Całkowita zmiana systemu wsparcia odnawialnych źródeł energii, którą planuje rząd, wymaga czasu. Nie powinna wejść w życie przed 2018 rokiem. Do tego czasu ważne jest ustabilizowanie zielonych certyfikatów tak, aby obecny system zachęcał do inwestycji – pisze dr Christian Schnell, partner kancelarii prawnej DMS Legal, w analizie dla Obserwatora Legislacji Energetycznej portalu WysokieNapiecie.pl
Część politycznych decydentów, czy w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów czy w (Pod)Komisji ds. Energetyki, w ostatnich miesiącach żywo zainteresowała się systemem aukcji zielonych certyfikatów. Zainteresowanie jest podyktowane celem implementacji najtańszego – ale jednak efektywnego – systemu wsparcia OZE. Wydaje się wątpliwe czy akurat system aukcji na podstawie obecnie faworyzowanego holenderskiego systemu wsparcia jest skutecznym systemem. Przejście na angielski system wsparcia wydaje się bardziej realistyczne. Jednak wprowadzenie systemu aukcji oznaczałoby wprowadzenie stałych cen dla zielonych certyfikatów. Akurat przełom w tej długo dyskutowanej kwestii wydaje się decydujący dla przyszłości systemu wsparcia w Polsce.
Zdecydowana większość ekspertów, czy ze strony środowisk naukowych, przedsiębiorstw energetycznych lub administracji ma świadomość, że system wsparcia za pomocą stałych cen (FiT) jest tańszym i łatwiejszym do kontrolowania. Spośród 27 krajów UE (przed wstąpieniem Chorwacji do Unii) 21 korzysta z systemu stałych taryf, w tym każdy kraj, w którym funkcjonuje system aukcji – Holandia, Węgry i Łotwa. Tylko sześć krajów korzysta z tzw. modelu kwotowego. W trzech z tych sześciu krajów (tj. Wielka Brytania, Włochy i Belgia) system został w ostatnich latach stopniowo zmodyfikowany i odpowiada obecnie w zasadzie systemowi FiT. Jedynie w Polsce, w Rumunii i w Szwecji system kwotowy jeszcze obowiązuje, ale w istocie załamał się jak w Szwecji lub w Polsce.
Badania renomowanego niemieckiego Instytutu Fraunhofer ISI z 2011 r. udokumentowały, że poziom wsparcia dla MWh w 2011 r. w większych krajach UE (bez Cypru i Malty) był najwyższy we Włoszech (wtedy jeszcze obowiązywał system kwotowy), w Rumunii i w Polsce – cena za MWh była od 60 do 80 procent wyższa niż w Niemczech, a potem w następnej grupie plasowały się Belgia, Czechy, Wielka Brytania, Holandia i Łotwa (dwa z trzech krajów korzystających z systemu aukcji) gdzie cena za MWh była od 30 do 50 procent wyższa niż w Niemczech. W Polsce to doświadczenie było przez długi czas negowane, ponieważ najwięcej skorzystała na tym najtańsza technika – współspalanie w elektrowniach.
W 2011 r. średnioważona cena hurtowa za energię elektryczną wynosiła 204 zł, a cena za zielone certyfikaty ok. 280 zł. Z dzisiejszej perspektywy istnieje świadomość, że przy cenie hurtowej za energię elektryczną w wysokości ok. 160 zł za MWh koszt krańcowy dla współspalania w elektrowniach wynosi 120 zł – przy dzisiejszych wyższych cenach dla stałej biomasy. Bez znaczących inwestycji współspalanie generowało więc ponad 200 zł zysku za każdą MWh. Dopiero po załamaniu się rynku zielonych certyfikatów udało się przekonać większość „dużych graczy”, że nieograniczone wsparcie dla prostego współspalania wprowadzi w ślepą uliczkę. Polska osiągnie cel na rok 2020 zgodnie z dyrektywą 28/2009/WE tylko za pomocą instalacji OZE, a proste współspalanie nie wydaje się stanowić instalację OZE. Instalacją OZE powinna być tylko taka instalacja, która jest w rozumieniu przepisów europejskich w odpowiedni sposób dedykowana, co dotyczy najwyżej tzw. współspalania pośredniego, jak np. w elektrociepłowniach EDF w Krakowie lub we Wrocławiu.
