Spis treści
Rosyjski państwowy koncern Rosatom dostał kontrakty na budowę farm wiatrowych w ramach rządowego systemu wsparcia OZE. Do 2020 r. ma zbudować i zacząć eksploatować turbiny wiatrowe o mocy 610 MW. Na tle reszty świata taka ilość jest praktycznie bez znaczenia, ale jest to największy rosyjski projekt wiatrowy. Potwierdziły się jednocześnie wcześniejsze deklaracje Rosatomu o wejściu w sektor energii odnawialnej.
OZE, a konkretnie perspektywy rozwoju energetyki wiatrowej w Rosji były jednym z głównych tematów moskiewskiego Atomexpo na przełomie maja i czerwca. Ponieważ to jedna z największych imprez branży jądrowej na świecie, temat OZE mógł być cokolwiek zaskakujący. O perspektywach energii ze źródeł odnawialnych w Rosji szeroko rozwodzili się szefowie Rosatomu – prezes Siergiej Kirijenko i jego zastępca Kirył Komarow.
Słynny i bliski Kremlowi oligarcha Wiktor Wekselberg – przedstawiany jako “wielki inwestor” – przypominał, że w 2015 r. na świecie przybyło 164 GW mocy w nowych OZE, podczas gdy w energetyce konwencjonalnej ten przyrost wyniósł 110 GW. Wyrażał też opinię, że przy odpowiednio dobrym systemie wsparcia, choć niekoniecznie skopiowanym z Zachodu, energetykę wiatrową obecną w Rosji w śladowych ilościach – czeka świetlana przyszłość. Wekselberg zapewne wiedział co mówi, bo wcześniej takąż przyszłość zapewnił swoim interesom w fotowoltaice – o czym dalej.
Atomowy potentat w wiatrowych przetargach
Na Atomexpo menedżerowie Rosatomu nieoficjalnie mówili, w tym i naszemu wysłannikowi, o planach zainwestowania przez Rosatom około miliarda dolarów w wiatraki o mocy ok. 600 MW. Teraz okazało się, że nie były to słowa rzucane na wiatr.
Tuż po Atomexpo Rosatom zgłosił się do przetargów na budowę farm wiatrowych w ramach istniejącego systemu wsparcia i je wygrał. Począwszy od 2018 r. ma uruchamiać farmy wiatrowe, których łączna moc wyniesie 610 MW w 2020 r. i będzie to wtedy 17 proc. mocy całej rosyjskiej energetyki wiatrowej – według skorygowanych w 2015 r. planów rządu. Rosyjski koncern ma ambicje sam produkować wszystkie elementy wiatraków, a nawet oferować je na rynku światowym.
Przy prognozowanym tempie rozwoju energetyki wiatrowej na świecie z pewnością i Rosjanie znajdą klientów. Pozostaje jednak pytanie, po co wyspecjalizowany w energetyce jądrowej państwowy koncern bierze się za OZE? Zgodnie z zobowiązaniami z COP21 Rosja do 2030 r. ma zredukować emisje gazów cieplarnianych o 30 proc. w stosunku do roku 1990. Biorąc pod uwagę, że chwilę później zawaliła się niesłychanie energochłonna gospodarka ZSRR, Rosja wcale nie musi się wysilać, by wypełnić zobowiązania. Nie brak opinii, że wręcz może nawet nieco zwiększyć emisje. Zatem argument o ograniczani emisji raczej nie jest najważniejszy.
Po drugie, w 2009 r. Rosja wyznaczyła na rok 2020 4,5 proc. udział OZE – bez wielkiej hydroenergetyki – w produkcji energii elektrycznej. Jednak w ubiegłym roku zredukowano go do 2,5 proc., co pociągnęło za sobą modyfikację w dół ścieżek rozwoju poszczególnych technologii (PV, wiatru i “małej” wody). A tylko mieszcząc się w tych limitach można dostać wsparcie, polegające na podpisaniu wieloletniego kontraktu, w którym cena sprzedaży ma gwarantować 14 proc. stopę zwrotu z inwestycji. Warto zauważyć, że schemat ten nie opiera się o powszechne na Zachodzie taryfy gwarantowane, ale o kontraktowanie mocy. Dodatkowym warunkiem jest zmieszczenie się w określonym limicie nakładów na jednostkę zainstalowanej mocy.
OZE sposobem na oszczędzanie
Główna przyczyna wydaje się inna. Otóż Rosjanie zorientowali się, że rozproszone OZE są receptą na utrzymanie w ryzach ogólnych kosztów funkcjonowania energetyki. Zapewnienie dostępności energii za pomocą OZE wychodzi znacznie taniej, niż budowa nowych źródeł konwencjonalnych czy atomowych. Kwestia kosztów dla przeżywającej gospodarcze kłopoty Rosji jest niebagatelna. Na olbrzymim terenie kraju nie brak miejsc tak oddalonych od źródeł, że koszty przesyłu są niebotyczne. Odpowiednio rozmieszczone OZE na pewno są w takim przypadku efektywnym kosztowo rozwiązaniem – o czym wspominano na Atomexpo.
Kolejny argument, podnoszony w ciągu ostatnich lat przez przedstawicieli najważniejszych instytucji, z premierem Miedwiediewem i szefową banku centralnego Elwirą Nabiulliną na czele, to przynajmniej częściowe uniezależnienie gospodarki od cen ropy i gazu. OZE to nie tylko sposób na w miarę tanie “domknięcie” systemu energetycznego, ale także gigantyczny biznes. W energetyce jądrowej Rosatom integruje cały łańcuch technologiczny, od kopalń uranu przez budowę i eksploatację elektrowni po zarządzanie odpadami. Identyczne podejście prezentuje w energetyce wiatrowej. Jest to o tyle biznesowo uzasadnione, że rosyjskie prawo wyznacza dla OZE obowiązkowy wskaźnik lokalnego wkładu (Local Content Requirement – LCR), premiujący rosyjskie przedsiębiorstwa. Jednak w przypadku energetyki wiatrowej LCR został ostatnio znacznie obniżony – w 2016 r. zamiast 65 proc. wynosi tylko 25, a 65 proc. ma osiągnąć w 2019 r., co pozostawia miejsce dla zagranicznej działalności i stopniowego transferu technologii z innych krajów.
Prawdopodobnie jest to wniosek z przetargów na kontrakty dla OZE z poprzednich lat, kiedy to ewidentnie faworyzowana była najdroższa fotowoltaika, a wielkości ofert na elektrownie wiatrowe nie sięgnęły nawet urzędowych limitów. Przypadek fotowoltaiki, która powoli powstaje w mającej spory potencjał południowej Rosji ma zresztą drugie dno. Wskaźnik LCR jest w jej przypadku tak wywindowany, że praktycznie nie da się zbudować instalacji bez sięgania po produkty rosyjskiego wytwórcy paneli PV – firmy Hevel. Jest to spółka państwowego koncernu technologicznego Rusnano (kieruje nim nie kto inny jak Anatolij Czubajs) oraz holdingu Renova, należącego do wspomnianego wyżej Wiktora Wekselberga. Co częściowo tłumaczy jego entuzjastyczne podejście do OZE.