Polskie Sieci Elektroenergetyczne ujawniły kilka dni temu wyniki certyfikacji do aukcji na rynku mocy. Elektrownie, które przeszły pomyślnie ten obowiązkowy „przegląd”, będą mogły wystartować w aukcjach i dostać dodatkowe wynagrodzenie. W sumie rynek mocy pochłonie ok 4-5 mld zł rocznie, które zapłacimy w naszych rachunkach (na gospodarstwo domowe wypadnie ok. 8 zł miesięcznie). Ale bez rynku mocy rychło odczuliśmy deficyt energii – w obecnych warunkach budowa nowych elektrowni a nawet eksploatacja niektórych starszych bloków byłaby nieopłacalna.
Czytaj także Rynek mocy – plaster czy panaceum dla polskiej energetyki
W kwestii starych elektrowni wszystko było jasne- do certyfikacji musiały stanąć wszystkie jednostki, choć zapewne nie wszystkie wystartują w aukcjach na rynku mocy. To będzie zależeć od strategii samych spółek energetycznych.
Czytaj także Rynek mocy uzgodniony z Brukselą za cenę sporych ustępstw Warszawy
Wielką zagadką są natomiast nowe inwestycje. PSE ujawniło, że certyfikację przeszło 8 nowych bloków węglowych o łącznej mocy 4020 MW oraz 42 jednostki gazowe dające 4370 MW. Na tym jednak kończą się oficjalne informacje. Spróbowaliśmy więc zebrać do kupy wszystkie możliwe informacje tak aby ustalić co się kryje za suchymi danymi o megawatach.
Oczywiście sprawa jest dość prosta w przypadku elektrowni już budowanych. Wiadomo, że dla PGE powstają dwa bloki w Opolu na węgiel kamienny o mocy 900 MW każdy oraz blok w Turowie -460 MW na węgiel brunatny. Tauron buduje blok w Jaworznie – 910 MW. Kolejne dwie małe inwestycje na węgiel to elektrociepłownie przemysłowe – w Puławach dla Azotów (90MW) i EC Zofiówka dla miejscowej koksowni (PGNIG). Według naszych nieoficjalnych informacji oddany pod koniec ub. r. 1000-megawatowy blok w Kozienicach został zgłoszony jako jednostka istniejąca, choć dzięki przyjętej w Senacie poprawce do ustawy o rynku mocy ma szanse na 15-letni kontrakt tak jak nowa elektrownia.
Największą zagadką była oczywiście wielokrotnie przez nas opisywana Elektrownia Ostrołęka C – warta blisko 6 mld zł inwestycja, której sens ekonomiczny jest bardzo wątpliwy. Po tzw. mieście uporczywie krążyły plotki, że elektrownia nie przeszła certyfikacji. Ale odpowiedź przesłana nam przez biuro prasowe Energi rozwiewa wszelkie wątpliwości – Ostrołęka C certyfikację przeszła. To jednak nie oznacza, że w ogóle powstanie, według naszych informacji odpowiedzialne za jej budowę spółki wciąż nie mają dopiętego finansowania. Państwowe banki nie kwapią się do wyłożenia pieniędzy bez wyraźnej dyrektywy z rządu. Tej zaś nie ma, bo rząd jest mocno podzielony w tej sprawie – minister energii Krzysztof Tchórzewski budowę popiera, doradcy premiera Morawieckiego są przeciw.
Czytaj także Nowa Ostrołęka – elektrownia, która się słupkom nie kłania
Przy okazji musimy sprostować informację podaną przez nas wcześniej jakoby elektrownia Ostrołęka C nie miała pozwolenia zintegrowanego na działalność. Powołaliśmy się na raport fundacji Instrat, sporządzony na zlecenie organizacji ekologicznych. Fundacja z kolei otrzymała taką odpowiedź od urzędu marszałka woj. mazowieckiego na podstawie ustawy o dostępie do informacji o środowisku.
Czytaj także Epopeja elektrowni Ostrołęka C zbliża się do nieuchronnego końca
Gdyby Ostrołęka rzeczywiście nie miała takiego pozwolenia, to jej budowa byłaby de facto niemożliwa. Ale elektrownia pozwolenie ma. Jak wynika z naszej korespondencji z biurem prasowym MŚ w 2016 r. po negatywnej decyzji urzędu marszałkowskiego, który uznał, że przekroczony został termin do przedłużenia pozwolenia, spółka odwołała się do ministra środowiska. Minister zmienił decyzję marszałka i pozwolenia przyznał, powołując się na „słuszny interes strony” oraz „interes społeczny”. Ministrem był wtedy jeszcze Jan Szyszko, ale pod decyzją podpisał się jego zastępca – Sławomir Mazurek.
