Spis treści
Jako pierwszy ostrzegł Tauron, którego sytuacja i tak nie jest łatwa. Katowicka spółka zawiązała rezerwę 214 mln zł, przede wszystkim na umowy dla gospodarstw domowych. Spółka poinformowała też o możliwości przekroczenia kluczowego dla wierzycieli wskaźnika dług/EBITDA. Dług może się okazać trzykrotnie większy od zysku powiększonego o amortyzację (EBITDA). To może utrudnić Tauronowi pozyskanie finansowania w przyszłości – wierzyciele mogą zacząć się bać, czy spółka będzie w stanie spłacić swe zobowiązania.
Poznańska Enea zawiązała mniejszą rezerwę – „tylko” 79 mln. PGE i Energa czekają z decyzjami, aż rozporządzenie stanie się aktem prawnym.
Przypomnijmy, że rozporządzenie zawiera wzór wg którego spółki obrotu sprzedające prąd bezpośrednio klientom mają odzyskać straty poniesione na sprzedaży wskutek zamrożenia cen prądu w grudniu 2018 r. Ustawa o subsydiowaniu cen miała chronić odbiorców przed podwyżkami o kilkadziesiąt proc. spowodowanymi wzrostem cen uprawnień do emisji CO2 oraz węgla, ale w praktyce stała się źródłem trudnego do opisania chaosu na rynku. O ile to jeszcze jest rynek…
Wzór teoretycznie ma pozwolić spółkom wyliczyć straty spowodowane koniecznością sprzedaży prądu klientom poniżej cen hurtowych. Państwo ma im zrekompensować te straty przy pomocy przychodów ze sprzedaży uprawnień do emisji CO2. W praktyce okazuje się to bardzo trudne, o ile w ogóle możliwe. A wielopiętrowy i skomplikowany wzór jest mało przydatny.
Wszyscy pod jeden sznurek
Towarzystwo Obrotu Energią zrzeszające niemal wszystkie spółki handlujące prądem wysłało listę kilkudziesięciu uwag do projektu rozporządzenia. Najważniejsze zastrzeżenie, które powtarzają niemal wszyscy nasi rozmówcy to „brak zastosowania indywidualnego sposobu rozliczania rekompensat na na podstawie faktycznie utraconych przychodów przez każdą ze spółek obrotu. Przyjęte rozwiązania nie uwzględniają zróżnicowanej sytuacji kontraktowej każdej ze spółek i mogą negatywnie wpływać na kontynuację działalności większości sprzedawców na rynku” – czytamy w stanowisku TOE.
Energetycy wytknęli Ministerstwu Energii „oczywisty błąd kalkulacyjny” we wzorze, który zmusza ich do podwójnego odliczenia obniżonej w grudniu 2018 r. akcyzy. Ale to stosunkowo łatwe do poprawienia. Dużo większe wątpliwości wzbudza tzw. współczynnik C.
Współczynnik ów to dowód kompletnego braku zaufania Ministerstwa Energii do podległych mu spółek. Resort uważa bowiem, że obliczając wysokość rekompensat należy uwzględniać także transakcje hurtowe zawierane pomiędzy elektrowniami a spółkami obrotu należącymi do tej samej grupy, które zawierane są poza giełdą energii. W ten sposób sugeruje, choć nie wprost, że możliwe są tam rozmaite „sztuczki”, które mają wpływ na cenę.
Notabene kiedy pół roku temu Urząd Regulacji Energetyki proponował aby przy okazji ustawy wprowadzającej obowiązek sprzedaży 100 proc. „hurtowego” prądu poprzez giełdę obowiązkowo rozwiązać takie umowy, to resort energii był przeciw. Teraz ministerstwo z niejakim zdziwieniem skonstatowało, że kontrakty wewnątrzgrupowe objęły w ub. r. aż 60 proc rynku.
Towarzystwo Obrotu Energią zwraca uwagę, że przepisy podatkowe zabraniają zawierania umów rażąco odbiegających od rynkowych, a spółki obrotu są osobnymi podmiotami podlegającymi kodeksowi spółek handlowych. Jeśliby współczynnik C wszedł w życie w niezmienionej formie, to najbardziej stratne będą PGE i Enea, które mają „długą” pozycję na rynku hurtowym, czyli sprzedają więcej niż kupują i dokonują najwięcej transakcji wewnątrzgrupowych.
