Ponowne włączanie elektrowni atomowych w Japonii zmniejsza zapotrzebowanie tego kraju na LNG. Chociaż Japonia pozostanie największym odbiorcą tego paliwa, to zmiana wywrze wpływ na jego ceny.
Około dwóch trzecich importowanego skroplonego gazu jest zużywane bezpośrednio do produkcji energii elektrycznej. Dzięki uruchomieniu dwóch reaktorów o mocy 890 MW każdy w elektrowni Sendai, jej operator – Kyushu Electric, w listopadzie 2015 r. potrzebowało o 6 gazowców z LNG mniej niż rok temu. Firma wkrótce zamierza uruchomić elektrownię jądrową Genkai, co ma zredukować jej miesięczne potrzeby o kolejne 4 ładunki LNG.
Po awarii w Fukushimie japońscy producenci energii musieli zastąpić produkcję z atomu źródłami na paliwa kopalne, w dużej mierze na LNG. Przez kilka lat Japończycy płacili za importowany gaz bardzo dużo, a perspektywa utrzymania wysokich cen była ważnym czynnikiem przy podejmowaniu decyzji o budowie wielu terminali skraplających na świecie. Jednak od 2014 r. japońskie ceny LNG, przynajmniej na rynku transakcji spot, równały w dół do poziomu światowego i obecnie nieznacznie przekraczają 300 dol. za 1000 m sześc. Ceny w kontraktach długoterminowych są wyższe, czego dowodzą chociażby dane ministerstwa finansów o kwocie miesięcznych rachunków Japonii za import gazu.
Według prognoz, na koniec marca 2017 r. w Japonii powinno działać już ok. 12 reaktorów o łącznej mocy ponad 11 GW. Ich roczna produkcja energii elektrycznej odpowiada zużyciu na ten cel ok. 11 mln ton LNG, czyli prawie 15 mld m sześc. gazu. A to sporo ponad 10 proc. obecnego rocznego importu. Czyli nie będzie żadnej niespodzianki – spadający popyt na gaz w Japonii wywrze dodatkową presję na ceny LNG na świecie.