Spis treści
Kilka dni temu Polska Grupa Energetyczna wydała lakoniczny komunikat giełdowy. „Spółka powzięła informację o podpisaniu przez Polską Grupę Górniczą porozumienia do umowy zawartej w dniu 13 sierpnia 2013 r. na dostawy węgla kamiennego na potrzeby bloków 5 i 6 Elektrowni Opole („porozumienie”). W ramach porozumienia strony dostosowały zapisy do aktualnych wymagań formalno-prawnych oraz odstąpiły od wyznaczania ceny węgla w oparciu o wskaźniki dotyczące średnich cen energii elektrycznej, średnich rynkowych cen węgla oraz średnich kosztów uprawnień do emisji CO2. Strony ustaliły cenę węgla kamiennego do dnia 31 grudnia 2022 r. Natomiast ceny węgla na kolejne poszczególne okresy dostaw będą ustalane w drodze negocjacji. Szacowana wartość porozumienia w okresie od dnia rozpoczęcia dostaw przez 20 kolejnych rocznych okresów dostaw wynosi ok. 16 mld zł”.
Umowa na lata
W przekładzie na ludzki język oznacza to, że PGE i PGG zafiksowały „na sztywno” cenę dostaw węgla dla nowych bloków elektrowni Opole. Dotychczas obowiązywała formuła uzależniona od hurtowych cen prądu, cen CO2 oraz międzynarodowych cen węgla (ARA). Taka formuła gwarantowała PGE, że ceny węgla będą kroczyć lub pełzać w ślad za cenami dwóch pozostałych elementów, od których zależy rentowność produkcji prądu.
PGE zawarła też nową umowę z PGG na dostawy węgla do starych bloków. Komunikat nic nie mówi o formule, ale według naszych informacji węglowy potentat z Katowic w ogóle nie chce już zawierać umów indeksowanych cenami prądu czy ARA. Ceny mają być możliwie sztywne, a kontrahenci nie bardzo mają wybór – po fuzji PGG i KHW konkurencja jest ograniczona a import węgla dla elektrowni na południu kraju wciąż droższy.
Likwidacja formuły cenowej w gruncie rzeczy jest logiczna. PGE jest akcjonariuszem PGG, zainwestowała tam kilkaset mln zł. Po co obniżać cenę węgla, skoro później trzeba składać się na ratowanie górniczego giganta?
A ceny węgla rosną i będą miały solidny wkład do rosnących cen prądu. PGE poinformowała, że w kwartał do kwartału wzrosły o 88 gr na GJ, co oznacza przynajmniej 10 proc. podwyżki. Polska Grupa Górnicza ma rekordowe wyniki – po trzech kwartałach zanotowała ponad 7 mld zł przychodów i 435 mln zł zysku.
Jednak nowe umowy z zafiksowaną ceną są świadectwem olbrzymiego zacofania rynku węgla w Polsce. Przez 30 lat transformacji nie dorobiliśmy się tego, co jest standardem na Zachodzie – kontraktów terminowych, indeksów, giełdy, na której można węglem handlować, tak samo jak ropą czy zbożem.
Konia z rzędem temu, kto dziś powie, ile powinien kosztować węgiel w Polsce, bo nie ma tej ceny do czego odnieść.
Polscy politycy nie rozumieją, że węgiel jest towarem rynkowym jak każdy inny i podlega prawom rynku. – „Przemysł wydobywczy i energetyka oparta na węglu są i w dającej się przewidzieć perspektywie pozostaną fundamentem bezpieczeństwa surowcowego i energetycznego naszego kraju” – napisał prezydent Andrzej Duda w liście do pracowników nadzoru górniczego, świętujących Barbórkę.
Prezydent Duda ma 46 lat. Według Głównego Urzędu Statystycznego mężczyzna w jego wieku ma szansę pożyć jeszcze ponad 33 lata. 2051 rok powinien więc być dla prezydenta „dającą się przewidzieć perspektywą”. Czy rzeczywiście węgiel pozostanie wtedy polskim fundamentem surowcowym?
