Spis treści
Kto organizuje tę kampanię?
Towarzystwo Gospodarcze Polskie Elektrownie, organizacja, zrzeszająca producentów energii konwencjonalnej, która dotychczas była bardzo profesjonalną reprezentantką interesów branży. Organizacja zrzesza zarówno elektrownie prywatne i państwowe, ale za kampanię zapłaciły wyłącznie spółki państwowe (dokładnie ich „córki” odpowiedzialne za wytwarzanie). PGE, Enea, Tauron i Energa (należąca już do PKN Orlen) oraz PGNiG Termika. Stąd brak logotypu TGPE na billboardach.
Prywatni członkowie TGPE nic o tym nie wiedzieli i są już pierwsze negatywne dla Towarzystwa efekty kampanii – Nowa Sarzyna, elektrownia z prywatnej grupy Polenergia, która 10 lutego wystąpiła z TGPE.
Ile kosztowała kampania z żarówką?
To ujawnił już portal WP.pl w poniedziałek, a potwierdził na spotkaniu z dziennikarzami prezes TGPE, jednocześnie wiceprezes PGE Ryszard Wasiłek. Planowane wydatki to 12,4 mln zł, z czego po 3 mln zł złożyły się cztery pierwsze wymienione firmy, a PGNiG Termika wykręcił się mniejszym „sianem” – dołożył tylko 400 tys. zł.
Czy informacje zawarte na billboardach są prawdziwe?
Znane powiedzonko głosi, że prawda jest jak tylna część ciała – każdy ma swoją. Literalny komunikat z billboardu czyli „opłata klimatyczna UE to aż 60 proc. kosztów produkcji energii” jest prawdziwy, zabrakło tylko informacji, że chodzi o energię z węgla. Ale nie w tym rzecz.
Kampania jest skierowana do zwykłego Kowalskiego (nie mamy na myśli znanego posła), którego przecież nie interesuje cena hurtowa energii, tak samo jak nie interesuje go hurtowa cena kupowanego przez niego garnituru, komputera czy cebuli, ale to co płaci w sklepie czy na targu.
Dla Kowalskiego ważna jest cena na fakturze za prąd, którą dostaje co dwa miesiące. A na tej fakturze koszty praw do emisji CO2 to 27 proc. Przeciętne gospodarstwo domowe np. z Rzeszowa używające 2 MWh prądu w 2022 r. zapłaci do lipca 129 zł miesięcznie, od lipca 151 zł miesięcznie. Koszt praw do emisji CO2 to ok. 40 zł. Sporo, ale jednak dużo mniej niż ponad 90 zł, które wychodziłoby przy 60 proc.
Jakie są rzeczywiste przyczyny paniki na rynkach energii?
Żeby zrozumieć co się dzieje, musimy opisać najpierw jak działa rynek, na którym popyt musi się zrównoważyć z podażą. W takiej sytuacji cenę wyznacza ostatnie źródło, które jest potrzebne w systemie – ono jako najdroższe zarobi najmniej lub wcale. Tańsi wytwórcy będą po korzystać z tego, że mają niższe koszty i większą marżę. To tzw. merit order.
Zobacz także: Kryzys energetyczny dociska najmniejsze firmy
W większości krajów Europy tym ostatnim zamykającym źródłem są elektrownie gazowe, dlatego horrendalnie wysokie ceny gazu spowodowały podwyżkę cen energii na rynkach, do czego przyczyniły się jeszcze niska wietrzność i awarie elektrowni atomowych, a także postpandemiczne odbicie koniunktury.
W Polsce merit order zamykają nie elektrownie gazowe, których nie mamy, ale najdroższe elektrownie węglowe. W rezultacie Polska miała zimą ceny niższe niż u sąsiadów, została po kilku latach przewagi importu eksporterem energii elektrycznej a elektrownie będą miały rekordowe zyski.
Czy Polska zarabia czy traci na uprawnieniach do emisji CO2?
To zależy, co rozumiemy pod pojęciem „Polska”. Jeśli mamy na myśli budżet państwa, to odpowiedź jest oczywista – to polski fiskus sprzedaje uprawnienia do emisji CO2 i pieniądze zostają w kraju. W 2021 r. było to 25 mld zł, w tym roku może to być nawet 40 mld. Połowa z tych pieniędzy powinna być przeznaczona na niskoemisyjną transformację, co jednak w naszych warunkach jest problematyczne.
Jeśli jednak mamy na myśli całą gospodarkę, to sytuacja się komplikuje. Otóż uprawnień do emisji sprzedawanych przez polski rząd jest za mało, aby pokryć zapotrzebowanie polskiej energetyki, produkującej 70 proc. prądu z węgla. Musi ona więc dokupić uprawnienia sprzedawane przez inne rządy. To oczywiście przenośnia, uprawnienia sprzedawane są na aukcjach i rządy nie widzą, kto fizycznie je kupuje.
