszyły zapotrzebowanie średnio o 136 proc. w stosunku do żądania PSE, choć Jacek Misiejuk przyznaje, że nie było takiego testu, w którym wszyscy przedsiębiorcy idealnie sobie poradzili z zadaniem.
DSR w Polsce budzi spore emocje wśród energetyków, ale z innego powodu. To właśnie jego nierówne traktowanie było powodem skargi brytyjskiej spółki Tempus na polski rynek mocy do Trybunału Sprawiedliwości UE. Tempus skutecznie wysadził już w powietrze rynek brytyjski, stąd po skardze zapanowała nad Wisłą pewna nerwowość. –Wystąpiliśmy do sądu jako interwenient po stronie Komisji Europejskiej, żeby poznać argumenty Tempusa. Polski rynek mocy nie jest idealny, ale jest potrzebny a Tempus nie proponuje nic w zamian – tłumaczył portalowi WysokieNapiecie.pl prezes Misiejuk.
Czytaj także: Brytyjska firma skarży polski rynek mocy do unijnego sądu
Udział DSR w rynku mocy, choć rośnie w każdej kolejnej aukcji na rynku mocy, wciąż jest niski. To zaledwie średnio ok. 3 proc. zakontraktowanej przez PSE mocy. Tymczasem na najbardziej zaawansowanym rynku amerykańskim PJM skupiającym wschodnie stany USA to już ok. 6-9 proc. zapotrzebowania na moc i aż 36 tys. MW. Zdaniem Jacka Misiejuka potencjał w Polsce sięga nawet 10 proc. , ale żeby tak się stało, musi się zmieniać świadomość firm i instytucji pożerających prąd. Bo przecież czasem produkcji nie trzeba ograniczać – wystarczy przenieść ją na inne godziny. A inwestycja w DSR nie wymaga żadnych kosztów.