Ministerstwo opublikowało projekt nowych wymagań jakościowych dla węgla, które mają pomóc walczyć ze smogiem. To te same normy, które już raz próbowano wprowadzić w 2015 r. Ministerstwo Środowiska uznało wówczas, że niczego nie zmienią.
Zima ciągle trzyma, w mediach bez przerwy można posłuchać, obejrzeć i przeczytać informacje o przekroczeniach norm pyłu w wielu miastach. Pył, fachowo zwany pyłem zawieszonym (z dodatkiem odpowiedniej liczby, głównie PM 10) atakuje gardła i płuca mieszkańców, w których ludzie palą w domowych piecach. Używają przy tym często nie tylko słabej jakości węgla, ale jeszcze dodają do pieca śmieci.
Rząd przyjął cały pakiet 17 działań, które mają poprawić jakość powietrza. Jednym z nich są normy jakości węgla. Generalnie to, co wydostaje się z komina jest tym zdrowsze, im mniej jest w węglu popiołu i siarki. Za tzw. niską emisję (czyli nisko zawieszone pyły) odpowiada głównie zawartość popiołu. która Ministerstwo Energii właśnie opublikowało projekt rozporządzenia, które teoretycznie powinno pomóc.
Czy tak się stanie? Można w to mocno wątpić. Projekt rozporządzenia jest bowiem niemal identyczny z tym, które w czasach PO-PSL Ministerstwo Gospodarki zaproponowało w 2015 r. Historię tamtego rozporządzenia przypomnieliśmy niedawno, ale niestety musimy to zrobić jeszcze raz. Wtedy mniej chodziło o smog, bardziej o wyeliminowanie rosyjskiego węgla, który jest często nieposortowany (tzw. niesort).
O sporządzenie tabelek resort poprosił Instytut Chemicznej Przeróbki Węgla, który zaproponował aby węgiel spalany w gospodarstwach domowych miał nie więcej niż 0,6 proc. siarki i 10 proc. popiołu. Ale takie liczby, obowiązujące zresztą nieformalnie w handlu międzynarodowym, wyeliminowałyby z obrotu znaczną część polskiego węgla, a rosyjski by został. Tak się niestety składa, co wielokrotnie przyznawali specjaliści,węgiel importowany ze Wschodu ma niższą zawartość siarki i popiołu oraz wyższą wartość opałową.
Spółki górnicze wystosowały gremialny protest i resort gospodarki „poprawił” rozporządzenie. Wtedy zaprotestował IChPW oraz Ministerstwo Środowiska. Ostatecznie do przyjęcia rozporządzenia nie doszło w ogóle.
Teraz można mieć kompletne poczucie deja vu. W dwóch kategoriach najgrubszego czyli najlepszego węgla („kęsy” i „kostka” oraz „orzech”), wymagania dla popiołu zostały nawet obniżone. W 2015 r. resort proponował 10 proc. i 11 proc., teraz aż 12 proc. Dla tzw. ekogroszku normy zostały bez zmian – 12 proc. popiołu i 1,10 proc. siarki. Tylko „ekomiałowi” , któremu w 2012 r. proponowano 12 proc. popiołu i 1,1 proc. siarki, tym razem wymagania podwyższono – zawartość siarki nie będzie mogła przekroczyć 1 proc.
Za to w pozostałych najgorszych kategoriach węgla zawartość popiołu może wynosić od 20 aż do 50 proc. Nie ma też zakazu sprzedaży węgla najgorszego sortu – tzw. mułów oraz flotokoncentratów. Muły te podzielono na dwie kategorie – gorsza zwana „E1” oraz lepsza – „E2”. „E1” ma być spalana wyłącznie w większych jednostkach (powyżej 1 MW), wyposażanych w instalacje odsiarczania i odpylania.
To także powtórka propozycji z 2015 r. W tamtej wersji rozporządzenia inne było tylko oznaczenie klas – klasa „A” i klasa „B”. Liczby zostały te same, w jednym przypadku dopuszczalną zawartość popiołu nawet poluzowano z 35 do 36 proc.
W uzasadnieniu do projektu rozporządzenia Ministerstwa Energii napisało, że „kryteria przyjęte w tabelach mają na celu ograniczyć stosowanie mułów i flotokoncentratów w sektorze komunalno-bytowym”. Ale w 2015 r. IChPW stwierdzało, odnosząc się do tak samo sformułowanych przepisów, że „brak jest regulacji, które eliminowałyby muły węglowe, flotokoncentraty oraz silnie zapopielone miały węglowe ze sprzedaży detalicznej dla ogrzewnictwa komunalnego”.
Resort energii w uzasadnieniu napisał też, że „wartości graniczne parametrów są wynikiem kompromisu pomiędzy najlepszym węglem, jaki powinien być dostarczany do odbiorcy końcowego, a możliwościami zaspokojenia popytu przez producentów węgla w Polsce”.