Oczywiście nie będziemy twierdzić, że mamy szklaną kulę i przewidzimy wszystkie trendy technologiczne i gospodarcze w następnej trzydziestolatce. Co nieco jednak już można wydedukować…
Kurczące się zasoby
Zacznijmy od dołu, czyli od zasobów polskiego węgla. Według oficjalnych danych rządowych zasoby przemysłowe, czyli nadające się do wydobycia wynoszą ok. 3 mld ton, z czego na Polską Grupę Górniczą przypada 1,7 mld ton. Przy rocznym wydobyciu sięgającym 60 mln ton teoretycznie starczyłoby nam jeszcze węgla na 50 lat. Ale sprawa nie jest wcale taka prosta gdyż polska klasyfikacja złóż, opracowana jeszcze w PRL, w zupełnie innej gospodarce „realnego socjalizmu” słabo przystaje do światowych realiów. Kraje, które mają górnictwo węglowe prywatne i osiągnęły zupełnie inny poziom technologiczny (USA, Australia, RPA, Rosja) posługują się zupełnie inną klasyfikacją zwaną JORC. Używają jej też standardowo instytucje finansowe, które dają kredyty spółkom górniczym. W tej metodologii bada się przede wszystkim jaki będzie koszt wydobytego węgla i porównuje się do prognozy cen, które można uzyskać. Na tej podstawie decyduje się, czy dane złoże jest opłacalne czy nie.
Czytaj także: Król Węgiel zwycięży w 2018 r. Gaz wciąż za drogi
W Polsce zasoby węgla zbadane wg światowej klasyfikacji oraz nowoczesne narzędzia informatyczne umożliwiające szczegółową analizę złóż mają jedynie Bogdanka i Jastrzębska Spółka Węglowa, bo tego wymagali od nich inwestorzy giełdowi. Naukowcy z krakowskiego Instytutu Gospodarki Surowcami Mineralnymi i Energią Polskiej Akademii Nauk oceniają, że wg światowej klasyfikacji złoża Polskiej Grupy Górniczej to 645 mln ton, z czego zasoby „udowodnione” – tylko 316 mln ton. Oznacza to, że trzymając się norm nowoczesnego górnictwa, węgla w PGG starczy na 10 lat. Oczywiście to także jest duże uproszczenie, bo szczegółowych badań (o ile istnieją) nie upubliczniono. Nikt w Polsce więc nie wie, ile PGG ma węgla dającego się wydobyć po opłacalnej cenie. Zasada jest prosta – jest ściana, to się fedruje…
Jeśli więc mówi ktoś z całą powagą twierdzi, że węgla w Polsce wystarczą na wiele lat, to albo nie wie o czym mówi, albo myśli o powrocie do czasów Edwarda Gierka, kiedy górnicy fedrowali 200 mln ton węgla przemieszanego z kamieniem, a kosztami nikt się nie przejmował.
Czy wydobycie węgla się opłaca?
Kluczową sprawą jest opłacalność wydobycia węgla i trafne inwestycje – takie które dają nie tylko najwięcej węgla, ale największy zysk z każdej zainwestowanej złotówki. Na razie nie wygląda to najlepiej. Polska Grupa Górnicza dostała miliardowy zastrzyk kapitału od spółek energetycznych, który wykorzystuje na inwestycje w nowe pokłady węgla, ale IGSMiE ostrzega, że aby utrzymać obecny poziom wydobycia węgla, to inwestycji jest za mało.
Gdyby Polską Grupą Górniczą zarządzał prywatny właściciel, to skupiłby się na inwestycjach w najbardziej rentowne pokłady węgla, a zamknął kopalnie nieperspektywiczne, zwłaszcza, że wydajność polskiego górnictwa jest tragiczna. W USA przeciętny górnik w kopalni podziemnej wydobywa 3,5 tony węgla na godzinę, w Polsce zaledwie 0,4 tony czyli ponad osiem razy mniej! Najbardziej zdumiewające jest jednak to, że Amerykanie fedrują pod ziemią 122 mln ton węgla rocznie ( prawie dwa razy więcej niż Polacy) eksploatując niemal o połowę mniej ścian wydobywczych – mają ich zaledwie 47 przy 85 w Polsce. Po prostu tam inwestuje się wyłącznie w najbardziej zyskowne pokłady, a u nas wciąż pokutuje odziedziczone z PRL przekonanie, że węgiel z pokładu należy wydobyć do ostatniej bryłki.