Innymi słowy, polska gospodarka ma deficyt w handlu uprawnieniami, podobnie jak w handlu węglem, ropą naftową czy gazem. W takiej samej sytuacji są Niemcy i jeszcze kilka innych krajów. Żeby jakoś udobruchać biedniejsze kraje UE, w 2014 r. bogatsze kraje zgodziły się oddać 2 proc. swoich uprawnień biedniejszym. Utworzono z nich Fundusz Modernizacyjny, z którego mają być finansowane projekty modernizujące energetykę.
Zobacz także: Państwowe elektrownie tłumaczą, że polityka klimatyczna UE to podwyżki. Słusznie?
Nie zmienia to faktu, że Polska dalej będzie miała deficyt uprawnień. Aby wyjść na zero, Fundusz Modernizacyjny musiałby zostać zwiększony do 6 lub nawet 8 proc. Polski rząd postulował to już kilkakrotnie, ale na razie bez skutku. Unijni partnerzy z Zachodu może i zgodziliby się sięgnąć głębiej do kieszeni, ale oczekują szybszej dekarbonizacji naszego kraju, bo polityka klimatyczna jest ważna dla tamtejszych wyborców. Nasz rząd unika jednak jak ognia nawet podania daty odejścia od węgla.
Prezes TGPE Ryszard Wasiłek pytany przez WysokieNapiecie.pl odpowiedział w poniedziałek, że pogodziłby się z polityką klimatyczną i kosztami uprawnień do emisji, gdyby Fundusz Modernizacyjny został zwiększony w taki sposób, aby polska gospodarka wyszła „na zero”.
Czy kampania TGPE przyczyni się do przekonania Brukseli i rządów krajów członkowskich do naszych racji?
Naszym zdaniem nie mieści się to w unijnym pojmowaniu dyplomacji. Na razie unijny komisarz ds. klimatu Frans Timmermans (czy też raczej jego ghostwriter) odpowiedział tekstem opublikowanym w onet.pl. Czytamy w nim m.in., że autorzy kampanii „przeinaczają sens dyskusji”, Polska obniża emisje zbyt wolno, choćby w porównaniu z Rumunią czy Słowacją, a rząd odwleka konieczne decyzje.
Czy gdyby Polska miała więcej zielonej energii to ceny byłyby niższe?
Tak twierdzi opozycja oraz organizacje ekologiczna, ale sprawa również nie jest taka prosta. Najkrócej mówiąc: nie zimą 2021/2022 r. Prądu z elektrowni wiatrowych było wtedy po prostu za mało, bo słabo wiało, a fotowoltaika zimą przydaje się tak sobie.
Drogi gaz zamykający merit order wywindował hurtowe ceny w państwach takich jak Francja, która 70 proc swojego prądu produkuje z bezemisyjnego atomu czy Szwecja, która ma praktycznie bezemisyjną energetykę opartą na atomie i elektrowniach wodnych. Mimo bijących rekordy cen praw do emisji CO2 polska energia była na giełdzie tańsza niż we Francji czy Serbii, która w ogóle nie jest członkiem UE, więc nie ma tam praw do emisji.
Łatwo mogą to Państwo sprawdzić samemu na poniższej mapie cen, wybierając dowolną datę i dostawę energii w podstawie, szczycie lub poszczególnych godzinach:
Długoterminowo im więcej źródeł takich jak wiatr czy fotowoltaika, tym ceny hurtowe będą niższe. Ale opieranie się na gazie ziemnym jako jedynym paliwie dającym wsparcie dla OZE, w sytuacji w której nie ma jeszcze technologii magazynowania energii, będzie prowadziło do takich sytuacji jak obecna.
Wśród urzędników Komisji Europejskiej krąży taki oto dowcip: co należy odrzec, gdy szefowa KE zapyta ich, czy obecny kryzys to jednorazowy „wyskok”.
Prawidłowa odpowiedź brzmi: jednorazowy, ale powtarzalny.
Czy to prawda, że wicepremier Jacek Sasin osobiście domalował unijne gwiazdki na żarówce?
Tak twierdzą niektóre wysoko postawione źródła, ale naszym zdaniem to złośliwe pomówienia – gdyby tak było, to szef MAP nie omieszkałby poinformować o tym na Twitterze.
Dlaczego WysokieNapiecie.pl zdecydowało się zamieścić billboard w kampanii, którą uważamy za niepotrzebną i szkodliwą dla interesów polskiej energetyki?
Nie cenzurujemy reklam, chyba, że naruszają prawo lub dobre obyczaje, np. atakując jakieś grupy społeczne, bądź głoszą poglądy jawnie sprzeczne z ustaleniami nauki.
Zobacz także: Elektrownie mogły zarobić 4 mld zł. Też źle?
Uważamy, że jest do decyzja słuszna, inaczej znajdziemy się w sytuacji, w której kelner będzie miał prawo odmowy podania keczupu do pizzy, powołując się na klauzulę sumienia (autentyczny żart z pizzerii w Słupsku).
Kampania jest nielogiczna, ale – jak widać – logika polityczna jest całkiem inna od ludzkiej.