W październiku 2016 r. minister energii ogłosił, że nadprodukcja węgla na rynku wynosi 25 mln ton. Pod koniec 2016 r. okazało się, że węgla brakuje, a minister Tchórzewski stwierdził, że ceny zostały sztucznie zaniżone przez „dealerów”.
Od dwóch lat piszemy o tym, m.in tutaj, że polski rząd nie dysponuje wiarygodną informacją na temat zasobów węgla kamiennego w śląskich złożach. Stosowana obecnie klasyfikacja złóż została opracowana jeszcze w PRL klasyfikacja złóż jest anachroniczna, a na nową, opartą na międzynarodowym standardzie JORC, który prawdopodobnie pokazałby, że zasoby są znacznie mniejsze niż zakładano, brakuje pieniędzy.
Teraz okazało się, że Ministerstwo Energii i podległe mu służby mają problem z prawidłową oceną podaży węgla i popytu nań . Od 2014 r. rosły zapasy węgla na zwałach, mieliśmy do czynienia ze strukturalną nadwyżką. W 2015 r. ówczesna Kompania Węglowa zaczęła wyprzedawać zwały znacznie poniżej kosztów wydobycia, zaczynając wojnę cenową. W 2016 r. ceny węgla wciąż spadały, jednak spadała także ilość węgla na zwałach. Mimo wszystko wciąż wydawało się, że wciąż mamy do czynienia z przewagą podaży nad popytem, nie wiadomo tylko było jaka jest jej skala.
W październiku minister energii Krzysztof Tchórzewski odpowiedział na interpelację posła Roberta Winnickiego (Kukiz 15). Interpelacja dotyczyła kopalni „Krupiński”, ale przy okazji minister napisał też o liczącej blisko „blisko 25 mln ton węgla energetycznego nadprodukcji na rynku”.
Czy to możliwe? 25 mln ton węgla to połowa niemal połowa krajowego zużycia węgla energetycznego.
W rozmowach ze związkowcami w połowie 2016 r. przedstawiciele Ministerstwa Energii mówili, że zapasy węgla w energetyce na początku 2016 r. szacowane były na 18 mln ton, co wyliczono jako wystarczające na 165 dni. Ustawowy limit zapasów to 30 dni.
Jak już pisaliśmy jako pierwsi, pod koniec 2016 r. okazało się, że węgla energetycznego zaczyna brakować. Przyczynił się do tego częściowo atak surowej zimy, ale w głównej mierze nieplanowane zmniejszenie wydobycia. PGG nie wykonała planu, wydobyła o 3 mln ton węgla mniej niż zakładano. Prezes Rogala stwierdził też, że spółka celowo wstrzymała wydobycie węgla gorszych sortów, który był mieszany z lepszym węglem rosyjskim przez prywatnych importerów. To, oraz ograniczenie importu z powodu wzrostu cen międzynarodowych, spowodowało, że wajcha przechyliła się w drugą stronę i węgla zaczynało brakować, zwłaszcza dla mniejszych odbiorców i przemysłu. Ceny poszły w górę.
Skąd wzięła się zatem kompromitująca rządowych analityków liczba 25 mln ton nadwyżki podaży nad popytem?
W środę na konferencji prasowej minister energii Krzysztof Tchórzewski obciążył odpowiedzialnością niezależnych sprzedawców. Stwierdził, że na rynku miało miejsce „sztuczne zaniżanie cen węgla” bo dealerzy podawali zawyżone informacje o zapasach.
Jest to informacja zadziwiająca. Handel między kopalniami a energetyką i przemysłem odbywa się bez udziału dealerów. Jedyną dużą spółką, która pośredniczy w takich dostawach jest EDF Paliwa, ale dostarcza ona węgiel głównie do elektrowni i elektrociepłowni EDF, poza tym jeden dealer nie byłby w stanie sfalsyfikować informacji na skalę, która dałaby 25 mln ton. Więc ten trop jest mylny.
W ogóle niezależni dealerzy to z reguły niewielkie firmy, nieporównywalne skalą działalności z energetyką i górnictwem. Nie gromadzą wielkich zapasów węgla, bo im się to zwyczajnie nie opłaca. Za składowanie trzeba płacić. Zarabiają właśnie dzięki elastyczności, mniejszym odbiorcom, głównie komunalnym, mogą zaoferować węgiel „just in time”, czego nie są w stanie zagwarantować nieruchawe spółki państwowe. Poza tym dealerzy zajmują się sprzedażą węgla dla ciepłowni i drobnych odbiorców, co daje zaledwie ok 20 mln ton, nie sposób zresztą uznać, że cały ten wolumen został uznany za nadpodaż.
Cóż się więc stało? Prawdopodobnie podległe Ministerstwu Energii służby błędnie zinterpretowały dane, a kiedy minister zaczął się dopytywać co się stało, zgoniły winę na mitycznych „dealerów”.
Strukturalny problem z informacją co się dzieje na rynku węgla istniał zawsze. Waldemar Pawlak w czasach swego kierowania Ministerstwem Gospodarki opowiadał jako anegdotkę następującą historię. Energetycy jeszcze w 2011 r. skarżyli się mu, że kopalnie nie są w stanie dotrzymać wymaganego poziomu dostaw. Kiedy pytał o to szefów spółek węglowych, ci odpowiadali, że to nieprawda, dostawy realizowane są zgodnie z umowami. W końcu zwołał spotkanie energetyków z górnikami, aby obie strony wyjaśniły te wątpliwości. W jego trakcie jedni i drudzy nie mogli wytłumaczyć skąd się wzięły rozbieżności, w końcu zgodnie doszli do wniosku, że różnice w liczbach to wina przewoźników kolejowych. Tych na spotkaniu nie było, więc nie mogli się bronić.
Na wszelki wypadek sięgnęliśmy więc do sprawozdania największego przewoźnika węgla – PKP Cargo – za 2016 r. „W przewozach węgla kamiennego na terytorium RP odnotowano spadek przewozów o 12% pod względem przewiezionej masy oraz spadek o 13% pod względem zrealizowanej pracy przewozowej, który wynika z działań restrukturyzacyjnych prowadzonych w polskim sektorze wydobywczym oraz ze zmniejszonego zapotrzebowania na węgiel kamienny. Nadpodaż tego towaru oraz zapasy zalegające na zwałach skutkują mniejszymi wolumenami dostępnymi do przewiezienia na rynku”.
Historia z 25 mln ton jest dość kompromitująca, bo co roku katowicki oddział Agencji Rozwoju Przemysłu dostaje kilkaset tysięcy budżetowej dotacji na badania statystyczne rynku węgla. Gromadzi dla resortu szczegółowe dane, m.in. właśnie o zapasach węgla, i to z miesiąca na miesiąc. Na ich podstawie Ministerstwo podejmuje później decyzje. Nie wykluczamy, że niezależni dealerzy rzeczywiście podawali nieprawdziwe dane o zapasach. Ale to nie mogło to doprowadzić do liczby 25 mln ton.
Jak powiadają informatycy „garbage in, garbage out” czyli jeśli programując włożysz do systemu bezwartościowe informacje, otrzymasz bezwartościowy produkt końcowy.
Kierownictwo resortu energii powinno porządnie wyjaśnić, skąd się wzięły błędne informacje i wyciągnąć konsekwencje, być może zmienić sposób zbierania danych. Inaczej rząd będzie w gorszej sytuacji niż Sokrates, który przynajmniej wiedział, że nic nie wie. A rząd może nawet nie wiedzieć, że nic nie wie.