Spis treści
W piątek 29.10 o 21.00 na twitterowym profilu amerykańskiego Nuclear Energy Institute ukazało się „ćwierknięcie” o takiej oto treści: „@SecGranholm [Jennifer Granholm, amerykańska sekretarz energii – red.] podczas @iaeaorg Nuclear Power Ministerial ogłosiła, że Polska wybrała @WECNuclear [Westinghouse – red.] do budowy pierwszego reaktora w kraju. To partnerstwo wzmocni naszą współpracę w kwestii zmian klimatycznych i bezpieczeństwa energetycznego”.
Tweet sugeruje, że ktoś z Nuclear Energy Institute uczestniczył w ministerialnym spotkaniu Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, usłyszał wystąpienie sekretarz Granholm i ogłosił tę ważną, przynajmniej dla Polski, decyzję, światu. O 21.30 tweeta już nie było – został usunięty.
O 21.14 ukazuje się oficjalne (jeśli to słowo w ogóle tu pasuje) oświadczenie -tweet premiera Mateusza Morawieckiego.
A jeszcze kilkanaście minut później zareagowała sekretarz Granholm, sugerując, że to nie ona, a premier Mateusz Morawiecki pierwszy ogłosił o wyborze amerykańskiego partnera. Przy okazji Granholm pochwaliła się, że stworzy to 100 tys. miejsc pracy w USA.
Sekwencja tweetów sugeruje, że pierwszą osobą, która ogłosiła, że elektrownię atomową w Polsce zbudują Amerykanie, była sekretarz energii USA. Być może to czysty przypadek. A może nie.
Amerykański wilk syty i koreańska owca cała
Tymczasem wicepremier Jacek Sasin z delegacją rządową wybiera się dziś do Korei Płd. Wraz z nim pojedzie szef PGE Wojciech Dąbrowski. W Seulu ma się pojawić także właściciel PAK i Polsatu Zygmunt Solorz.
Wszyscy podpiszą list intencyjny z koreańskim KHNP w sprawie budowy kolejnej elektrowni atomowej. Ale list nie będzie zawierał żadnych szczegółów finansowych. Kolejna elektrownia atomowa ma być więc budowana jako przedsięwzięcie na poły prywatne, choć z błogosławieństwem rządu.
Pytanie czy jest to wyłącznie gest wobec Koreańczyków, których polski rząd nie chce sobie zrażać, czy też rzeczywiście pójdą za tym kolejne umowy, także na temat finansowania.
Największym przegranym są więc Francuzi, którym nie zostaje nic. Oficjalnej reakcji rządu Francji i EDF na razie nie ma.
Liczą się pieniądze, nie technologia
Członkowie rządu deklarowali już od kilku dni, że lada chwila Rada Ministrów wskaże, którą z trzech ofert budowy elektrowni jądrowych wybiera, więc sam wybór niespodzianką nie jest.
Problem w tym, że polska procedura wyboru była kompletnie nietransparentna. Trudno zresztą w ogóle nazwać to procedurą, bo samo słowo sugeruje, że istnieją reguły dotyczące wyboru. W tym przypadku jeśli reguły były, to pozostają słodką tajemnicą rządu. Równie dobrze ministrowie mogliby rzucić monetą albo zagrać w salonowca, a zwycięzca ogłosiłby wynik.
Obyśmy poznali więcej szczegółów w środę, bo jeśli ich nie będzie to rząd „na dzień dobry” funduje sobie olbrzymie problemy prawne.
Polska nie ogłosiła oficjalnego przetargu na dostawę technologii atomowej, a już w 2015 r., jeszcze za koalicji PO-PSL, Komisja Europejska przyznała w liście do naszego rządu, że taka możliwość istnieje. Można powołać się na klauzulę bezpieczeństwa państwa.
Wówczas chodziło o wyeliminowanie niechcianego oferenta, który akurat okazałby się najtańszy (chodziło głównie o obawy o wygraną, najniższą ofertą, Rosatomu, choć pod uwagę brano także ryzyko zgłoszenia się do przetargu Chińczyków). Wtedy, w lipcu 2015 r. ogłoszono, że powstanie jawny regulamin wyboru oferty, który ostatecznie nigdy nie ujrzał światła dziennego.
