Spis treści
W poniedziałek mieliśmy w Polsce dość rzadką pogodę – równocześnie mocno wiało i świeciło słońce. Niemal bezchmurne niebo w połączeniu z coraz wyżej operującym wiosennym słońcem i wiejącym z prędkością 25-30 km/h wiatrem na Pomorzu sprawiły, że farmy wiatrowe i fotowoltaiczne prześcigały się w ciągu dnia w osiągach, dostarczając do systemu porównywalne wielkości – po 4-5 GW każde.
W efekcie pobite zostały aż cztery rekordy generacji. Po pierwsze, pracy samej fotowoltaiki, która średnio w ciągu godziny dostarczyła 4774 MW, a w ciągu kwadransa aż 4801 MW oraz łącznej pracy fotowoltaiki i farm wiatrowych, które o godzinie 14 generowały aż 9584,4 MW, dochodząc do 9648,7MW w ciągu kwadransa. Gdy doliczymy do nich jeszcze pozostałe źródła OZE (200 MW elektrowni wodnych, drugie tyle biogazowych i nieco więcej biomasowych), łącznie wyjdzie nam ponad 10 GW mocy samych zielonych elektrowni.
W sumie pokryły one niemal połowę zapotrzebowania całej Polski na energię, wynoszącego w środku dnia – za sprawą nasłonecznienia i umiarkowanej temperatury (15-19 st. C) − blisko 21,5 GW. Dzięki nadwyżce dostępnych mocy i relatywnie niskiej cenie na rynku hurtowym, kolejne 1,5 GW mocy eksportowaliśmy na zachód i południe Europy.
Poniedziałkowy udział OZE był drugim najwyższym w historii naszego kraju. Nieznacznie więcej, bo dokładnie 50% zapotrzebowania, źródła odnawialne pokrywały ostatniej Wielkanocy. Wówczas jednak zapotrzebowanie kraju na moc wynosiło zaledwie 13 GW.
W Wielkanoc trzeba było ograniczyć pracę wiatraków o 1 GW
I to właśnie wówczas Polskie Sieci Elektroenergetyczne, pierwszy raz w historii, musiały wydać polecenie zaniżenia produkcji farmom wiatrowym. − W ramach procesu planowania pracy Krajowej Sieci Elektroenergetycznej zidentyfikowano, że w Poniedziałek Wielkanocny prognozowany jest niewystarczający poziom ujemnej rezerwy mocy, tj. potencjału do zmniejszenia wytwarzania energii przez pracujące źródła wytwórcze. Dla spełnienia warunków bezpiecznej pracy KSE zostały aktywowane następujące środki zaradcze: zmniejszenie wytwarzania energii elektrycznej przez źródła konwencjonalne, awaryjna pomoc międzyoperatorska i zmniejszenie wytwarzania energii elektrycznej przez źródła wiatrowe – wyliczała wówczas w korespondencji z WysokieNapiecie.pl biuro prasowe PSE. Łącznie PSE musiała ograniczyć produkcję farm wiatrowych o 20% (z 5 do 4 GW). Energetycy zarządzający dużymi farmami zdali egzamin i wykonali zaniżenia zgodnie z poleceniem.
− Było to pierwsze zaniżenie generacji źródeł wiatrowych ze względu na sytuację bilansową KSE, tzn. występującą nadwyżkę generacji ponad zapotrzebowanie w KSE. Wcześniej występowały pojedyncze przypadki redukcji źródeł wiatrowych ze względu na lokalne warunki pracy sieci przesyłowej – dodało PSE.
W tym roku czekają nas kolejne ograniczenia pracy OZE
W ostatnią Wielkanoc wiatraki i fotowoltaiką, gdyby nie zaniżenia, generowałoby łącznie 7,5 GW. Łatwo więc obliczyć, że gdyby wczorajsza pogoda powtórzyła się w tegoroczny Poniedziałek Wielkanocny, zaniżeniu musiałby podlegać już nie 1 GW, jak przed rokiem, ale 2-3 GW.
Co ciekawe, w ostatnich latach pogoda bardzo często testowała wytrzymałość naszego systemu, bo wietrzne święta Bożego Narodzenia i Wielkanocy stały się standardem. Przy dynamicznie rosnącej mocy paneli słonecznych dziś właściwie wystarczy już zwykły weekend, aby wszystkie źródła odnawialne miały problem ze zmieszczeniem się w systemie.