W 2015 ówczesne Ministerstwo Ochrony Środowiska tak przekonywało ówczesny resort gospodarki: „Projektowane rozporządzenie nie przyczyni się do uzyskania zakładanego efektu, jakim zgodnie z uzasadnieniem jest wyeliminowanie paliw stałych, „które mają negatywny wpływ na emisyjność pieców węglowych stosowanych w wielu gospodarstwach domowych”.
Dalej w MOŚ także zwracali uwagę, że w rozporządzeniu nie ma zakazu sprzedaży mułów i flotokoncentratów, a przyjęte w rozporządzeniu normy zawartości siarki, pyłów oraz wilgoci w żaden sposób nie przyczynią się do poprawy jakości powietrza.
Piotr Sobolewski, dyrektor IChPW powiedział nam, że będzie jeszcze przekonywał rząd do zaostrzenia wymagań jakościowych. Ale nie jest już tak radykalny jak w 2015 i dodaje, że będzie potrzebny kompromis między ekologią, a sektorem górniczym.
Najbardziej jednak ubolewa, nad tym, że projekt rozporządzenia nie wprowadza świadectw jakości węgla, które klient otrzymywałby wraz z towarem, tak aby wiedział on dokładnie co kupuje. – Wymagania określone w tabelkach są bowiem wyłącznie średnioroczne. Tymczasem w kopalniach są robione dokładnie badania, firmy wiedzą co jest w każdej wydobytej partii węgla – tłumaczy.
Potem jednak węgiel wyjeżdża za bramę i jego los może być bardzo różny. Jeśli jest słaby, może być mieszany z węglem lepszej jakości. Robią to często same spółki górnicze, ale również prywatne firmy, zwane w branży mieszaczami, które miksują słaby węgiel z lepszym polskim lub importowanym. Wypełniają one lukę na rynku, której nie są w stanie zająć nieelastyczne i nieruchawe firmy państwowe. W samym mieszaniu nie ma nic złego, pod warunkiem, że klient wie jaki węgiel dostaje i za co płaci. Wszystko to pogłębia chaos na rynku węgla.
„Definiowanie jakościowe produktu poprzez podawanie średnich wartości rocznych dla danego paliwa (a w skrajnych przypadkach danych o charakterze marketingowym) jest praktyką nie do przyjęcia w XXI w., w relacji „producent/importer-klient. Stąd każdy, kto wprowadza paliwo stałe na rynek winien przedstawić jego dokładne parametry jakościowe jak również wskazać jego pochodzenie i przeznaczenie” – pisał IChPW w 2015.
Ani resort gospodarki kierowany przez PO-PSL, ani resort energii pod rządami PiS nigdy nie uzasadnił dlaczego nie zdecydował się na wprowadzenie świadectw jakości, Można się jedynie domyślać, że takie „węglowe apelacje” ujawniłyby beznadziejną jakość węgla z niektórych kopalń i przyspieszyły ich likwidację. Produkcja lepszej jakości węgla wymaga inwestycji, o które trudno, bo spółki nie mają pieniędzy. Tym bardziej nie powinny ich wydawać na inwestycje w kopalnie bez przyszłości.
Ministerstwo Energii wykreśliło za to z poprzedniego projektu rozporządzenia tabelkę dla nieposortowanego węgla (tzw. niesortu), który przyjeżdżał z Rosji, a w Polsce był sortowany na miał i węgiel gruby. To zdaniem ME spowoduje, że niesort nie wjedzie już do naszego kraju. W rezultacie sortownie przeniosą się na Białoruś i w okolice Kaliningradu, co z kolei podwyższy koszt importerów. Trudno powiedzieć na ile to poprawi sytuację polskich spółek.
Na razie wzrosły ceny na międzynarodowych rynkach, rosyjski węgiel i tak jest za drogi, więc import będzie spadał. Ale zakaz importu niesortu niespecjalnie przyczyni się do poprawy jakości powietrza, bo brak jest jakichkolwiek naukowych analiz, które potwierdzałyby, że z Rosji dociera gorszy węgiel niż wydobywany w Polsce. „Na podstawie wykonanych obliczeń wskaźników emisji pyłów i dwutlenku siarki można zauważyć, że przy założonych parametrach, generalnie ze spalania węgli importowanych następuje mniejsza emisja zanieczyszczeń” – pisała w 2011 r. dr Katarzyna Stala-Szlugaj z Instytutu Gospodarowania Surowcami Mineralnymi i Energią PAN. Jej zdaniem krajowi producenci powinni przestawić się na sprzedaż wysokokalorycznych paliw spalanych w nowoczesnych kotłach. Ale jak już wspomnieliśmy, to wymaga inwestycji i czasu.
A czasu jest mało. Polskę czeka rozprawa przed Trybunałem Sprawiedliwości UE. Za niską jakość powietrza zaskarżyła nas tam Komisja Europejska. Za niewdrożenie unijnych dyrektyw naszemu krajowi grożą kary liczone w setkach milionów euro.
Za pointę niech służy termin techniczny użyty w jednej z tabelek rozporządzenia. Nie wiemy co to jest, ale nazwa doskonale pasuje do sytuacji. Otóż jest to „wskaźnik wolnego wydymania”.