Czytaj także:Atomówka bez publicznego przetargu
Eliminując jednak jakiekolwiek procedury, polski rząd naraża się na zaskarżenie całej procesu, zarówno przed polskimi sądami, oraz, co może mieć dużo większe znaczenie, w Komisji Europejskiej. Choć oczywiście trzeba pamiętać, że Węgrzy, którzy w 2017 r. wybrali -również w mało przejrzysty sposób – ofertę rosyjską dostali ostatecznie zielone światło od Brukseli. „Komisja uznaje, że wymóg stosowania procedury przetargowej lub dowolnej procedury równoważnej z punktu widzenia przejrzystości i niedyskryminacji do celów tworzenia nowych zdolności nie ma charakteru bezwzględnego„.
Ale to oczywiście nie znaczy, że Bruksela nie uzna, że Polska nie naruszyła unijnej dyrektywy o zasadach rynku energii elektrycznej, która mówi, iż „w odniesieniu do budowy nowych zdolności wytwórczych Państwa członkowskie przyjmują procedurę, która opiera się na obiektywnych, przejrzystych i niedyskryminacyjnych kryteriach„.
Czesi, którzy również wybierają swojego partnera do elektrowni atomowej zdecydowali się na skomplikowany przetarg, z dużą ilością kryteriów, punktacją itd. – To straszna biurokracja, nawet czescy urzędnicy skarżą się na liczbę wypełnianych dokumentów – narzekał w rozmowie przedstawiciel uczestniczącej w przetargu firmy.
Czas pokaże, która metoda okaże się lepsza – szybkie polskie „bez żadnego trybu”, czy czeska powolna skrupulatność.
Kasa, misiu atomowy, kasa
Debata publiczna w Polsce kręci się wokół samej technologii. Zupełnie niesłusznie.
Trzy atomowe karty leżą na stole. Rząd wybierze ofertę z….
Wszystko, co zostało zaoferowane spełnia nawet najbardziej wyśrubowane wymagania, w skrócie – są to technologie o niewyobrażalnie wysokim poziomie bezpieczeństwa. Tymczasem prawie zupełnie w dyskusjach pomija się to, ile cała impreza będzie kosztować, oraz kto i jak za to zapłaci.
Kwoty, które jakoby pojawiają się w ofertach, zwłaszcza koszty budowy na jednostkę mocy, są mylące. Są to bowiem tzw. koszty overnight, bez kosztów kapitału. A to właśnie koszt kapitału jest decydujący. Nawet drobne różnice w warunkach zdobycia pieniędzy, po latach budowy przekładają się na dziesiątki miliardów różnicy w ostatecznych kosztach. Te pieniądze trzeba będzie oddać w rachunkach za prąd. Ile i kiedy – o tym rząd jakoś nie wspomina. Podobnie jak i o tak zasadniczej sprawie, jak model finansowy, w którym elektrownia zostanie wybudowana. Być może znajdzie się jakaś informacja w uchwale Rady Ministrów, która ma być przyjęta we środę.
Polski program nie pasuje do oferty? Zmienimy program
Warto też przypomnieć sobie strategiczny rządowy dokument – Program Polskiej Energetyki Jądrowej (PPEJ), którym teoretycznie rząd powinien się kierować. Otóż w ostatniej aktualizacji z 2020 roku, a zatem przyjętej przez ten sam rząd wyraźnie napisano, że celem PPEJ jest budowa 6-9 GW mocy jądrowych w co najmniej dwóch lokalizacjach, czyli co najmniej dwóch elektrowni, i w dodatku w jednej technologii. „Wybranie jednej technologii reaktorowej dla wszystkich planowanych w PPEJ elektrowni jądrowych oznacza niższe koszty budowy i eksploatacji dzięki efektom skali” – czytamy w rządowym dokumencie.
Nagle jednak w wypowiedziach członków rządu na tematy wyboru technologii i partnera zagościło określenie „pierwsza elektrownia”. Skoro pierwsza, to jedna, a nie dwie – tak chyba należy to interpretować. Zatem decyzja o wyborze Amerykanów do pierwszej elektrowni będzie wymagać zmiany PPEJ.