Do czego wykorzystujemy 65 mln ton wydobywanego w Polsce węgla kamiennego? Nieco ponad 12 mln ton to węgiel koksowy fedrowany głównie przez Jastrzębską Spółkę Węglową. Jego wydobycie jest rentowne i spółka jest w dobrej kondycji finansowej.
Gorzej jest z węglem energetycznym, którego wydobywa się ok 47 mln ton. Z tego 31 mln ton miałów zużywają elektrownie, do tego 4 mln ton ciepłownie, a 6,5 mln ton inni odbiorcy. Pięć milionów to węgiel gruby i średni, które są najdroższy. Służy do palenia w przydomowych piecach oraz małych kotłowniach, np. w szkołach. Tego węgla najbardziej brakuje i stąd wziął się import. W tym roku sprowadzimy ok. 15 mln ton, z tego ok. 2/3 z Rosji. Będzie to kolejny rekord. Rząd pogodził się już z tym, że import jest nieunikniony, nawet pojawiły się wypowiedzi, że stanowi „element stabilizujący”.
Czytaj także: Polityka energetyczna 2040 – pobożne życzenia w sprawie węgla i atomu
Czy bez węgla w energetyce będziemy mogli się obejść? Przez najbliższe kilkanaście lat jest to prostu niemożliwe, proces inwestycyjny w energetyce jest ogromnie czasochłonny i elektrowni węglowych nie ma czym zastąpić. Ale prądu z węgla będzie coraz mniej. Po pierwsze, polityka klimatyczna UE wymusza wzrost cen swego podstawowego instrumentu – czyli cen uprawnień do emisji CO2. Jeszcze rok temu kosztowały 5 euro za tonę, dziś oscylują wokół 20 euro. Polski rząd zarobi na tym ok. 5 mld zł, ale prąd z węgla będzie coraz droższy, a inne technologie – gaz czy odnawialne źródła energii coraz bardziej konkurencyjne.
Po drugie zaostrzane są normy emisji szkodliwych substancji przez elektrownie- m.in. chloru, rtęci, tlenków siarki i azotu. Stare polskie elektrownie już dzisiaj będą miały problem z wypełnieniem tych norm, a kiepska jakość polskiego węgla im w tym nie pomaga. Największy kłopot będzie z chlorem, którego polski węgiel ma sporo, a montaż instalacji odchlorowania się po prostu nie opłaca.
Po trzecie, część starych bloków węglowych będzie w ciągu najbliższych lat zastępowana przez budowane właśnie jednostki m.in Opolu czy Jaworznie. Zmniejszy to popyt na węgiel, bo nowe elektrownie będą spalać mniej surowca. Za jakiś czas pojawi się więc konieczność zamknięcia kolejnych kopalń, bo eksport polskiego węgla jest nieopłacalny – na europejskich rynkach jest po prostu zbyt drogi, a jego jakość jest za słaba. W 2017 r. udało się sprzedać zaledwie 3,7 mln ton, ale nie wiadomo czy przyniosło to zysk, czy też po prostu pozbyto się surowca za przysłowiowy „psi grosz”, tak jak to się działo przez cała lata dwutysięczne, kiedy polskie górnictwo sprzedawało węgiel ze stratą do Niemiec, byle tylko pozbyć się nadmiaru surowca.
Po czwarte – coraz mniej węgla będą zużywać ciepłownie i gospodarstwa domowe. Te pierwsze przestawią się na gaz lub biomasę bo zmuszą je do tego unijne normy środowiskowe od 2023 r. Część – jak np. Biała Podlaska- robi to już teraz, nie czekając na ostatnią chwilę.
