Kijów chce przyciągnąć chętnych do inwestycji w tamtejsze elektrownie i eksportu prądu do UE. W polskim rządzie trudno będzie znaleźć entuzjastów tego pomysłu.
Rząd Ukrainy w osobie ministra energii Ihora Nasalyka zarysował podczas niedawnej wizyty Warszawie koncepcję synchronizacji całego systemu energetycznego z zachodnim.
Minister Nasalykprzedstawił następujący scenariusz. W pierwszej kolejności uruchomione zostaną istniejące, acz nieużywane linie 750 kV, prowadzące z Chmielnickiego pod Rzeszów i do Albertirsy na Węgrzech. Ukraińcy twierdzą, że „polską” linię są w stanie doprowadzić do stanu używalności w ciągu maksymalnie 3 lat. Następnie blok energetyczny z reaktorem nr 2 o mocy 1000 MW w Chmielnickim zostanie przestawiony na zachodnią synchronizację, na wzór działającej „Wyspy Bursztyńskiej”, która sprzedaje prąd na Węgry i do Rumunii. Nasalyk kilkakrotnie podkreślał, że nie chodzi tylko o sprzedaż energii w Polsce, ale jej tranzyt dalej na Zachód. I przypominał, jak Bursztyńska wyspa pomogła polskiemu systemowi przetrwać ciężkie chwile w pamiętnym sierpniu 2015 r. (moc linii Zamość –Dobrotwór to 220 MW, co nie zmienia istotnie sytuacji polskiego systemu). No i według niego, energia z Chmielnickiego byłaby alternatywą dla prądu z budowanej elektrowni atomowej w Astrawcu na Białorusi. „Nie rozumiem, dlaczego to jest blokowane” – rzucił też Nasalyk, zdaje się pod adresem Polski.
„Zniknięcie” z ukraińskiego systemu jednego gigawata mocy podobno ma przejść gładko. Chociażby dlatego, że Ukraińcy szukają wykonawcy remontów dla wszystkich działających 15 reaktorów i argumentują, że podniesienie mocy każdego z nich o 100 MW da w sumie 1,5 GW więcej. Czyli nawet bez wyspowego reaktora w Chmielnickim będą na plusie.
Sprzyjać ma temu przerwanie handlu energią z Rosją. W ukraińskim systemie – zgodnie z deklaracjami członków ukraińskiej delegacji – występują obecnie jedynie techniczne przepływy, generowane przesyłem energii między Rosją a Białorusią. Czyli coś podobnego do sytuacji państw Bałtyckich, gdzie handel litewski import i tranzyt z Obwodem Kaliningradzkim generują transgraniczne przepływy między Rosją a Łotwą i Estonią, które z sąsiadem ze wschodu energią nie handlują w ogóle. Ukraina rozpoczęła też rozmowy z ENTSO-E – organizacją operatorów systemów energetycznym państw zachodnich – o przyszłej synchronizacji.
Jeszcze dalsze i śmielsze plany rysował Jurij Szejko – jeden z dyrektorów Energoatomu – państwowego operatora elektrowni jądrowych. Otóż zaproponował, aby zyskami ze sprzedaży energii z Chmielnickiego na Zachód sfinansować budowę dwóch kolejnych bloków jądrowych w tej elektrowni. A w zasadzie dokończyć, bo przerwał je upadek Związku Radzieckiego, a próby reaktywacji ostatecznie pogrążył konflikt z Rosją. Jeden z bloków ukończony jest w jednej czwartej, drugi – w trzech czwartych. Szejko ocenił, że dokończenie budowy kosztowałoby 72 mld hrywien w pieniądzu z 2016 r., czyli niecałe 3 mld dol., a uruchomienie nastąpiłoby w 2024 i 2026 r. czyli w tym samym czasie co planowane połączenie Ukrainy z ENSTSO-E (2025 r.).
Przy czym – i tu padła chyba najdalej idąca deklaracja ukraińskiego ministra – gdyby Polska zechciała odpowiednio mocno zaangażować się w ten interes, to mogłaby stać się nawet właścicielem. I bloków, i linii przesyłowej.
Nie wiadomo jak taka propozycja ma się do planów, które ogłaszano dosłownie kilkanaście dni temu. Wtedy ukraińskie ministerstwo poinformowało o utworzeniu międzynarodowego konsorcjum, które ma wcielić powyższy plan w życie. W jego skład wchodzą amerykański Westinghouse, polska prywatna Polenergia (o której planach handlu z Ukrainą już pisaliśmy) oraz EDF Trading, brytyjska spółka francuskiego giganta. Projekt nazwano „Most energetyczny UE-Ukraina”.
Według Energoatomu Ukraina mogłaby zwiększyć sprzedaż prądu do UE z dzisiejszych nieco ponad 4 TWh do 15-25 TWh (dla porównania Polska zużywa ok. 160 TWh). Rocznie Kijów zarabiałby na eksporcie ok,1,5 mld dol., co z nawiązką zwróciłoby nakłady na konieczne inwestycje w sieci, oceniane na ok. 1 mld euro.
Komunikat ukraińskiego Ministerstwa Energetyki i Węgla po wizycie Nasalyka mówi, że temat mostu został poruszony podczas rozmów ze stroną polską. Nie wiadomo jaka była reakcja naszych urzędników. Zdaje się jednak, że ukraińskie słowo „mrija” (czyli marzenia) jest w miarę właściwe. Wystarczy przypomnieć, co zaledwie przed miesiącem, na Forum Ekonomicznym w Krynicy mówił pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury Piotr Naimski o polskiej strategii: „Nie ma w niej miejsca na import energii elektrycznej z ukraińskiej elektrowni Chmielnicki, z Ostrowca na Białorusi czy innych źródeł, które będą poza Polską. Nie są one strukturalnie wpisane w portfel dostaw energii dla polskich odbiorców, bo to musiałoby oznaczać, że zmniejszamy ilość energii produkowanej w Polsce. Tak nie będzie. Nie ma miejsca w Polsce na tą energię. My chcemy budować nowe elektrownie w Polsce”.
Średnioterminowe plany PSE obejmują jedynie ewentualne zwiększenie do 2025 r. mocy na używanej obecnie linii Zamość-Dobrotwór.
Zresztą nawet przy pozytywnej reakcji polskiego rządu, sytuacja na Ukrainie jest tak niepewna, że trudno byłoby pozyskać finansowanie dla tak olbrzymiego projektu. W ciągu ostatniego miesiąca z zasiadania w radzie nadzorczej Naftohazu zrezygnowali trzej zachodni menedżerowie, krytykując stagnację i brak reform w zarządzaniu spółką.