Spis treści
Komisja Europejska chce za wiele miedzi w transformatorach
– Branżowe stowarzyszenia krytykują pomysły Komisji Europejskiej w sprawie rewizji przepisów, dotyczących poprawy efektywności energetycznej sieci elektroenergetycznych – zwłaszcza wymagających dużej ilości miedzi transformatorów. Ich zdaniem koszt takich rozwiązań znacząco przewyższy potencjalne korzyści – donosi Euractiv.
Brukselski portal dotarł do pisma, które do KE wystosowały branżowe organizacje – Eurelectric oraz skupiające operatorów systemów dystrybucyjnych E.DSO. W krytycznym stanowisku odnoszą się one do projektowanych przepisów, które mają poprawić wydajność transformatorów o 0,5 punktu procentowego.
Jednak wymagałoby to, aby te kluczowe dla pracy sieci urządzenia stały się znacznie większe. W efekcie budowa transformatorów wymagałaby o ok. 30 proc. więcej materiałów niż dotychczas, z czego większość stanowiłaby miedź. Tymczasem w ciągu ostatnich trzech lat metal ten podrożał o 60 proc.
Energetycy podkreślają, że wprowadzenie nowych regulacji oznaczałoby duży wzrost kosztów inwestycji dla operatorów sieci, których nie zrekompensuje stosunkowo niewielki wzrost wydajności transformatorów. Branża zarzuca również urzędnikom, że dotychczasowe prace nad przepisami toczyły się bez odpowiedniej komunikacji z sektorem, nie uwzględniały jego specjalistycznej wiedzy, a do tego nie dokonano też oceny ekonomicznej planowanych rozwiązań.
Cytowane przez Euractiv biuro prasowe KE podkreśliło, że szeroki proces konsultacji jest zapewniany, a podjęcie decyzji odnośnie przepisów zostanie poprzedzone solidną analizą. Jednocześnie zaznaczyło, że Komisja dopiero zaczęła prace nad rewizją przepisów, a więcej ustaleń na temat przyszłych regulacji należy spodziewać się w październiku.
Efektywność transformatorów jest kolejnym w ostatnich latach trudnym tematem w relacjach pomiędzy branżą energetyczną a Brukselą. W marcu tego roku w życie weszło nowe rozporządzenie ws. fluorowanych gazów cieplarnianych, które ma stopniowo wyeliminować stosowanie do izolacji gazu SF6 z nowo instalowanych rozdzielnic. To również niesie za sobą dodatkowe koszty dla branży.
Zobacz też: Transformatory „wąskim gardłem” sieciowych inwestycji
Włoski rząd chce przyhamować fotowoltaikę
– Rząd, na którego czele stoi Giorgia Meloni, wprowadza przepisy ograniczające możliwość budowania farm fotowoltaicznych na gruntach rolnych. Władze tłumaczą to troską o bezpieczeństwo żywnościowe kraju, a część rolników wskazuje, że poza fotowoltaiką na dotkniętych suszami ugorach i tak nic innego nie wyrośnie – opisuje „Financial Times”.
Według uchwalonych przez rząd w maju przepisów zakazany ma być montaż naziemnych instalacji fotowoltaicznych na terenach przeznaczonych pod rolnictwo. Instalacje takie będą mogły powstawać tylko wtedy, gdy zostaną umieszczone na konstrukcjach nośnych o wysokości co najmniej 2,1 metra, co pozwoli na prowadzenie uprawy roślin pod panelami.
Zdaniem ekspertów takie rozwiązanie powoduje wzrost kosztów inwestycji o 20-40 proc., co znacząco ogranicza opłacalność inwestowania w fotowoltaikę. Ponadto wprowadzone regulacje zakazują rolnikom dzierżawienia swoich nieruchomości deweloperom farm PV. Dlatego jeśli chcą mieć taką instalację na swoim polu, to sami muszą w nią zainwestować.
