Wiceminister energii Michał Kurtyka w rozmowie z WysokieNapiecie.pl: Właściciel publiczny niesie ryzyko usztywnienia w biznesie. Dlatego postulujemy rozwijanie całej palety projektów, z których jedne mogą nie wypalić, ale inne będą hitami. Rząd daje energetyce swoiste „permission to fail”, prawo do błędów.
Od ponad roku obserwujemy swoistą dychotomię polskiej energetyki. Z jednej strony nasze państwowe spółki wydają miliardy złotych na inwestycje w technologie na Zachodzie uważane już za pozbawione przyszłości – wysokosprawne elektrownie węglowe czy udziały w kopalniach węgla. Z drugiej strony polscy energetycy coraz wyraźniej dostrzegają transformację technologiczną, która trwa na Zachodzie. Trudno ignorować fakt niesamowitego spadku kosztów fotowoltaiki czy elektrowni wiatrowych, integracji energetyki z technologiami informatycznymi i ekspansji samochodów elektrycznych. Nikt nie jest w stanie jednoznacznie przesądzić, jak będzie się rozwijał sektor, w dodatku tak uzależniony od regulacji, ale tzw. megatrendy są dość wyraźne.
Technologiczne zapóźnienie to w biznesie jedna z głównych barier rozwoju. Polskie firmy szukają więc swoich nisz, ogłaszają konkursy, szukają technologicznych start-upów, z którymi mogłyby nawiązać współpracę. Rząd zachęca je do tego, a swoją zachętę ubrał nawet w oficjalny dokument, udostępnione prawie miesiąc temu „Kierunki rozwoju innowacji technologicznych”. O ile z postawioną tam diagnozą energetyki okresu transformacji można się łatwo zgodzić, o tyle przedstawione obszary innowacji budzą szereg pytań.
Dokument nie wyłuskuje technologii, w których Polska ma największy potencjał, ale przedstawia większość z nich jako równorzędne. Znalazło się więc tam i zgazowanie węgla, i wydobycie metanu z kopalń, i wysokotemperaturowe reaktory atomowe, a nawet modernizacja starych bloków 200 MW, które mają nam posłużyć jeszcze kilkanaście lat. Każdy ze współodpowiedzialnych za energetykę wiceministrów zadbał o to, by nadzorowane przez niego obszary zostały w dokumencie ujęte. W „Kierunkach” nie ma tymczasem wzmianki o technologii, które na Zachodzie uważana jest za jedną najbardziej perspektywicznych – fotowoltaice.
Autorzy dokumentu zdają sobie sprawę, że nie jest doskonały. Ale ma on przede wszystkim pomóc przezwyciężyć w menedżerach państwowych spółek awersję do ryzyka.
O tych dylematach rozmawialiśmy z wiceministrem Michałem Kurtyką, który w resorcie energii odpowiada między innymi za obszar innowacji.
Wywiad z nim rozpoczyna nową akcję: „Czy polska energetyka może się wybić na nowoczesność”? Chcemy zainicjować debatę o kierunkach rozwoju branży, roli innowacji i mechanizmach ich wspierania. Chcemy porównać metody i cele naszych spółek z firmami europejskimi i amerykańskimi. Dyskusja o innowacjach jest tak naprawdę dyskusją o przyszłości całego sektora, bo biznes, który stoi w miejscu, umiera.
WysokieNapiecie.pl: W dokumencie „Innowacje dla energetyki: kierunki rozwoju innowacji energetycznych” wpisano rozwój technologii takich jak zgazowanie węgla, HTR czyli wysokotemperaturowy reaktor atomowy, geotermia. Jednocześnie ustawiamy się trochę w kontrze do tego, na co stawiają firmy z innych państw UE. Nie lepiej skupić się na wybranych technologiach, mających potencjał eksportowy, np. smart metering, integracja z energetyką urządzeń AGD, w których jesteśmy potentatem? Skąd ta strategia „szerokiego frontu”?
Michał Kurtyka, wiceminister energii: Zacznijmy od początku. Czy dzisiaj w Polsce mamy jakiś systemowy dokument, który nakierowywałby wysiłek różnych agend rządowych, różnych podmiotów na pewne wybrane cele? Odpowiedź brzmi – nie. Dlatego postanowiliśmy skupić się w „Kierunkach rozwoju innowacji energetycznych” na naszych potrzebach, uwzględniając specyfikę krajowego rynku. Mamy trzy priorytetowe potrzeby: musimy zwiększać konkurencyjność przedsiębiorstw energetycznych, bezpieczeństwo energetyczne, a po trzecie – konkurencyjność całej gospodarki.