Węgiel a walka ze smogiem
Zaś coraz większy nacisk społeczny na walkę ze smogiem będzie ograniczał palenie węglem w przydomowych piecach. Ludzie będą instalować kotły gazowe lub pompy ciepła, a jeśli nawet pozostaną przy węglu, to w nowoczesnych kotłach nie da się spalać zasiarczonego surowca z dużą ilością popiołu. Za kilka lat bardzo liberalne normy siarki i popiołu, które przyjął obecny rząd, będą nieuchronnie zaostrzane pod naciskiem społecznym i wówczas kolejne kopalnie nie będą miały gdzie sprzedać swego produktu.
Co powinien zrobić rząd w tej sytuacji? Zostawić w Polskiej Grupie Górniczej pięć czy sześć kopalń, w których wydobycie będzie jeszcze rentowne przez najbliższe dziesięć lat. Pozostałe – czyli kolejne pięć czy sześć- jak najszybciej zlikwidować, bo każda inwestowana tam złotówka nie daje szans na przyzwoity zysk, a słabe kopalnie dosłownie kradną inwestycje tym lepszym. Według nieoficjalnych informacji portalu WysokieNapiecie.pl PGG obiecała swoim inwestorom (czyli energetyce) 16 proc. stopy zwrotu przez pięć lat. To bardzo przyzwoity wynik, sam bym chętnie zainwestował w takie przedsięwzięcie, gdybym wierzył, że to się ziści….
Czytaj także: Są unijne pieniądze na walkę ze smogiem, trzeba po nie tylko sięgnąć
Po drugie – wreszcie wprowadzić nowy system wynagradzania, uzależniony od wyników poszczególnych kopalń. Wówczas bardzo szybko okazałoby się, że na mniej rentownych jednostkach górnicy zarabiają znacznie mniej, co przyspieszyłoby ich zamykanie, bo nikt nie chciałby tam pracować. O nowym systemie płac mówi się od roku, ale wciąż go nie ma, bo nie zgadzają się związkowcy, zainteresowani w utrzymywaniu status quo.
Transformacja już się zaczęła
Ale skoro prezydent, premier i minister energii pokładają takie długoterminowe nadzieje w polskim górnictwie, to przecież jest proste lekarstwo na brak kapitału. Niech PGG wypuści obligacje skierowane do obywateli, a wszyscy wyżej wymienieni zainwestują w nie po 250 tys. zł własnych oszczędności. Wówczas na pewno wszyscy Polacy uwierzą, że polskie kopalnie mają przed sobą długą i świetlaną przyszłość i też włożą w górnictwo swoje własne pieniądze…
Żarty na bok. Transformacja polskiej energetyki w gruncie rzeczy już się zaczęła – jeszcze dziesięć lat temu produkowaliśmy z węgla 95 proc. prądu, w zeszłym roku to było już tylko 78 proc. Odbyło się to bez wielkich protestów społecznych, zauważalnego wzrostu bezrobocia, a wsparcie państwa dla OZE było niewielkie, dopłata w naszym rachunku sięgała zaledwie 3 zł miesięcznie. Dalsze ograniczenie udziału węgla w naszym miksie energetycznym jest nieuchronne. Warto przeprowadzić restrukturyzację kopalń już teraz, kiedy jest dobra koniunktura, a na Śląsku nie ma praktycznie bezrobocia.
Czytaj także: Kolejne rządy skreślają węgiel. Co proponują w zamian?
To czego nie chcą pojąć politycy, rozumieją dobrze światlejsi menedżerowie spółek górniczych. – Zdajemy sobie sprawę, że naszym najcenniejszym aktywem jest obecnie gotówka – powiedział nam jeden z nich. – Szukamy inwestycji w spółki zajmujące się nowymi technologiami, także odnawialnymi źródłami energii. Spalanie węgla nie będzie miało przyszłości, lepsze perspektywy ma chemiczna przeróbka, np. na metanol.