Spis treści
Przedstawiamy tematy, które zainteresowały naszą redakcję w minionym tygodniu w zagranicznych mediach opiniotwórczych.
Europa musi produkować więcej transformatorów
– Niedobór transformatorów stanowi zagrożenie dla inwestycji w sieci elektroenergetyczne w Europie. Dłuższy czas realizacji i wzrost kosztów projektów sieciowych w rachunkach odczują odbiorcy energii – donosi Euractiv i dodaje, że ucierpieć mogą także unijne plany związane z niezależnością energetyczną i klimatem.
Brukselski portal przypomina, że Unia Europejska szacuje konieczne wydatki na inwestycje w sieci do 2030 r. na ok. 584 mld euro. Tyle potrzeba, aby dostosować infrastrukturę do dalszego rozwoju elektromobilności, instalowania nowych mocy w źródłach odnawialnych, a także masowego montażu pomp ciepła.
Branżowe stowarzyszenie Eurelectric wskazuje jednak, że „wąskim gardłem” dla projektów sieciowych może okazać się niedobór transformatorów w Europie. Choć pełne dane nie są znane, to organizacja szacuje, że w krajach UE oraz Norwegii tych kluczowych dla pracy sieci urządzeń jest zainstalowanych ok. 4,5 mln.
Niedobór pogłębia nie tylko przez wzmożony popyt związany z transformacją energetyczną, ale również wysyłka urządzeń w ramach pomocy dla ukraińskich operatorów sieci, którzy zmagają się z usuwaniem zniszczeń spowodowanych rosyjskimi atakami na infrastrukturę krytyczną.
W efekcie wydłuża się czas oczekiwania na dostawy. Wcześniej jako standardowy termin przyjmowano 9-12 miesięcy od złożenia zamówienia, a obecnie może to być nawet dwukrotnie dłużej. Rosną również koszty, nawet o 75-100 proc., gdyż w ostatnich latach wysokiej jakości stal i miedź znacząco podrożały. Ponadto niektóre kluczowe podzespoły są wytwarzane przez wąskie grono dostawców.
Dlatego bez długoterminowego rezerwowania mocy produkcyjnych w europejskich zakładach inwestorzy mogą mieć w nadchodzących latach problemy z zakupem transformatorów.
Dotyczy to w szczególności największych urządzeń, potrzebnych dużych projektach linii przesyłowych czy morskich farm wiatrowych. Ten segment rynku jest podzielony pomiędzy trzech głównych dostawców, którymi są niemiecki Siemens, amerykański General Electric oraz japońskie Hitachi Energy.
Rozmówcy portalu Euractiv wskazują, że potencjalną rozbudowę zdolności produkcyjnych w Europie może hamować polityczna niepewność co do unijnych celów na 2040 r. W tej sytuacji producenci na razie zadowalają się wypełnionymi portfelami zleceń do 2030 r. Jednocześnie trudnością dla dalszego rozwoju fabryk jest również niedobór wykwalifikowanych pracowników.
Wyjściem z tej sytuacji może być publiczne wsparcie dla europejskich producentów, które zachęciłoby firmy do zainwestowania w rozwój. Alternatywa to szersze otwarcie UE na import transformatorów z innych globalnych ośrodków produkcyjnych, takich jak Egipt czy Chiny.
Zobacz również: Odmowy przyłączeń do sieci pobiły w 2023 roku absolutny rekord
Rośnie surowcowy apetyt na „wulkaniczną zupę„
– Kolejnym źródłem cennych dla transformacji energetycznej surowców może „wulkaniczna zupa”, czyli solanka magmowa, z której można pozyskać m.in. lit, kobalt czy miedź – wskazuje w redakcyjnym komentarzu „Financial Times”.
Brytyjski dziennik wyjaśnia, że pod aktywnymi i uśpionymi wulkanami obok magmy znajduje się tajemnicza substancja zwana solanką magmową, nasycona cennymi surowcami. Geolodzy z Uniwersytetu Oksfordzkiego badają możliwości wydobycia tych zasobów, co pozwoliłoby zmniejszyć zależność od Chin.
Taka eksploatacja byłaby też potencjalnie mniej szkodliwa dla środowiska niż pozyskiwanie surowców z dna morskiego lub kopalni. Przykładowo w tradycyjnym wydobyciu rudy miedzi ok. 99 proc. wydobytego urobku stanowi skała płonna. Ponadto „wulkaniczna zupa” mogłaby również służyć jako źródło ciepła dla geotermii, co stanowi jej dodatkowy atut.