„Financial Times” wskazuje, że choć Giorgia Meloni nie zaprzeczała dotychczas zmianom klimatu, a także deklarowała chęć przechodzenia na czystsze źródła energii, to określiła te przepisy jako „pragmatyczny środek korygujący ideologiczne ekoszaleństwa, których ofiarami padły Włochy i ich rolnicy”.
Nowe regulacje muszą jeszcze zostać zatwierdzone przez parlament. Włoska branża OZE wskazuje, że jeśli ostatecznie wejdą one w życie, to dotychczas składane przez Rzym deklaracje osiągnięcia 80 GW w fotowoltaice do 2030 r. mogą nie zostać spełnione. Branżowe stowarzyszenie Italia Solare ocenia, że do osiągnięcia tego wyniku wystarczyłoby przeznaczyć pod farmy PV zaledwie 1 proc. ugorowanych gruntów rolnych.
Obecnie we Włoszech jest 16 mln hektarów nieruchomości rolnych, z czego blisko 25 proc. leży odłogiem. Wśród powodów takie sytuacji znajduje się niska jakość gleb, brak sztucznego nawadniania, rozdrobnienie gospodarstw rolnych, niedobór pracowników lub brak zainteresowania prowadzeniem działalności rolniczej przez właścicieli nieruchomości.
Brytyjski dziennik przytacza również wypowiedzi indywidualnych rolników, którzy wydzierżawili swoje grunty pod instalacje fotowoltaiczne i nazywają je „darem niebios”, pozwalającym zarabiać na terenach dotkniętych suszami i brakiem opłacalności prowadzenia upraw. Są też jednak takie organizacje rolnicze jak Coldiretti, które plany rządu przyjęły z radością i wezwały do tego, aby państwo inwestowało w nawadnianie pól.
Zobacz również: Wielkie farmy fotowoltaiczne powodują efekt stroboskopowy u ptaków
Amerykanie wolą modernizować reaktory niż stawiać nowe
– Po oddaniu do użytku nowych reaktorów w Vogtle, pierwszych od ponad 30 lat w amerykańskiej energetyce jądrowej, nadchodzące lata będą w USA stać pod znakiem niewielkich modernizacji istniejących elektrowni. Budowa kolejnych bloków wciąż pozostaje zbyt ryzykowna – wskazuje Bloomberg.
Agencja przypomina, że inwestycja w Vogtle zmagała z długoletnimi opóźnieniami i wzrostem kosztów. Finalnie było to siedem lat poślizgu, a początkowy budżet projektu na poziomie 14 mld dolarów urósł do ponad 35 mld dolarów.
Bloomberg podkreśla, że jeszcze kilka lat temu branża jądrowa wydawała się odchodzić w przeszłość z uwagi na koszty inwestowania w tą technologię, a także na silną konkurencję ze strony energetyki gazowej oraz OZE.
Jednak nacisk na politykę klimatyczną oraz prognozy dużego wzrostu zapotrzebowania na energię ze strony elektromobilności, centrów danych i sztucznej inteligencji przywrócił nadzieje na odwrócenie tego trendu. Wpływ na to ma również polityka prezydenta Joe Bidena, który w ramach ustawy wspierającej inwestycje w czyste technologie przewidział zachęty także dla energetyki jądrowej.
Niemniej ostatnie inwestycje w USA czy Europie pokazują, że budowa dużych bloków może zająć dekadę, a nawet dłużej, przez co obawy dotyczące rozpoczynania nowych przedsięwzięć pozostają znaczące. Z tego powodu wciąż wiele nadziei budzi rozwój małych modułowych reaktorów jądrowych (SMR), które dzięki miniaturyzacji i powtarzalności projektów mogłyby być tańsze i mniej ryzykowne dla inwestorów.
W tej sytuacji, jak podaje Bloomberg, operatorzy elektrowni skupią się raczej na modernizacjach i optymalizacji istniejących jednostek. Według wyliczeń amerykańskiego Instytutu Energii Jądrowej, w ten sposób można z istniejącej floty wytwórczej wycisnąć dodatkowe ok. 2,5 GW do 2032 r. – mniej więcej tyle, ile mają dwa nowe bloki oddane do użytku w Vogtle.