Podejrzenia psują atmosferę
Do braku zaufania resortu przyczynia się też smrodek podejrzeń o manipulację na giełdzie energii w zeszłym roku. Urząd Regulacji Energetyki złożył do prokuratury zawiadomienie w sprawie transakcji wiosną, a szykuje kolejne, dotycząc jesieni. Ale prokuratura jest instytucją wyjątkowo niewydolną, nie tylko zresztą w tej sprawie. Jak poinformował „Puls Biznesu”, przez kilka miesięcy od złożenia zawiadomienia zdołano przesłuchać ludzi z URE i giełdy energii. Jak powiedział w Sejmie wiceminister energii Tadeusz Skobel, podejrzenia dotyczą dwóch spółek, choć zaznaczył, że nie wie o które spółki chodzi. Nie wiadomo jednak skąd minister Skobel posiadł tę wiedzę, bo URE nabrało wody w usta. Cała sprawa rodzi tylko niepotrzebną podejrzliwość i nerwowość, chyba lepiej byłoby, gdyby URE ujawniło po prostu o jakie transakcje chodzi. Zwłaszcza, że resort energii szermuje argumentem o manipulacjach w rozmowach z Komisją Europejską, ale nie podaje żadnych szczegółów, co niespecjalnie przekonuje naszych partnerów w Brukseli.
Czytaj także: Wzrost cen prądu to efekt manipulacji na giełdzie?
Kup pan prąd, ale skąd?
Rozporządzenie będzie też miało skutki dla odbiorców prądu. Zrzeszający prywatne firmy Lewiatan ostrzega, że projekt pogłębi „sytuację niemal całkowitego zaprzestania składania ofert odbiorcom przez sprzedawców prądu”. TOE wyraziło te same obawy, tyle, że bardziej okrągłymi słowy: rozporządzenie spowoduje „brak konkurencyjności na rynku energii elektrycznej – każda ze spółek będzie posiadała tą samą cenę dla nowych Klientów, a także „brak łatwości w znalezieniu sprzedawcy energii (…), klienci biznesowi mogą mieć problem ze znalezieniem sprzedawców.
-Jeśli mielibyśmy zawierać z biznesem kontrakty po cenach z czerwca 2018 r. to byłby to prawdziwy kataklizm. Duża część biznesu była kontraktowana pod koniec roku. Pod dużego klienta kupuje się prąd na rynku hurtowym dokładnie w tym momencie, w którym podpisuje się z nim kontrakt – tłumaczy nam przedstawiciel jednej z firm.
Czytaj także: Ustawa o cenach zabija rynek energii
W samym rządzie narasta spór wokół przyszłości energetyki, a dyskusja wokół rozporządzenia jest jego częścią. Minister przemysłu Jadwiga Emilewicz, która wg nieoficjalnych informacji ma chrapkę na tekę po ewentualnym odejściu ministra Tchórzewskiego stwierdziła w Krakowie, że „wydaje się mało prawdopodobne, żeby to rozporządzenie weszło w życie w zaprezentowanej formie. Wiele elementów wymaga jeszcze dopracowania”.
Przemysł dostanie rykoszetem
Premier Mateusz Morawiecki wstrzymał prace nad forsowaną przez minister przemysłu i technologii Jadwigę Emilewicz ustawą o rekompensatach dla przedsiębiorstw energochłonnych, które również miały być finansowane z wpływów ze sprzedaży uprawnień do emisji CO2, choć raczej już tych przyszłorocznych. – Premier uznał, że będą albo
rekompensaty Krzyśka albo rekompensaty Jadwigi. To wynika z sytuacji budżetu i ogólnego zamieszania wywołanego Krzyśkowymi rekompensatami – tłumaczy nam osoba z otoczenia premiera. To oznacza, że w 2020 rok huty, zakład chemiczne i inne wielkie fabryki wejdą z podwyżkami cen prądu, skończy się bowiem ustawa o zamrażaniu cen, ale także bez rekompensat za CO2. A w 2021 czekają ich kolejne podwyżki wynikające z wprowadzenia rynku mocy. Dla przedsiębiorstw zużywających ok. 1 Twh to już łączny koszt rzędu 100 mln zł rocznie.
Według informacji portalu WysokieNapiecie.pl powiększa się irytacja urzędników Komisji Europejskiej, którzy wiedzą, że ustawa o cenach narusza kilka unijnych aktów prawnych, m.in. rozporządzenie o rynku energii. W zeszłym tygodniu minister Tchórzewski prezentował w Brukseli projekt rozporządzenia, ale urzędnicy KE nie chcą słyszeć o subsydiowaniu całego rynku prądu w Polsce. Możliwe jest dotowanie w tym roku cen prądu dla sektora samorządów i gospodarstw domowych, ale to też wymaga rozsądnej argumentacji, której strona polska nie przedstawiła. Według naszych informacji już nie tylko „techniczni” urzędnicy, ale także szczebel polityczny coraz bardziej utwierdza się w przekonaniu, że wszczęcie procedury przeciwko Polsce jest nieuchronne. Ale jest mało prawdopodobne, że KE zrobi to przed majowymi wyborami do Parlamentu Europejskiego.
Tymczasem ceny prądu na giełdzie od kilku tygodni spadają i całe to zamieszanie wydaje się coraz bardziej absurdalne.
Czytaj także: Prąd najtańszy od wiosny