Skupiliśmy się na tych technologiach, które będą godziły te trzy obszary. I to musieliśmy nanieść na mapę pokazującą, w jakim kierunku naszym zdaniem świat będzie ewoluował. Dlatego zaczynamy dokument od wyliczenia dziesięciu trendów, które będą kształtować przyszłość sektora. Na tej podstawie dokonaliśmy selekcji.
Polska specyfika opiera się przede wszystkim na tym, że mamy swój surowiec, czyli węgiel. Z jednej strony daje on nam silną niezależność energetyczną, a z drugiej jest poddany presji polityki klimatycznej UE. Musieliśmy spleść politykę opartą o paliwa kopalne z zewnętrznymi regulacjami ograniczania emisji. W tym kontekście poszukiwanie nowych technologii węglowych i udoskonalanie istniejących projektów z tego obszaru jest potrzebne, jeżeli chcemy utrzymać istotną rolę tego paliwa. Jednocześnie, postęp technologiczny i trendy konsumenckie powodują, że energetyka ewoluuje w kierunku bardziej zindywidualizowanym oraz będzie coraz mocniej naznaczona nowymi rozwiązaniami w skali przemysłowej. W „Kierunkach rozwoju innowacji energetycznych” wskazujemy technologiczną i biznesową przestrzeń, która unowocześni krajowy system energetyczny, a jednocześnie przyczyni się do realizacji podstawowego celu, jakim jest zapewnienie dostaw możliwie taniej energii. Innowacje są kluczowym narzędziem realizacji tego celu.
A to, że w „Kierunkach” nie ma np. fotowoltaiki to sygnał, że ME nie chce, by ta gałąź energetyki się rozwijała?
Absolutnie nie. Kierunki, które przedstawiamy, mają nakierować sektor na pewne działania, ale nie są substytutem decyzji podejmowanych przez wszystkich graczy rynkowych. W Szczecinie mamy na przykład zagłębie produkcyjne współpracujące z firmami offshore z całej Europy. Mamy rozwiązania perowskitowe. Dokonaliśmy pewnej selekcji, bo nie jesteśmy w stanie w tym dokumencie poruszyć wszystkiego. Uzyskanie przewagi konkurencyjnej w dziedzinie paneli fotowoltaicznych czy turbin wiatrowych graniczyłoby dziś z cudem – punkt ciężkości przesuwa się coraz bardziej w kierunku Chin, które stają się globalnym liderem.
Ale czy rozwiązania takie jak zgazowanie węgla czy retrofit starych bloków 200-megawatowych pozwolą nam faktycznie pogodzić tę przysłowiową wodę z ogniem i wyeliminować emisje korzystając nadal z węgla?
W tej dyskusji bardzo istotny jest wymiar ekonomiczny. Jeśli do 2030 r. chcemy funkcjonować z tymi aktywami, które mamy, to modernizacja tzw. dwusetek nabiera zupełnie poważnego sensu.
Musimy przy tym „zdywersyfikować” bazę wykorzystywanych technologii wytwarzania energii, bo stawianie na jeden surowiec naraża nas na szoki, czego np. doświadczyła Japonia po katastrofie Fukushimie. Musimy sobie odpowiedzieć, które technologie zapewnią nam realne bezpieczeństwo w długim terminie. Wspomniane na początku rozmowy bloki HTR nie są żadnym novum technologicznym, one już istnieją, zostały zbudowane na potrzeby badawcze. Nowe jest to, że my chcielibyśmy je wykorzystywać w sposób komercyjny. Ich profil produkcji jest zgodny z wieloma procesami technologicznymi wykorzystywanymi w polskim przemyśle, stąd myślenie o nich.
Czy ktoś policzył dotychczas na ile bloków HTR mamy w Polsce miejsce? Czy nie ryzykujemy, że po kilku latach programu rozwojowego powstaną pojedyncze bloki o łącznej mocy rzędu np. 200 MW? Technologia atomowa na świecie drożeje, zamiast tanieć.