„Financial Times” wskazuje, że instalacje geotermalne, które wymagają głębokich wierceń, także pompują solankę geotermalną. Kiedyś była ona postrzegana jako produkt uboczny, ale obecnie coraz częściej zaczyna być wskazywana jako warta wykorzystania. Prace badawcze nad pozyskiwaniem surowców z solanki trwają w jednej elektrociepłowni geotermalnych w Kornwalii.
Niemniej solanka magmowa charakteryzuje się większym wysyceniem cennych metali i minerałów, a także mniejszą ilością zanieczyszczeń. Jednak sięgnięcie po te zasoby wiąże się z dużymi wyzwaniami. Wymaga to wierceń o głębokości do 4 km, przez skały o temperaturze sięgającej 400 stopni Celsjusza. Do tego dochodzi korozja oraz osadzanie się metali w czasie transportu solanki na powierzchnię.
Solanka może też zawierać toksyczne pierwiastki, takie jak rtęć, które wymagają odpowiedniej utylizacji. Ponadto ponowne zatłaczanie solanki pod ziemię może powodować wstrząsy podobne do tych związanych ze szczelinowaniem hydraulicznym gazu łupkowego.
Naukowcy z Oxfordu pracują na projektem testowym na wulkanicznej wyspie Montserrat na Karaibach, którego celem jest rozwój energetyki geotermalnej oraz wydobycie solanki. Być może pomoże on lepiej poznać surowcowy potencjał „wulkanicznej zupy”.
Zobacz też: Geotermia w Polsce powoli wchodzi do systemów ciepłowniczych
Są pomysły na problemy z transportem łopat turbin wiatrowych
– Rozmiary łopat turbin wiatrowych rosną coraz bardziej, a wraz z nimi trudności dotyczące transportu ogromnych elementów. Dlatego pojawiają się nietuzinkowe pomysły, jak ten problem wyeliminować – pisze „The Economist”.
Brytyjski tygodnik przypomina, że jeszcze dwie dekady temu 40-metrowe łopaty wiatraków były sporym osiągnięciem. Dzięki rozwojowi technologii i zastosowaniu lżejszych i bardziej wytrzymałych materiałów, obecnie mogą one być już prawie trzykrotnie dłuższe, a te stosowane na morzu śrubują wyniki o dodatkowe metry. Dzięki temu rośnie też moc turbin. Dwadzieścia lat temu największe miały ok. 2 MW mocy, a aktualnie jest to już ponad 15 MW.
Jednak te największe można montować już tylko w elektrowniach na morzu, do których łopaty łatwo dostarczyć statkami z nadmorskich fabryk. Natomiast transport do lądowych wiatraków jest skomplikowaną operacją logistyczną, która wymaga długiego planowania pod kątem rozpoznania trasy, a także uzyskania odpowiednich zgód na przewóz po drogach publicznych.
Jednocześnie na coraz wyższy poziom są podnoszone możliwości techniczne specjalistycznych platform do transportu łopat. Chodzi nie tylko o odpowiednią hydraulikę, pozwalającą obracać cenny ładunek, ale także rozwiązania cyfrowe, wykrywające z dokładnością do kilku centymetrów potencjalną kolizję z infrastrukturą czy drzewami na trasie przejazdu.
W przeszłości pojawiały się pomysły, aby łopaty produkować w częściach i składać przed montażem już na placu budowy. Ta koncepcja jednak upadła z powodu ryzyka awarii, większego ciężaru konstrukcji i niższej efektywności wykorzystania wiatru. „The Economist” przytacza jednak kilka przykładów firm, które szukają kolejnych sposób na wyeliminowanie logistycznych bolączek lądowej energetyki wiatrowej, związanych z kosztem, a przede wszystkim czasem transportu.
Orbital Composites z Doliny Krzemowej stawia na druk 3D w miejscach posadowienia turbin, co całkowicie wyeliminowałoby potrzebę transportu. Na ten cel pozyskał nawet 1,3 mln dolarów grantu z amerykańskiego Departamentu Energii. Jeszcze w 2024 r. ma powstać dziewięciometrowy prototyp, a jeśli wszystko pójdzie dobrze, to w przyszłym roku firma chce wydrukować 50-metrową łopatę. Cel na 2028 r. to już 100 m.
