Spis treści
Chodzi o raport „Retirement and support packages for older workers in theEU coal sector”, który pojawił się kilka dni temu na stronach Komisji Europejskiej. Choć na wstępie jest zastrzeżenie aby nie traktować go jako oficjalnego stanowiska KE (pojawia się zawsze na tego typu raportach) to jednak jest to na pewno wskazówka w kwestii sposobu oceny porozumienia zawartego przez rząd PiS z górniczymi związkami w 2021 r. Rząd nowej koalicji zdecydował się podtrzymać ten plan, zapewne bojąc się górniczych związkowców.
Przypomnijmy, że porozumienie m.in. zakładało kolosalne subsydia z budżetu do nierentownych kopalń, określone elegancko jako „dopłaty do redukcji wydobycia”. Wynikało to z bardzo powolnego wygaszania kopalń do 2049 r. kompletnie niezgranego z zapotrzebowaniem krajowych elektrowni.
Ponieważ polski węgiel energetyczny jest zbyt drogi, aby sprzedawać go gdziekolwiek poza naszym krajem, popyt ze strony krajowych elektrowni decyduje o tym ile węgla będzie potrzebne. Górnicy narzekają, że spółki energetyczne odbierają minimalne ilości węgla, ale elektrownie węglowe potrzebują co coraz mniej, bo coraz więcej energii mamy z OZE – wiatraków i PV.
Elektrownie spalą jeszcze mniej
W Tauronie, który ma najstarsze bloki węglowe w Polsce, wygląda to najgorzej – do połowy września br. najnowszy blok 910 MW w Jaworznie przepracował ponad 4 tys. godzin, blok o mocy 460 MW w Łagiszy ponad 4,6 tys. godzin, a bloki węglowe klasy 200 MW przepracowały średnio tylko 1400 godzin każdy. Rok ma 8760 godzin, więc pewnie do stycznia dwusetki dobiją do 2000 godzin, ale to i tak oznacza znowu mniejsze zużycie węgla niż w zeszłym roku.
W 2023 r. średni czas pracy bloków na węgiel kamienny wynosił 2800 godzin, spadł o 15 proc. rok do roku. W tym roku elektrownie będą pracować jeszcze krócej – spalą więc znowu mniej węgla.
Prezes PGG Leszek Pietraszek mówił w niedawnym wywiadzie dla WNP, że energetyka odbiera minimalne ilości węgla zapisane w kontraktach, a niektóre spółki nawet poniżej. Wydobycie w PGG ma wynieść ok 17 mln ton, jeszcze kilka lat temu sięgało 25 mln ton.
Spada też import węgla, tradycyjnie obwiniany o pogrążanie polskiego górnictwa. Od stycznia do czerwca 2024 r. (według danych Agencji Rozwoju Przemysłu i Krajowej Administracji Skarbowej) przywieziono do Polski zaledwie ok. 1,5 mln ton węgla energetycznego. Import dotyczy sortów, których polskie kopalnie nie produkują – głównie węgla wysokiej jakości dla gospodarstw domowych oraz ciepłowni.
Sytuacja w górnictwie będzie więc się pogarszać – góra niesprzedanego węgla wynosi już 2,8 mln ton. W najbliższym czasie nie zanosi się na zamknięcie żadnej kopalni. Sytuację mógłby poprawić hojny program dobrowolnych odejść, ale dopiero powstaje i nie wiadomo ilu górników mógłby objąć.
Podobno ok. połowy przychodów „Solidarności” ze składek pochodzi od górników. Oddanie decyzji w ich ręce – np. w formie hojnego programu dobrowolnych odejść połączonego z szybkim zamykaniem nierentownych kopalń, oznacza przyspieszoną emeryturę dla działaczy. Nie należy więc liczyć na ich poparcie, trzeba się odwołać do samych górników ponad głowami związkowych bonzów. Na taki krok nie zdecydował się dotychczas żaden rząd.
Ile dopłacimy do tego interesu
Na spektakularny wzrost cen światowych cen węgla, podobny do tego w 2021 r. się nie zanosi, więc w najbliższych latach straty będą rosnąć. Zapłacą podatnicy.
W tym roku „dopłaty do redukcji wydobycia” mają wynieść 7 mld zł, w przyszłym roku 9 mld, tylko do 2030 r. suma ma wynieść astronomiczne 42 mld zł. Według resortu klimatu taką właśnie sumę wpisano do wniosku notyfikacyjnego złożonego przez resort przemysłu w Komisji Europejskiej.
Bruksela ostrożnie, ale jednoznacznie
I tu wracamy do Brukseli. Według naszych źródeł w Brukseli rozpatrywanie polskiego wniosku praktycznie nie idzie. Sprawa miała już trzech tzw. case-handlerów, czyli urzędników nadzorujących. Z formalnego punktu widzenia Komisja nie może uznać dopłat do górnictwa za zgodne z unijnymi zasadami pomocy publicznej ponieważ rozporządzenie pozwalające na taką pomoc wygasło w 2018 r.
Ale żaden urzędnik nie zdecyduje się też na wszczęcie postępowania przeciw Polsce, bo to byłoby odpalenie politycznej bomby. Sprawa będzie więc wisieć w prawnej próżni.
Wspomniany na początku raport daje jednak pojęcie co myślą urzędnicy KE o tzw. umowie społecznej. „Program może być bardzo kosztowny dla finansów publicznych a ponadto może wręcz zniechęcać ludzi do szukania innej pracy, którą mogliby znaleźć”.
Dalej czytamy, że „umowa społeczna” przewiduje zużycie nadwyżki węgla dzięki czystym technologiom węglowym, m.in. zgazowaniu, ale oczywiście Komisja podkreśla, że umowa nie określa czy te technologie mają sens ekonomiczny i kto ma je wdrażać.
W raporcie nie ma wiele na temat prawnych implikacji dopłat do redukcji wydobycia, ale urzędnicy KE zdecydowali się coś niecoś o nich wspomnieć. Jednak nie bezpośrednio, ale powołując się na prawniczą organizację ekologiczną ClientEarth.
Czytamy więc m.in., że „umowa społeczna” jest niewykonalna, bo wymagałaby „zmiany unijnych przepisów dot. ochrony środowiska i pomocy publicznej, które sprzyjałyby sektorowi górniczemu, ale są nieprawdopodobne w świetle Europejskiego Zielonego Ładu.
Oczywiście cytaty z opinii ClientEarth mają mniejszą wagę, niż gdyby urzędnicy KE napisali to „od siebie”. Ale z jakichś powodów zdecydowali się powołać właśnie na tę organizację, a nie na Bogusława Hutka czy Jarosława Grzesika, szefów górniczej „Solidarności” którzy winnych widzą wszędzie, tylko nie w polskim górnictwie.
Jak stwierdził kiedyś amerykański pisarz Upton Sinclair, trudno wymagać od kogoś zrozumienia czegoś, jeśli ze względu na kasę lepiej będzie tego nie rozumieć.