Zobacz także: Polska awaryjnie eksportowała prąd. Powód? Rekordowa produkcja z wiatru
Elektrowni węglowych nie da się dziś całkiem wyłączyć
Z rynkowego punktu widzenia problem „zmieszczenia się” w systemie dotyczy jednak elektrowni konwencjonalnych. Wiatraki i fotowoltaiką są w stanie dostarczać moc do systemu choćby przy cenie 1 zł/MWh, bo praktycznie nie mają kosztów (zmiennych) produkcji energii. Tymczasem elektrownie węglowe już dawno powinny się wyłączyć, bo przy niskich cenach rynkowych ponoszą straty, spalając węgiel i emitując CO2 po cenach niepokrywających kosztów. Tyle, że z technicznego punktu widzenia ich wyłączenie nie jest proste, a czasami wręcz niemożliwe. Stare bloki węglowe są w stanie ograniczyć produkcję maksymalnie do połowy wartości dla jakiej zostały zaprojektowane. Jeżeli zapotrzebowanie jest jeszcze mniejsze, po prostu się je wyłącza.
Jeżeli jednak i to nie wystarcza, nie da się dziś wyłączyć całych elektrowni – przynajmniej jeden, czasami więcej, bloków węglowych musi pracować, aby utrzymywać parę na parametrach pozwalających na ponowny rozruch urządzeń. Teoretycznie elektrownie mogłyby inwestować w zasobniki pary, które pozwalałyby na ich całkowite odstawienia na wiele godzin, nawet pojedynczych dni, ale na razie tego nie robią, bo to się nie opłaca. Pieniądze na ich utrzymanie mają zapewnione z rynku mocy tylko do 2025 roku. Później państwowe koncerny energetyczne najchętniej odłączyłyby większość z bloków klasy 200 MW, bo są nierentowne.
Ograniczenia OZE to nic złego
Całość z pozoru wygląda, jak gigantyczne marnotrawstwo pieniędzy – bo przecież za miliony buduje się wiatraki, które trzeba odłączać, a kolejne miliony pakuje w elektrownie węglowe, które trzeba ograniczać do minimum technicznego, a to wszystko przy sporych problemach z zarządzaniem systemem.
Jednak z punktu widzenia ekonomii, środowiska i samego operatora, pewien poziom odłączania od sieci odnawialnych źródeł energii jest optymalnym rozwiązaniem. To pozwala na zmieszczenie w systemie więcej zielonych źródeł, które średniorocznie dostarczają do systemu coraz więcej energii, coraz bardziej ograniczając zużycie (i import) węgla oraz emisję CO2. Obcina się jedynie, wciąż jeszcze rzadkie, godziny gdy rzeczywiście łączna moc elektrowni pracujących w systemie przekracza zapotrzebowanie. Dziś nie opłaca się inwestować w magazyny energii obliczone tylko na magazynowanie energii w pojedynczych godzinach w roku. Co więc, prawdopodobnie nigdy nie będzie się to opłacać i do niewielkiej liczby godzin w roku, w których trzeba zaniżać źródła odnawialne, musimy się już po prostu przyzwyczaić.
To nie oznacza jednak, że nie opłaca się inwestować w magazynowanie energii i zarządzanie nią (np. inteligentne stacje ładowania samochodów elektrycznych, które będą doładowywać auta w chwilach nadwyżek mocy, czy inteligentne systemy ogrzewania wody itd.). Wręcz przeciwnie – trzeba to robić jak najszybciej, bo bez tego godzin, w których musimy zaniżać produkcję OZE, będzie coraz więcej, aż przekroczą one optymalny, z ekonomicznego punktu widzenia, poziom.
Pomysły, aby wrócić do budowy m.in. elektrowni szczytowo-pompowej Młoty, którą Polskie Sieci Elektroenergetyczne umieściły już nawet w projekcie planu rozwoju sieci do 2032 roku, opisuje dziś Tomasz Elżbieciak w artykule: Wodne elektrownie szczytowe mogą wrócić z wielką pompą
Fotowoltaika też będzie się musiała odłączać od sieci
PSE zapowiedziały już, że zaniżanie produkcji OZE nie będzie dotyczyć tylko farm wiatrowych, ale musi też objąć większe farmy fotowoltaiczne. − Ze względu na dynamiczny rozwój źródeł PV również one powinny zostać objęte mechanizmem nierynkowej redukcji generacji w celu zapewnienia odpowiednich zasobów dla spełniania warunków bezpiecznej pracy KSE. Co do zasady redukcja taka powinna być możliwa dla maksymalnej ilości zdolności wytwórczych źródeł PV, w szczególności dla dużych instalacji wytwórczych objętych systemem zdalnego sterowania – przekonują Polskie Sieci Elektroenergetyczne.