Minister energii Krzysztof Tchórzewski wykluczył sfinansowanie elektrowni atomowej przy pomocy kontraktu różnicowego. Czy to koniec polskiego programu jądrowego?
– Projekcje finansowania elektrowni atomowej, które zostały mi przedstawione w zakresie mechanizmu różnicowego z punktu widzenia ekonomicznego są nie do przyjęcia. Są zbyt kosztowne – powiedział minister dziennikarzom w kuluarach Okrągłego Stołu Energetycznego zorganizowanego 15.06 w Ministerstwie Energii.
Wszyscy są gotowi inwestować, jeśli zapewni się im rentowność – dodał.
Pytany czy oznacza to, że projekt będzie zawieszony, odpowiedział: – Powinniśmy być gotowi do rozpoczęcia, ale w sytuacji, gdy będzie to optymalnie sfinansowane, by ta energia nie była za droga dla odbiorców”.
„Alternatywą jest finansowanie budowy z pewnym ryzykiem po stronie inwestora” – powiedział minister.
Pytany, czy do projektu mogą być dopuszczeni Chińczycy, odpowiedział: „Chińczycy wiążą pieniądze z technologią. Nie ma żadnych decyzji” ( cyt. za PAP).
Do tej pory kontrakt różnicowy był jedyną rozważaną opcją. To swoista polisa dla inwestora. Jeśli hurtowe ceny energii zjadą poniżej określonego, wynegocjowanego przez obie strony poziomu, to rząd dopłaci właścicielom elektrowni różnicę między tą ustaloną kwotą, a ceną rynkową.
W Polsce rozważano go dlatego, że nasz elektrownia atomowa poszłaby utartym szlakiem brytyjskim. Rząd brytyjski dostał zgodę Komisji Europejskiej na zbudowanie w ten sposób elektrowni Hinkley Point 3. Ale budowa nie ruszyła. Po pierwsze, wynegocjowana cena, 92,5 funta za MWh do której zgodził się dopłacać rząd, jest ponaddwukrotnie wyższa niż obecna cena hurtowa, co wzbudziło ogromne protesty. Po drugie, wynegocjowany kontrakt z rządem brytyjskim nie podobał się także wielu przedstawicielom inwestorów, w tym kluczowego francuskiego giganta EDF (patrz Hinkley Point a sprawa polska).
Jeśli nie kontrakt różnicowy, to co? Model, w którym PGE i pozostałe państwowe grupy energetyczne biorą całe ryzyko na siebie, można wykluczyć. Po prostu nie sposób będzie pozyskać finansowanie w sytuacji, w której rentowność projektu jest tak dalece niepewna. Jeśli nawet wielki EDF mając w ręku kontrakt różnicowy musiał pozyskać partnera i pieniądze z Chin, to jak nasze grupy mają sfinansować wartą od 35 do 50 mld zł elektrownię bez gwarancji rządowych?
Jest też model węgierski czyli kontrakt międzyrządowy. Węgry podpisały go w 2014 r. z Rosją. Moskwa ma pożyczyć Budapesztowi 10 mld zł, a rosyjski Rosatom ma postawić pod klucz dwa nowe bloki elektrowni atomowej w Paksz po 1200 MW każdy. Ale Komisja Europejska wszczęła w 2015 r. postępowanie w sprawie niedozwolonej pomocy publicznej, co spowodowało przewlekłe negocjacje między Budapesztem i Brukselą. A projekt nie ruszył z miejsca.
Kilka dni temu szef kancelarii premiera Orbana, Janos Lazar mówił w parlamencie, że być może finansowanie wezmą na siebie węgierskie banki zamiast rosyjskich, co może zmiękczyć stanowisko Brukseli. Ale los projektu jest wciąż bardzo mocno niepewny.
Wzorcowy jest model fiński zwany Mankala ( patrz Lekcja dla Polski z fińsko-rosyjskiego atomu). Tam powstaje kolejna elektrownia atomowa w Hanhikivi. Buduje ją firma Fennovoima – konsorcjum ponad 50 przedsiębiorstw przemysłowych zainteresowanych w taniej energii przede wszystkim na własne potrzeby. Mniejszościowym udziałowcem jest rosyjski Rosatom. W Polsce ten model będzie trudny do powtórzenia, bo naszą siłownię atomową mają budować spółki energetyczne, którym zależy na jak najwyższej cenie. Przemysł chce płacić jak najmniej. Poza tym powielenie modelu fińskiego w polskich warunkach jest raczej niemożliwe.
Bardzo interesujący będzie rozwój sytuacji w Szwecji. Tamtejsze główne partie polityczne (także Zieloni) uzgodniły, że potrzebne będą co najmniej cztery nowe elektrownie atomowe, które zastąpią reaktory kończące swój żywot w ciągu najbliższych 10 lat. Jednakże model finansowy jest na razie nieznany, szwedzki państwowy czempion energetyczny Vattenfall jest w trudnej sytuacji finansowej.
Więcej o perspektywach energii jądrowej w Europie – tutaj.
Odkładanie na Św. Nigdy budowy elektrowni atomowej i postawienie na nowe siłownie węglowe (m.in. w Ostrołęce), ku czemu zdaje się skłaniać rząd, oznacza swoisty zakład o politykę Unii Europejskiej. Jeśli ceny uprawnień do emisji CO2 pozostaną niskie a siłownie węglowe dostaną zgodę Brukseli na długoterminowe wsparcie w postaci przygotowanego mechanizmu płatności za moc, to rząd wygra.
A jeśli tak się nie stanie? Wówczas nierentowne z powodu m.in. wysokich cen CO2 i braku mechanizmów wsparcia siłownie węglowe będą kamieniem u szyi naszych koncernów energetycznych. Pomijamy tu kwestie postępu technicznego w technologiach OZE i magazynowania energii bo w Polsce muszą i tak powstać jakieś nowe moce konwencjonalne. Samymi OZE nie zbilansujemy systemu w ciągu najbliższych lat. Tu rząd ma 100 proc. racji.
Powstanie nowych siłowni konwencjonalnych musi się jakoś wpisywać w unijną strategię energetyczną, co rząd na razie kompletnie lekceważy. Tymczasem już w grudniu poznamy model rynku energii proponowany przez Komisję Europejską, później zaczną się negocjacje między państwami, Parlamentem Europejskim a Komisją.
W nieoficjalnych rozmowach słyszymy od wysokich rangą przedstawicieli rządu „Nawet nie wiadomo czy UE będzie jeszcze istnieć za 10 lat”.
Ale to jest gra w kości o zbyt dużą stawkę.