Zmiana systemu wsparcia jest jednak dłuższym procesem, który wymaga odpowiedniego przygotowania. Mało realne jest wprowadzenie odpowiednich mechanizmów na początku 2015 roku. Doświadczenia z białymi certyfikatami pokazują, że sam pomysł nie wystarczy. Do tej pory żaden przetarg białych certyfikatów nie został rozstrzygnięty, a system ma się skończyć w 2016 r. Jest więc mało realne, że można wprowadzić skuteczny system przed 2018 r. Ustawodawca powinien więc do 2017 r. najpierw stabilizować obecny system przed przejściem do nowego systemu.
Aktualnie największym problem sektora OZE hamującym inwestycje jest nadpodaż zielonych certyfikatów, i żeby wyjść z nadpodaży do 2017 r. (dla większości inwestorów zagranicznych jest to końcowa data tzw. „praw nabytych”) trzeba zmniejszyć podaż zielonych certyfikatów – przez administracyjne ograniczenie współspalania w okresie 2013 – 2017 oraz likwidację wsparcia dla dużych elektrowni wodnych. Należałoby też zwiększyć popyt za pomocą zmiany rozporządzenia MG z dnia 18. października 2012 r. – najlepiej do poziomu Krajowego planu działania w zakresie OZE. W tej sytuacji wprowadzenie dużego trójpaku jest zbędne i prowadzi do dalszych perturbacji na rynku. Regulowanie podaży i popytu wymaga zresztą jedynie lekkiej zmiany art. 9a ust. 9 prawa energetycznego i zmiany w/w rozporządzenia MG. Nawet ostrożne wprowadzenie współczynników byłoby możliwe, np. od 2015 r., aby stopniowo stymulować rynek innych technik poza wiatrem na lądzie i spalaniem stałej biomasy, które bronią się przy współczynniku 1,0.
Ze strony ustawodawcy trzeba jednak mieć świadomość, że inwestorzy, którzy do 2017 r. inwestują w nowe instalacje OZE, muszą mieć pewność wysokości wsparcia przez okres 15 lat, niezależnie czy finansują się za pomocą rozwiązań typu project finance czy w ramach koncernu. Inaczej rentowność projektu jest niepewna i inwestycje nie powstaną. Pytanie jest więc następujące: ile zielony certyfikat będzie wart po przejściu do innego systemu wsparcia? To pytanie przy przejściu z systemu kwotowego do systemu stałych taryf zadały sobie już Wielka Brytania, Włochy czy Belgia. Ciekawe podejście zostało wybrane w Belgii. Do zakupu zielonych certyfikatów po minimalnej cenie gwarantowanej zobowiązani są operatorzy sieci dystrybucyjnych. Specyfiką Belgii jest to, że wysokość minimalnej ceny gwarantowanej różni się w zależności od regionu (Region Flamandzki, Region Waloński, Region Stołeczny Brukseli) i wynosi w Brukseli: 65 euro/MWh, w regionie Walońskim 65 euro/MWh, a w regionie Flamandzkim 93 euro/MWh. Operatorzy sieci dystrybucyjnych mogą sprzedawać na rynku certyfikaty zakupione po minimalnej cenie gwarantowanej. W przypadku, gdy ta sprzedaż nie zwróci kosztów tego zakupu, operatorzy mają prawo uwzględnić koszty przy opłatach za taryfę przesyłową.
Wskazane byłoby więc, aby ustawodawca przy wprowadzeniu zmian do prawa energetycznego celem stabilizacji cen zielonych certyfikatów do 2017 r. przekazał inwestorom sygnał, z jakim minimalnym poziomem cen certyfikatów mogą się liczyć od 2018 r. Rozsądnym poziomem ceny zielonych certyfikatów wydaje się poziom 230 złotych, tzn. poziom sporej części zawartych długoterminowych kontraktów sprzedaży praw majątkowych wynikających ze świadectw pochodzenia. Żeby uniknąć dyskusji nt. praw nabytych można przekazać sygnał, że stała cena za zielone certyfikaty – do nabywania przez operatorów systemów dystrybucyjnych lub przesyłowego – od 2018 r. zostanie ustalona na poziomie średniej ceny na TGE w okresie 2013 – 2017, jednak nie będzie ona mniejsza niż 230 zł.