Transportu nie chce eliminować Aeros, producent sterowców z Los Angeles, który rozwiązania logistycznych problemów szuka w długich na blisko 170 metrów statkach powietrznych, mogących unieść 66 ton ładunku, np. trzy 85-metrowe łopaty wiatraków. Kluczowym wyzwaniem w tym przypadku jest stabilność takiego transportu w czasie lotu, jak i w trakcie rozładunku.
W przestworza wiatrowe łopaty chce zabrać też Radia z Kolorado, ale ta firma planuje zbudować samolot, w którego ładowni zmieści się 105-metrowy element elektrowni. Samolot o nazwie WindRunner ma lądować na pasach ubitej ziemi o długości 1800 metrów. Radia informuje, że jest w połowie ośmioletniego procesu realizacji swojego projektu i twierdzi, że pomysł ma szanse odnieść sukces…
Zobacz także: Najpierw tornado, a potem flauta, czyli koalicja bierze się za wiatraki
Stellantis nie boi się sankcji i wchodzi w chińskie elektryki
– Stellantis balansuje na cienkiej linie inwestując chińskiego producenta samochodów elektrycznych, mogącego paść ofiarą wojny handlowej pomiędzy Waszyngtonem a Pekinem – komentuje David Fickling, publicysta Bloomberga.
Stellantis to koncern motoryzacyjny, w którego portfolio znajdują się takie marki jak Fiat, Peugeot, Opel, Citroën, Chrysler, Alfa Romeo, Lancia, Jeep czy Maserati. Carlos Tavares, szef koncernu, postanowił zwiększyć szanse swojej grupy na przyspieszającym rynku elektromobilności wydając jesienią ubiegłego roku 1,5 mld euro na zakup blisko 20 proc. akcji w obiecującej chińskiej firmie Zhejiang Leapmotor Technology.
W ten sposób Stellantis pozyskał wyłączne prawa do dystrybucji i potencjalnej produkcji samochodów Leapmotor poza Chinami, a także udziały w ich rodzimym rynku. Tavares ten ruch tłumaczył przewagami technologicznymi chińskich producentów, którzy wytwarzają elektryki o 30 proc. taniej niż zachodnie firmy. „Nie zamierzamy grać w defensywie, jesteśmy częścią chińskiej ofensywy – tłumaczył Tavares.
W marcu tego roku zaczęły się pojawiać informacje, że europejska produkcja marki Leapmotor mogłaby zostać ulokowana w Polsce – w fabryce Stellantis w Tychach.
David Fickling zwraca jednak uwagę, że plany koncernu może pokrzyżować ewentualne zaostrzenie sporów handlowych pomiędzy USA a Chinami, w których samochody elektryczne odgrywają jedną z głównych ról.
Powód do tego, aby spółka Zhejiang Leapmotor Technology znalazła się na cenzurowanym w Waszyngtonie, jest bardzo prosty. Jej założyciele-miliarderzy, Fu Liquan i Zhu Jiangming, to również właściciele Zhejiang Dahua Technology, czyli drugiego co do wielkości na świecie dostawcy zaawansowanych kamer przemysłowych.
Problem w tym, że miały one znajdować także zastosowanie w wojskowości oraz do nadzoru nad Ujgurami – represjonowaną mniejszością muzułmańską w Chinach. Kamery Dahua mają zakaz umieszczania w budynkach rządowych w Wielkiej Brytanii i Australii oraz we wszystkich zastosowaniach związanych z bezpieczeństwem publicznym w USA. Natomiast rząd Ukrainy umieścił Dahua na liście „sponsorów wojny”, wspierających rosyjską inwazję.
Publicysta Bloomberga wskazuje, że Stellantis postąpił mądrze szukając partnera w Chinach w obliczu rosnącej fali elektryfikacji transportu. Jednocześnie może dziwić, że z szerokiego wachlarza możliwości Carlos Tavares wybrał opcję, która może w nieokreślonej przyszłości okazać bardzo problematyczna, jeśli Waszyngton wytoczy kolejne działa w wojnie handlowej z Pekinem.
Zobacz też: Pożar elektryka w Warszawie: Strażacy… wysypali z niego paluszki