W najbliższych miesiącach Komisja Europejska powinna zaprezentować wyniki badań nad modelami synchronizacji systemów energetycznych krajów bałtyckich z resztą UE. Połączenia ze Szwecją, Finlandią i Polską oraz wolny rynek energii sprawiły, że uzależnienie od dostaw z Rosji i Białorusi w dużej mierze nie jest już dzisiaj największym problemem. Sytuacja jest bardziej skomplikowana jeśli chodzi o wzajemne zależności infrastrukturalne.
Spośród trzech państw bałtyckich tylko Litwa sprowadza dziś energię elektryczną z Rosji i Białorusi, przy czym udział tego importu systematycznie maleje. Według danych Litgridu – litewskiego operatora przesyłowego – w 2013 r. 54 proc. zużywanej w kraju energii pochodziło z tych państw, ale w 2014 r. było to już 49 proc., w 2015 – 45 proc., a w pierwszych trzech kwartałach 2016 r. – już tylko 30 proc. Spadek o jedną trzecią to głównie zasługa uruchomienia kabla, łączącego Litwę ze Szwecją. Dla przykładu, między 19 a 25 września br. Litwa importowała 77 proc. energii, z czego ponad połowa, czyli około jednej trzeciej ogółu, pochodziła ze Szwecji. Co więcej, jeśli Rosjanie chcą sprzedawać prąd na Litwie, muszą to robić na wolnym rynku, czyli w litewskiej strefie Nord Pool. Coraz częściej okazuje się, że panujące tam ceny są za niskie dla wschodnich sąsiadów Litwy.
Zobacz także: Kabel ze Szwecji zwiększy nasze bezpieczeństwo
{norelated}Natomiast Estonia i Łotwa w ogóle nie handlują energią z Rosją, cały ruch na połączeniach z tym krajem to przepływy kołowe, o wyłącznie technicznym charakterze. Tego typu przepływy były „od zawsze” i są czymś normalnym, rosyjska energia płynie przez sieci krajów bałtyckich, a dla przesyłu energii np. z państw nordyckich używa się także sieci rosyjskiej – tłumaczy Ain Koster z Elering – estońskiego operatora przesyłowego. Jak dodaje, przepływy kołowe nie są problemem dla miejscowego rynku. Mają pewien wpływ na zdolności handlowe z Łotwą, ale jest on niewielki, w zasadzie marginalny – mówi Koster.
Jednak pozostawanie w postsowieckim systemie synchronizacji IPS/UPS niesie ze sobą cały szereg ryzyk, o których najgłośniej mówią Litwini. Owszem, przepływy kołowe nie są znaczące, ale nie mamy nad nimi żadnej kontroli – zauważa prezes Litgridu Daivis Virbickas.
Państwa bałtyckie razem z Rosją i Białorusią objęte są umową BRELL, czyli porozumieniem operatorów ws. koordynacji kontroli nad systemem energetycznym. Centrala systemu jest w Moskwie, stamtąd kontrolowana jest np. częstotliwość pracy, a decyzje wpływające na przepływy zapadają poza naszym zasięgiem – mówi prezes Litgridu. Co więcej, według niego Rosjanie nie informują o przebudowie czy rozbudowie infrastruktury po swojej stronie, a przecież jej kształt i stan ma znaczący wpływ na systemy państw bałtyckich.
O tym, ze ryzyko to nie jest jedynie teoretyczne świadczą wydarzenia z 2009 r., po katastrofie w największej elektrowni wodnej Rosji – Sajano-Szuszeńskiej na Jeniseju. Kiedy siłownia dostarczająca 6400 MW nagle stanęła, Rosjanie musieli zasilać dotknięte obszary poprzez Kazachstan co spowodowało zakłócenia na obszarze sięgającym Bałtyku.
Pozostawanie w systemie IPS/UPS niesie więc ze sobą różne ryzyka, w tym geopolityczne – ocenia Virbickas. I jako wyjście wskazuje synchronizację z systemem kontynentalnej Europy za pośrednictwem Polski, czyli synchronicznego połączenia LitPol Link 2, które ma pobiec inną trasą niż pierwszy LitPol Link z Ełku do Alytus. Jak tłumaczy Eryk Kłossowski, prezes Polskich Sieci Elektroenergetycznych dwóch oddzielnych linii wymagają zasady bezpieczeństwa. Z drugiej strony Litwini chcą, żeby to połączenie pojawiło się we właściwym momencie rozwoju wolnego rynku energii.
Zobacz także: Polsko-litewski protokół zgodności i rozbieżności
Jednak na przykład Estończycy nie przesądzają jeszcze czym zastąpić IPS/UPS, bo opcje właściwie są trzy. Obok synchronizacji przez Polskę jest jeszcze możliwość synchronizacji z obszarem nordyckim (za pomocą bardzo kosztownego kabla na prąd zmienny, co na świecie jest rzadkością) albo działanie jako izolowana wyspa. Wszystkie trzy możliwości analizuje europejskie centrum badawcze (JSC) i to wyniki tych studiów mają być podstawą dla KE. Powinna wygrać wersja najłatwiej wykonalna i jakakolwiek by ona nie była, wszystkie trzy kraje bałtyckie będą musiały działać wspólnie – mówi Ain Koster.
Oczywiście, zmiana synchronizacji to wielka operacja i żaden konkretny termin na razie nie pada, poza luźnymi uwagami o połowie przyszłej dekady. Integrowano nas z rosyjską siecią przez 50 lat, na odwrotny proces też potrzeba czasu – zauważa Virbickas.
W wersji, popieranej przez Litwinów, potrzebna będzie m.in. budowa trzech dość drogich wstawek prądu stałego, podobnych do tej, funkcjonującej dziś w Alytus na końcu polsko-litewskiego mostu energetycznego oraz szeregu nowych linii, w tym także kolejnego połączenia Estonia-Łotwa. W dodatku obok aspektów technicznych, synchronizacja z Europą Zachodnią ma także znaczenie polityczne. Rosja na pewno niezbyt chętnie zrezygnuje z choćby częściowej kontroli nad systemami państw bałtyckich, o izolacji obwodu kaliningradzkiego nie wspominając. Polska z kolei nie kryje sprzeciwu wobec możliwości napływu przez Litwę energii z Rosji i Białorusi.
Zobacz więcej: Polska ponownie będzie importerem prądu
Rosjanie, oprócz snucia planów budowy nastawionej na eksport elektrowni atomowej w Kaliningradzie, ostatnio ogłosili, że siłownia budowana w Astrawcu na Białorusi też będzie „zorientowana na UE”. Tyle tylko, że zmiana synchronizacji w państwach bałtyckich oznacza, że te połączenia z Rosją i Białorusią które nie zostaną zlikwidowane będą działać asynchronicznie, z wstawkami. Takie połączenia pozwalają na precyzyjne sterowanie ilością przepuszczanej energii, zwłaszcza jeśli są jednocześnie granicą UE. Dla Polski to może być szansa na zastąpienie Rosji w roli eksportera na Litwę. Można sobie jeszcze wyobrazić, że rosyjski czy białoruski blok jądrowy pracuje w zachodniej synchronizacji, ale wtedy eksport energii wymagałby budowy całkiem nowych interkonektorów. Bez politycznej zgody to raczej niewyobrażalne.
Zobacz także: Czy musimy ograniczać import energii?