Sama spółka została założona niemal dokładnie 20 lat temu jako Giełda Energii, a handel na jej parkiecie ruszył w lipcu 2000 roku. – Istniały wtedy tylko skandynawski Nordpool, giełda w Amsterdamie i tworzyła się właśnie giełda w Madrycie – wspomina w książce „Wieku energetyków. Opowieści o ludziach, którzy zmieniali Polskę” Leszek Nowak, jeden z inicjatorów giełdy, pracujący wówczas w Gdańskiej Kompanii Energetycznej (zalążku dzisiejszej Energi). Podobnych giełd było tylko kilka na świecie.
Trzy lata później, 16 grudnia 2003 r., Komisja Papierów Wartościowych i Giełd przyznała TGE licencję na prowadzenie giełdy towarowej. I to właśnie tę datę TGE świętowała kilka dni temu. Życzenia prezesowi TGE Piotrowi Zawistowskiemu składał w Warszawie m.in. Christian Baer, Sekretarz Generalny Europex, czyli europejskiego stowarzyszenia giełd energii. W jego przemówieniu w Warszawie wybrzmiały dwa wątki. Silnie wsparł rozwój handlu giełdowego. – Bez giełd mielibyśmy dużo kosztowych nieefektywności na rynku. Brakowałoby też równowagi między dużymi i małymi graczami – mówił. Zauważył też, że łatwiej o zachowanie płynnego handlu gdy jest on skupiony na jednym parkiecie.
Gospodarzy musiały ucieszyć obie deklaracje. TGE od lat zabiega bowiem o wzrost płynności handlu. Poza tym na sali byli przedstawiciele konkurencyjnych europejskich parkietów, którzy ostrzą sobie zęby na polski rynek. Duzi gracze, jak choćby PGE, narzekają, że TGE ma za wysokie stawki i nie zawsze realizuje potrzeby uczestników rynku. Konkurenci liczą, że to pozwoli im na zdobycie części handlu.
TGE w swojej historii jedną taką batalię już jednak wygrała. Dwa lata po jej powstaniu konkurencyjną Platformę Obrotu Energią Elektryczną stworzyła Elektrownia Bełchatów. Nie zdobyła jednak wystarczającej płynności, aby handlujący chcieli się na nią przenieść. Nie zdobyła też licencji giełdy towarowej. Później POEE próbowała reaktywować GPW, ale też bez rezultatu. W końcu GPW przejęła całą TGE, która dziś odpowiada za niemal połowę jej przychodów.
Z kolejnej batalii z europejskimi graczami – choćby skandynawskim Nordpoolem, na którym handluje się energią już z kilku państw – TGE też chce wyjść obronną ręka. Pomóc może jej ustawa poddpisana przez prezydenta Andrzeja Dudę w czwartek, 13 grudnia.
Rząd, po fali podwyżek cen hurtowych zdecydował, że płynność polskiego parkietu trzeba wzmocnić. Przyjęta została ustawa o – teoretycznie – stuprocentowym obligu giełdowym, mimo licznych wyłączeń, daje szansę, że handel na TGE ponownie się ożywi. To o tyle istotne, że w efekcie rosnącej konsolidacji sektora wytwórczego, siła największych graczy – zwłaszcza PGE – znacznie wzrosła. Bez giełdy mniejsi wytwórcy, choćby Energa czy Fortum, mieliby gorszą pozycję rynkową.
– Po stronie podaży, zamiast czterech grup i kilku niezależnych wytwórców, chętnie widziałbym kilkadziesiąt podmiotów. Nie trudno sobie wyobrazić co by się wtedy działo z cenami – mówił podczas 15-lecia giełdy Maciej Bando, prezes Urzędu Regulacji Energetyki.
Ta sytuacja także może się jednak zmieniać. Niedawne aukcje na rynku mocy i dla odnawialnych źródeł energii wyłoniły przynajmniej kilku nowych graczy, którzy mogą stać się aktywnymi uczestnikami obrotu giełdowego.
Na polskim parkiecie, wzorem choćby skandynawskiego, mogą wkrótce pojawić się także kontrakty na rynku finansowym, a więc instrumentów pochodnych, gdzie transakcja nie oznacza fizycznej dostawy, a jedynie rozliczenia finansowe, które mogą służyć choćby jako zabezpieczenie pozycji sprzedawców lub odbiorców energii. – Dla mnie rynek finansowy TGE to przyczajony tygrys, a nawet ukryty smok – żartował podczas jubileuszowej uroczystości Sebastian Bogdan, wicedyrektor Departamentu Infrastruktury Rynku Kapitałowego i Nadzoru Obrotu w Komisji Nadzoru Finansowego.
Przeczytaj także inne artykuły napisane na kanwie książki „Wiek energetyków. Opowieść o ludziach, którzy zmieniali Polskę”.