Sprawy nie pomagała wyjaśnić sama Energa, która twierdziła wprawdzie, że pozwolenie ma, ale nie podawała okoliczności jego otrzymania. Jeszcze miesiąc temu na czacie z inwestorami p.o. prezesa Jacek Kościelniak mówił, że pozwolenie wydał marszałek województwa, choć faktycznie zrobił to minister środowiska.
Tak czy owak los tej inwestycji jest wciąż niepewny, nawet jeśli wygra aukcję i „załapie” się na rynek mocy, to i tak jest Energa i Enea mają słabe widoki na jakikolwiek zwrot z zainwestowanego kapitału.
„Gaz, gaz, gaz na ulicach…”
Jeszcze kilka lat temu fakt, że w Polsce planuje się więcej elektrowni gazowych niż węglowych byłby sensacją. Dziś już tak nie jest- kolejne unijne akty prawne powoli czynią produkcję prądu z węgla nieopłacalną. Spośród 4370 MW elektrowni gazowych, które przeszły certyfikację znamy kilka największych projektów.
Zobacz więcej: Coraz więcej prądu z gazu. Wyścig państwowych gigantów
Bez wątpienia największym wyzwaniem inżynierskim będzie projekt, którego podjął się PAK. Wiadomo, że kontrolujący spółkę Zygmunt Solorz rozrzutny nie jest. Wobec niepewnej sytuacji na rynku spółka zrezygnowała z planów budowy nowego bloku gazowego i zamierza przerobić na gaz urządzenia zamkniętej w styczniu elektrowni węglowej w Adamowie. Byłby to pierwszy taki przypadek w Polsce – tańszy, ale dużo bardziej skomplikowany technicznie niż zwykła budowa nowego bloku.
Czytaj także Rusza likwidacja elektrowni węglowej Adamów
Inwestycja o mocy 500 MW pochłonie kilkadziesiąt mln zł, nowa elektrownia kosztowałaby co najmniej kilkaset mln zł. Elektrownia ma być typową „szczytówką” odpalaną tylko wtedy gdy w systemie brakuje mocy i prąd jest najdroższy. Projekt przeszedł certyfikację.
Blok szczytowy o mocy ok 450 MW zamierza wybudować także w Płocku PKN Orlen, choć ostateczne decyzje wciąż nie zapadły. To byłby już drugi blok gazowy w macierzystym mieście spółki – właśnie oddawany jest 600 MW blok kogeneracyjny wybudowany przez Siemensa. Dużą jednostkę o mocy 400 MW buduje na Żeraniu PGNiG. Na razie nie wiemy jednak czy bloki Orlenu i PGNiG przeszły certyfikację, wydaje się to jednak bardzo prawdopodobne.
Certyfikację przeszły na pewno dwa bloki gazowe po 400 MW każdy planowane przez Energę w Grudziądzu. Trzy bloki gazowe po 500 MW każdy planuje PGE, z czego przynajmniej jeden na terenie obecnej elektrowni Dolna Odra, nie wiadomo jednak, czy wszystkie trzy od razu zostały zgłoszone do certyfikacji.
Część pozostałych bloków gazowych również planowanych jest przez przemysł. Wiadomo nam o przynajmniej dwóch zaawansowanych projektach – Synthosu i PCC Rokita.
Synthos Dwory planuje postawić nowy blok gazowy w Oświęcimiu, gdzie spółka ma obecnie elektrociepłownię opalaną węglem o mocy 100 MW. Informację potwierdziła nam spółka, zaznaczając dokładne parametry są przedmiotem dalszych opracowań. W sumie spółka na inwestycje w energetyce wyda ok. 450 mln zł.
Dwukrotnie mniejszy blok o mocy ok. 50 MW może powstać w Brzegu Dolnym, gdzie swój zakład wytwórczy ma PCC Rokita. Spółka nie odpowiedziała na nasze zapytanie w tej sprawie. PCC Rokita wykorzystuje teraz do produkcji energii zarówno gaz, jak i węgiel. Jak informował w ostatnim kwartalnym komunikacie PCC Rokita, segment energetyki zanotował spadek przychodów i gorsze wyniki, na czym zaważyły wyższe ceny węgla.
Przemysł ma coraz większy problem z węglem – zarówno z zaostrzanymi normami jego spalania, które wymagają dużych nakładów na inwestycje, jak i z coraz wyższymi cenami surowca i koniecznością jego importu. Polskie kopalnie przede wszystkim zaopatrują energetykę, a dla przemysłu krajowego węgla brakuje. Importowany węgiel jest zaś znacznie droższy. Drożejące uprawnienia do emisji CO2 przechylają szalę na korzyść inwestycji w gaz.
Czytaj także Polski przemysł ma ból głowy z normami. Przez węgiel
Spora część zgłoszonych do certyfikacji jednostek gazowych to zapewne małe silniki instalowane specjalnie dla potrzeb rynku mocy. Tak było np. w Wielkiej Brytanii, która również uruchomiła rynek mocy.
Zobacz także: Czy polska energetyka potrzebuje rynku mocy?