Mówimy o blokach od kilkudziesięciu do stu-kilkudziesięciu megawatów. A rosną koszty budowy wielkich jednostek po 1000 MW ze względu na coraz ostrzejsze normy bezpieczeństwa. Stąd pomysł, by myśleć o małych blokach. Widzimy szansę na rozwój HTR, bo mamy miejsce na oba ich produkty, czyli i energię elektryczną, i ciepło. Moglibyśmy pozostać przy status quo, albo rozszerzać paletę technologii. Decydujemy się na to drugie. Liczymy, że rozwiązania HTR mogłyby być naszym towarem eksportowym.
W „Kierunkach rozwoju innowacji energetycznych” jest również mowa o rozwoju technologii magazynowania energii. Czy jesteśmy w stanie pod tym względem dołączyć do światowego peletonu, którego uczestnicy wydają miliardy dolarów na badania i rozwój?
Polakom nie brakuje ducha innowacyjności, generujemy wiele bardzo ciekawych rozwiązań. Dotychczas wydatki na badania i rozwój pozostawały na niskim poziomie w relacji do PKB. Chcemy to zmienić. Liczymy, że połączenie magazynowania energii i elektromobilności da polskiej gospodarce pewien impuls rozwojowy.
Mamy bardzo duże kompetencje jeśli chodzi o tradycyjny przemysł elektrochemiczny. Ale jeśli zastanawiamy się nad tym, czy moglibyśmy konkurować w takiej technologii jak litowo-jonowa, to pewnie byłoby bardzo trudno. Nie zmienia to postaci rzeczy, że jeden z większych światowych producentów, LG Chem, stawia fabrykę pod Wrocławiem. W naturalny sposób nowe przedsięwzięcie tego typu oznacza promieniowanie technologicznym know-how na zewnątrz i sprzyja powstawaniu w kraju nowych inicjatyw.
Po co nam projekt krajowego samochodu elektrycznego, w dodatku zapoczątkowany od konkursu na karoserię? Nie lepiej skupić się na budowie infrastruktury, a inicjatywy budowania aut zostawić podmiotom prywatnym?
Nie możemy się poddawać takiemu imposybilizmowi. Wszystko wskazuje, że toczy się pewna rewolucja, która otwiera miejsce na rynku dla nowych graczy. Jeśli spojrzymy na listę największych globalnych producentów aut na prąd, to spośród tych marek są takie, o których wcześniej niewiele osób wiedziało. A ponieważ samochód elektryczny jest o wiele prostszy w konstrukcji od konwencjonalnego, to powstaje miejsce na produkcję małych serii, przez mniejsze wyspecjalizowane firmy. Eksport polskich części do aut przyspiesza, to bardzo rozbudowany przemysł poddostawczy, który ma pełne szanse rozwijać się dzięki elektromobilności.
Projekt polskiego samochodu elektrycznego ma być szansą dla tego tysiąca firm, żeby wskoczyły na wyższe miejsca w łańcuchach poddostawców. Ma pomóc w prototypowaniu i produkcji pierwszych krótkich serii, a reszta pozostaje w rękach przedsiębiorców. Elon Musk użył swojego talentu i wizji do tego, by rozwinąć istniejące już wcześniej projekty i w ten sposób powstała Tesla. My chcemy dać ten pierwszy impuls, ale jako państwo wyręczać przedsiębiorców w ich działalności absolutnie nie będziemy i nie zamierzamy.
„Kierunki rozwoju innowacji energetycznych” motywują firmy do nowego podejścia do energetyki, wskazuje np. możliwość rozliczania zarządów z wykorzystaniem KPI. Jednak znamy realia państwowych firm. Wielkie molochy nigdy nie są dobrym miejscem dla rozwoju innowacji, a prezesi boją się inwestować w projekty, które niosą jakąkolwiek dozę ryzyka, bo to grozi po prostu utratą pracy.
Zgoda. Sam powtarzam, że właściciel publiczny niesie ryzyko usztywnienia w biznesie. Jednak błędem byłoby ocenianie całej strategii innowacyjnej wyciągając tylko jeden projekt. Dlatego postulujemy rozwijanie całej palety projektów, z których jedne mogą nie wypalić, ale inne będą hitami. Jak mówiłem już wcześniej, rząd daje energetyce swoiste „Permission to fail” w ramach takich podmiotów jak np. stworzony przez Tauron podmiot zależny Magenta, który rozwija kilkanaście produktów – jestem przekonany, że przynajmniej część z nich popchnie działalność całej grupy na wyższy poziom innowacyjności.
Rozmawiali Justyna Piszczatowska i Rafał Zasuń
Zobacz pozostałe artykuły z cyklu: