Spis treści
Koszty finansowania koszmarnie drogiej budowy elektrowni jądrowych to bez wątpienia pięta achillesowa tego czystego, bardzo mało emisyjnego źródła energii. Wiadomo, że i tak zapłacą odbiorcy, wypadało by jednak jakoś te koszty optymalizować, zamiast bez końca powtarzać, że „bezpieczeństwo kosztuje”. Wielka Brytania zamierza wkrótce spróbować nowej metody, opisywanej w skrócie jako RAB.
Pogłoski o zastosowaniu przy atomowej inwestycji na Wyspach Brytyjskich modelu Regulated Asset Base, czyli właśnie RAB krążyły od jakiegoś czasu. Wreszcie w lipcu tego roku „Financial Times” wydobył pewne szczegóły. Według gazety, rząd już jesienią przygotuje odpowiednie regulacje dla finansowania projektu Sizewell C, szacowanej na 20 mld funtów inwestycji francuskiego EDF, składającej się z dwóch reaktorów EPR. Oznaczać to będzie to, że brytyjskie gospodarstwa domowe zaczną zrzucać się w rachunkach za prąd na tą inwestycję grubo wcześniej, niż budowa w ogóle zostanie rozpoczęta.
Inwestorzy nie chcą ryzyka
Diagnoza problemów nowej energetyki jądrowej jest znana od lat. Technologia, jakkolwiek przyjazna środowisku i bezemisyjna, jest koszmarnie droga i skomplikowana. Trzeba na nią wyłożyć mnóstwo pieniędzy, zazwyczaj w trakcie dołożyć jeszcze, a potem czekać lata na moment, kiedy uruchomiona w końcu siłownia zacznie dawać nadwyżkę gotówki, pozwalającą spłacać dług i zarabiać. Kapitałochłonność elektrowni jądrowej i długotrwałość jej budowy to dla inwestorów potężne ryzyko, choćby dlatego, że znaczna część kapitału jest wydatkowana lub „utopiona” na całe lata przed uzyskaniem pierwszych przychodów.
Pieniędzy na rynku jest dość, ale jak skłonić inwestorów do wyłożenia ich na tak ryzykowną i długotrwałą imprezę, zamiast np. na wiatraki czy farmy słoneczne? W warunkach wysokiej zmienności cen na coraz silniej opanowanych przez OZE rynkach energii, nikt przy zdrowych zmysłach nie zaryzykuje pieniędzy, zazwyczaj mu powierzonych bez dodatkowej gwarancji. RAB ma być właśnie taką gwarancją.
Ile kto ma zarobić
Przy zastosowaniu modelu RAB w praktyce nad całością czuwa regulator. Zwrot z kapitału inwestora jest regulowany i zostaje uzgodniony wcześniej. Jednocześnie regulator dba o interesy konsumentów, nie pozwalając bezzasadnie zawyżać ściąganej z nich opłaty. Model gwarantuje określony i bezpieczny zwrot z inwestycji, w dodatku już od momentu wyłożenia pieniędzy. Odbiorcy energii zaczynają bowiem spłacać inwestycję znacznie wcześniej, niż zacznie działać. Inwestor znacznie wcześniej zaczyna więc odzyskiwać wyłożone pieniądze, dług zaciągany jest na krótszy okres.
Główną zaletą jest zmniejszenie ryzyka inwestycji w kapitałochłonne projekty, skutkujące tańszym finansowaniem. A każdy punkt procentowy w oprocentowaniu miliardowych i wieloletnich kredytów to znaczące oszczędności na kosztach obsługi długu, a więc i mniejsze obciążenie konsumentów, którzy przecież za to wszystko płacą.
Tunel prostszy niż elektrownia
Dla części Brytyjczyków RAB nie jest kompletną niewiadomą. Na Wyspach to spotykany czasem model finansowania dużych inwestycji, przede wszystkim infrastrukturalnych. Największym i najbardziej spektakularnym przedsięwzięciem z jego wykorzystaniem jest Thames Tideway, gigantyczny tunel, który posłuży za kolektor dla ścieków, trafiających obecnie do Tamizy z obszaru Londynu.
Już od 2016 r. wszyscy klienci wodno-kanalizacyjnej spółki Thames Water płaca dodatkowo po 18 funtów rocznie w rachunkach za wodę i ścieki tytułem opłaty na budowę Tideway. Kolektor ma ruszyć w 2026 roku, a kosztorys obecnie grubo przekracza 4 mld funtów i oczywiście zdążył już wzrosnąć od rozpoczęcia projektu. Prywatna spółka Thames Tideway budująca tunel oszacowała, że z powodu pandemii koszty budowy podskoczą o 233 miliony funtów. Dlatego firma ubiega się u wodnego regulatora Ofwat o podniesienie opłaty. Ocenia się, że skoczy do 20-25 funtów, jeśli Ofwat się zgodzi.
Atomowa niewiadomaedf
RAB nie był jednak jeszcze zastosowany przy projektach jądrowych i jego efektywność jest tu jeszcze niewiadomą. Najważniejszym argumentem przeciw jest przerzucenie większości ryzyka na klientów. W razie jakże powszechnych przy budowach elektrowni jądrowych przekroczeń terminów i budżetów, to odbiorcy energii biorą na siebie ich ciężar. Szczególnie zajadli brytyjscy krytycy twierdzą nawet, że model jest dla deweloperów „otwartą książeczką czekową”. „Problem z tym modelem dla nowych elektrowni jądrowych polega na tym, że przenosi on całe ryzyko budowy odbiorców, z dość mglistą obietnicą korzyści, które dopiero nadejdą” – ostrzegał Alan Whitehead, w gabinecie cieni labourzystów minister od energii, klimatu, Green Dealu itp.
Bezpieczniki modelu
Jednak w przypadku projektu jądrowego, w model RAB można wmontować szereg bezpieczników. Projekt może zostać podzielony na kilka oddzielnych etapów, finansowanych oddzielnie. Na przykład na fazę projektowania i przygotowań, prac budowlanych, instalacji reaktora i innych elementów, rozruchu.
W takim przypadku koszty każdego etapu powinny zostać zatwierdzone z góry, przez regulatora, po przeprowadzeni odpowiednich badań i testów ekonomicznych. Dopiero po takim zatwierdzeniu koszty danego etapu mogą zostać przerzucone na odbiorców w postaci odpowiedniej pozycji na ich rachunkach. Opłata nie jest więc stała, zmienia się w miarę kolejnych decyzji regulatora.
Co jednak, jeśli koszty wystrzelą, a regulator nie będzie w stanie nie przerzucać ich dalej, na odbiorców? Otóż brytyjski rząd ma pomysł, że to on, a nie deweloper-operator gwarantuje ryzyko przekroczenia przez koszty pewnego granicznego, dość wysokiego progu. W praktyce jest to właśnie podział ryzyka między odbiorców a rząd. Do pewnego poziomu kosztów, uzgodnionego zawczas przy budowie całego modelu finansowania RAB, pokrywają je inwestorzy, odzyskując pieniądze od klientów. Jeżeli koszty miałyby przekroczyć założony próg do gry wkracza rząd i albo wykłada dodatkowe pieniądze, albo po prostu kończy projekt.
W Polsce finansowa mgła
Przedstawiciele rządu w kółko opowiadają ostatnio o planach budowy polskiego atomu jako niezbędnego elementu polityki energetycznej. Ale jak dotychczas skutecznie unikają tematu sfinansowania tej gigantycznej inwestycji, poza równie mglistymi co zabawnymi uwagami, że elektrownia atomowa po wybudowaniu spłaci się sama, bo produkuje latami tani prąd. Gdyby tak było, to takie siłownie rosłyby jak przysłowiowe grzyby (te po deszczu, nie atomowe).
Finansowanie jest realnym problemem, a RAB jakąś receptą. Wypadało by jednak wtedy ogłosić, że owszem, atom będzie, ale po pierwsze wszyscy się na niego zrzucą (co w sumie nie jest żadną niespodzianką), a po drugie muszą zacząć płacić dużo wcześniej. Zanim grupa dygnitarzy wbije w ziemię posrebrzane szpadle z okolicznościowymi grawerunkami. Politycznie może to być ciężkostrawne.
Do RAB w Wielkiej Brytanii szykuje się EDF, który krąży i wokół polskich planów. Przedstawiciele francuskiego koncernu jasno postawili sprawę, że to od polskiego rządu zależy, jaki modeli finansowania zostanie wybrany. Oni mogą zaoferować cały wachlarz rozwiązań finansowych, w tym kontrakt różnicowy oraz właśnie RAB. I ta deklaracja wygląda na razie na największy konkret, który przedarł się przez ciemną materię, spowijającą finansową stronę polskiego atomu.