Jest jeszcze jedna kwestia – PPEJ zakłada, że potencjalny inwestor miał objąć 49 proc. udziału w elektrowni atomowej. Westinghouse takiej oferty nie chciał złożyć. Nie wiadomo też czy jakąkolwiek obietnicę złożyła w tej sprawie Jennifer Granholm. Amerykański Exim Bank, który mógłby wziąć udział w finansowaniu przedsięwzięcia, nie wykładał do tej pory w aż tak wielkich sum. Przypomnijmy, że w grę wchodzi połowa z ok. 30-40 mld dol. Koreańczycy i Francuzi deklarowali, że wejdą na udziały, choć oczywiście pozostaje kwestia warunków tego wejścia.
Czytaj także: Trzy atomowe karty leżą na stole. Rząd wybierze ofertę z….
Amerykanie atakują z drugiej mańki
Tymczasem Amerykanie nie wydają się do końca zadowoleni z faktu, że może wyrosnąć im quasi-prywatna konkurencja. Gdy plotki o podróży Jacka Sasina do Korei zaczęły się rozchodzić, Westinghouse złożył w sądzie federalnym dla Dystryktu Columbia pozew przeciwko koreańskiemu koncernowi KEPCO i jego spółce-córce KHNP. Firma żąda w pozwie uznania za nielegalne, w świetle amerykańskiego prawa, przekazania informacji technicznych o reaktorze APR1400 konstrukcji KHNP do Polski, Czech i Arabii Saudyjskiej.
Jako powód złożenia pozwu WEC podaje, że powzięło informację, iż KEPCO zamierza podpisać MOI (Memorandum of Intent – list intencyjny) z konsorcjum, w skład którego wchodzi polski rząd, przewidujący dostawę reaktorów określanych jako APR1400 do Polski. W przypadku Czech i Arabii Saudyjskiej chodzi o przekazanie informacji technicznych, wymaganych w procedurach przetargowych.
WEC argumentuje, że przekazanie tych informacji bez zgody Departamentu Energii USA (DoE) narazi firmę na odpowiedzialność prawną za złamanie tzw. Paragrafu 810 federalnego rozporządzenia do amerykańskiej ustawy o energii jądrowej. Wskazuje też, że pozwane koreańskie firmy odmówiły gwarancji, że przekazanie informacji odbędzie się zgodnie z Paragrafem 810. I przypomina, że WEC wystąpił o taką zgodę do DoE i ją otrzymał w przypadku budowy przez KHNP elektrowni Barakah w Zjednoczonych Emiratach Arabskich.
W pozwie czytamy, że APR1400, podobnie jak i wcześniejsze koreańskie konstrukcję zawierają rozwiązania z modelu System 80+ firmy Combustion Engineering (CE), które niegdyś zostały przez nią sprzedane do Korei za zgodą rządu USA. Z kolei WEC przejął CE w 2000 roku, więc jest właścicielem technologii, która dostała zgodę na eksport do Korei. Jej reeksport zatem także musi się odbywać zgodnie z Paragrafem 810 – twierdzi WEC.
W skrócie Westinghouse twierdzi, że aby przekazanie przez Koreańczyków informacji o technologii APR1400 było w świetle amerykańskiego prawa – któremu firma podlega – legalne, to samo WEC musi uzyskać zgodę do DoE. Ale nigdzie nie jest napisane, że zamierza o nią wystąpić.
Koreańczycy na razie milczą i analizują pozew. Jednak wcześniej kilkukrotnie deklarowali, że to co chcą teraz eksportować nie ma już nic wspólnego z technologią, którą dostali, dlatego stanowisko WEC nie ma żadnych podstaw.
Zabawa dopiero się zaczyna
Wybór samego partnera to dopiero początek. Teraz zaczną się negocjacje dotyczące modelu finansowego, umowy między Westinghouse i polską spółką, zaangażowania finansowego amerykańskiego rządu. Potrwają zapewne wiele miesięcy. Przypomnijmy, że elektrownia ma być oddana w 2034 r.