Program energetyki jądrowej ma dwóch szefów. Pytanie, czy będą współpracować?
Los polskiej elektrowni atomowej jest w rękach dwóch silnych osobowości – prezesa PGE Krzysztofa Kiliana i Aleksandra Grada szefa PGE EJ1, czyli jądrowego ramienia grupy. Obaj muszą ze sobą współpracować, ale nie brakuje też rywalizacji.
25 kwietnia 2013 w PAP ukazał się wywiad z Gradem. Były minister skarbu poinformował tam m.in., że jego spółka rozesłała dokumenty przetargowe (tzw. SIWZ, czyli specyfikację istotnych warunków zamówienia) do firm startujących w przetargu na inżyniera kontraktu projektu jądrowego. Najbardziej zaskoczony był zarząd PGE, który o wznowieniu, wartego może nawet i miliard złotych, przetargu dowiedział się… właśnie z depeszy PAP.
Była to słodka zemsta Grada za ujawniony w marcu przez „Newsweek” niefortunny list prezesa PGE Krzysztofa Kiliana. Kilian bez wiedzy Grada sugerował zawieszenie programu atomowego na dwa lata i być może skupienie się na technologiach małych reaktorów jądrowych, których póki co w komercyjnej eksploatacji nie ma.
Patrz: Atom tak, ale jak?
Premier Donald Tusk jednoznacznie stwierdził, że program jądrowy ma być kontynuowany i Kilian zmodyfikował swoje stanowisko. W Katowicach podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego powiedział dziennikarzom, że rozwój małych reaktorów, które planują amerykańskie firmy Bechtel i Babcock trzeba obserwować, „tak aby nie być pierwszym ani ostatnim”, ale nie oznacza to zamrożenia obecnego programu jądrowego. To oznacza umocnienie pozycji Grada, który może spokojnie robić swoje. Ale nie wiadomo, czy ambicjonalny spór, który na razie przygasł, wkrótce nie rozpali się na nowo.
Inżynier za miliard?
W przetargu na inżyniera kontraktu, który ciągnie się już dwa lata, zostały trzy firmy: Tractebel Engineering z grupy francuskiego giganta GdF Suez, brytyjska firma AMEC i amerykański Exelon. Mają czas do 15 lipca na przedstawienie ofert, a jesienią, jak dobrze pójdzie, możemy się spodziewać rozstrzygnięcia. Inżynier kontraktu to firma doradcza, która ma pomóc PGE w wyborze najlepszej oferty, a później nadzorować prace. Kontrakt może być wart nawet miliard złotych, choć PGE chce, żeby umowa była maksymalnie elastyczna, dlatego najprawdopodobniej podzieli prace na moduły i zapłaci tylko za te, które okażą się potrzebne.
Kto z kim i dlaczego?
Równolegle toczą się rozmowy z potencjalnymi partnerami. Grad zmienił strategię poprzednika i chce, żeby dostawcy reaktorów utworzyli konsorcjum z firmami, które mogą być partnerami kapitałowymi, a także przedstawiły perspektywy finansowania elektrowni. To najtrudniejsze, bo siłownia o mocy 3 tys. MW będzie kosztować 35-55 mld zł. Grad rozpoczął też jesienią pierwszą turę spotkań z partnerami. Co już wiadomo? Według naszych źródeł, jak było do przewidzenia, francuski gigant energetyczny EDF przestawił wspólną ofertę z firmą Areva – producentem reaktorów. EDF twierdzi, że nie będzie miał problemów z finansowaniem, ale dodatkowo może go wesprzeć francuska agencja wspierania eksportu AFD.
Amerykańsko – japońskie GE Hitachi, według naszych informacji dobrało sobie za partnera działającego także w Polsce giganta budowlanego z USA – Fluor Corporation. GE Hitachi jest jednak raczej dostawcą reaktorów, a PGE potrzebuje także partnera kapitałowego.
Zainteresowanie jest spore, bo w Europie branża elektrowni atomowych przeżywa kryzys.
Patrz: Jądro rynkowej ciemności
Państwo da gwarancję na cenę prądu
Najważniejsze pytanie, na które muszą sobie odpowiedzieć w PGE, to jaki przyjąć model pomocy państwa dla budowy elektrowni. Kilian wielokrotnie powtarzał, że bez tego elektrownia nie powstanie, ale czekał aż resort gospodarki lub finansów sam opracuje taki model. Grad uznał, że na resorty nie ma co czekać i chce, żeby to PGE przedstawiła koncepcję, a rząd ją tylko zaakceptował lub poprawił.
Dlaczego wsparcie jest potrzebne? Budowa nowych elektrowni atomowych jest bardzo niepewną inwestycją. Pochłania ogromne pieniądze, a jeśli ceny prądu będą niskie, to nie będzie zwrotu z inwestycji… Dlatego np. w Wielkiej Brytanii rząd, który chce, aby EDF wybudował elektrownię w Hinkley Point, negocjuje z EDF tzw. kontrakt różnicowy – jeśli cena prądu na rynku spadnie poniżej określonego poziomu, to rząd dopłaci Francuzom różnicę.
Inne rozwiązanie to rynek mocy – czyli w uproszczeniu konsumenci płacą firmom energetycznym nie tylko za prąd, ale także za to, że zapewniają one odpowiednią rezerwę mocy w elektrowni. O rynku mocy mówi się dziś w całej UE, od dawna istnieje on np. w USA.
– Chcemy, aby polski model wsparcia był połączeniem rynku mocy i kontraktu różnicowego – mówi nam osoba zaznajomiona z projektem. Grad na Europejskim Kongresie Gospodarczym mówił, że chciałby, aby jesienią model był zatwierdzony przez rząd.
Ale patrząc na tempo w jakim w rządzie powstają różne ważne projekty energetyczne, można w to szczerze wątpić….