Wciąż będzie to jednak za mało, aby zaspokoić rosnące stabilne zapotrzebowanie na energię elektryczną w USA. Z drugiej strony oznacza to również, że z powodu braku inwestycji w nowe jednostki do końca tej dekady Amerykanie najpewniej zostaną zepchnięci przez Chińczyków z pozycji największego producenta energii jądrowej na świecie.
Zobacz także: Nowe elektrownie jądrowe będą budować emeryci
Unia nie pokona chińskich elektryków cłami
– Komisja Europejska uderzyła w chińskich producentów samochodów elektrycznych wprowadzeniem wysokich ceł. Jednak ten ruch spowolni ich ekspansję tylko na chwilę – komentuje „The Economist”.
Po ośmiomiesięcznych dochodzeniu KE ogłosiła 12 czerwca wyniki dochodzenia dotyczącego importowanych na teren UE elektryków, które są produkowane w Państwie Środka. Bruksela podejrzewała, że za ich szybko rosnącą sprzedażą na unijnym rynku stoją nielegalne subsydia, dzięki którym są one znacznie tańsze niż samochody produkowane w europejskich fabrykach.
Według Komisji te podejrzenia się potwierdziły, czego efektem są karne cła, które od 4 lipca zostaną dodane do obecnej stawki wynoszącej 10 proc., jaka jest już pobierana na granicy.
Sumaryczne cła wyniosą 48,1 proc. dla SAIC (marki MG, Maxus), 30 proc. dla Geely (marki Volvo, Polestar, Smart, Zeekr) oraz 28,4 proc. dla BYD. Cła dla reszty producentów, którzy współpracowali z KE przy dochodzeniu wyniosą 31 proc. Natomiast ci, którzy szli w zaparte, będą obciążeni – tak jak SAIC – stawką 48,1 proc.
„The Economist” stwierdza, że na razie trudno wytypować, kto dokładnie wyjdzie zwycięsko z tego pojedynku. Na pewno jednak skutki odczują potencjalni nabywcy elektryków, gdyż za chińskie samochody będą musieli zapłacić więcej. Jednocześnie z drugiej strony wprowadzone cła spowodują osłabienie presji konkurencyjnej na europejskich producentów.
Jednak nie wszystkie koncerny motoryzacyjne ze Starego Kontynentu cieszą się działań Brukseli, a dokładnie chodzi o te niemieckie, dla których Chiny są jednym z kluczowych rynków eksportowych. Dlatego teraz boją się odwetu ze strony Pekinu, który wydaje się być nieunikniony.
W praktyce, jak wskazuje brytyjski tygodnik, wyższe cła mogą uderzyć tylko w część producentów – tych obciążonych najwyższymi stawkami. Natomiast ci, dla których KE była bardziej łaskawa, wciąż mogą pozostać konkurencyjni na europejskim rynku. Wśród nich znajduje się choćby BYD, który posiada w swoim portfolio modele, które nawet przy wyższych cłach wciąż pozostaną atrakcyjne cenowo.
„The Economist” ocenia również, że wprowadzone cła mogą nawet doprowadzić do szybszej ekspansji chińskich producentów w Europie, gdyż dodatkowo zmotywują ich do inwestowania w fabryki w krajach UE.
Niedawno budowę zakładu w Hiszpanii ogłosiło Chery. Wcześniej z inwestycją na Węgrzech ruszył BYD, który do 2030 r. zamierza stać się liderem produkcji elektryków w Europie. Tymczasem przejął już od Volkswagena rolę głównego sponsora mistrzostw Europy w piłce nożnej, które właśnie trwają w Niemczech.
Zobacz też: Cła na samochody elektryczne z Chin. Ile? Dlaczego? Co zmienią?