Spis treści
Grecka tragedia we włoskiej rafinerii
Największa rafineria we Włoszech, trzy lata po sprzedaży przez rosyjski Łukoil, znajduje się w kryzysie. Kontrolujący ją obecnie grecki miliarder spiera się z koncernem Trafigura o warunki dostaw ropy naftowej – donosi „Financial Times”.
Sprawa dotyczy zakładu ISAB w sycylijskim mieście Priolo, której właścicielem jest GOI Energy, należące do włoskiego miliardera George Economou. W przejęciu rafinerii od rosyjskiego koncernu Łukoil pomogła mu firma traderska Trafigura, a także francusko-izraelski potentat górniczy Beny Steinmetz.
Relacje pomiędzy partnerami zaangażowanymi w to przedsięwzięcie z czasem jednak się pogorszyły, a jedną z przyczyn są warunki 10-letniej umowy z Trafigurą na dostawy ropy. Economou wskazuje tę umowę jako główny powód problemów rafinerii, a winą obarcza Trafigurę, która ma czerpać zyski kosztem przynoszącej straty rafinerii.
Traderzy z Trafigury zaprzeczają tym zarzutom i twierdzą, że warunki umowy są rynkowe oraz zgodne z podobnymi kontraktami zawieranymi na całym świecie. Koncern wskazuje również, że przy trudnych realiach, z którymi zmaga się przemysł rafineryjny, zakład w Priolo potrzebuje modernizacji, aby mógł być bardziej efektywny. Trafigura zapewniła również, że zaoferowała w tej kwestii pomoc ISAB oraz włoskiemu rządowi.
„Financial Times” podkreśla, że spółka złożyła wniosek o restrukturyzację i George Economou ma nadzieję wykorzystać ten proces do wymuszenia renegocjacji lub anulowania umowy z Trafigurą. Grecki miliarder rozważał też sprzedaż problematycznego biznesu, ale główną przeszkodą w rozmowach z potencjalnymi nabywcami była właśnie kwestia umowy na dostawy ropy.
Dziennik zaznacza również, że wzrost kosztów, związany m.in. z cenami ropy oraz uprawnień do emisji CO2, jest problemem dla rafinerii w całej Europie i tylko najbardziej wydajne zakłady są w stanie generować przyzwoite marże.
ISAB w Priolo zatrudnia ok. 1000 osób, a także zapewnia kolejne około 8500 miejsc pracy w swoim otoczeniu. Niepewny los zakładu ściągnął też krytykę na włoski rząd, który pozwolił na przejęcie rafinerii przez inwestora, który nie ma doświadczenia w tej branży.
Alan Gelder z firmy doradczej Wood Mackenzie, cytowany przez „Financial Times”, wskazał, że przedsiębiorstwa działające w branży rafineryjnej wymagają dużych inwestycji i muszą zmagać się ze zmiennym otoczeniem. Dlatego stabilność finansowa nabywcy rafinerii powinna być kluczowym warunkiem sprzedaży zakładu, co z perspektywy czasu pokazuje, że włoski rząd powinien wybrać innego niż GOI Energy nabywcę ISAB.
Zobacz także: Co dalej z cenami ropy naftowej i cenami na stacjach paliw
Donald Trump topi morską farmę wiatrową
Nakazanie koncernowi Equinor wstrzymanie prac na budowie morskiej farmy wiatrowej u wybrzeży Nowego Yorku to niepokojący sygnał, który administracja prezydenta Donalda Trumpa wysyła deweloperom projektów OZE – komentuje Liam Denning, publicysta „Bloomberga”.
Decyzja dotyczy projektu Empire Wind 1 o mocy 810 MW, na którą zbyt pospiesznie – zdaniem obecnej administracji – zgodzili się urzędnicy jeszcze za czasów Joe Bidena, dlatego potrzebna ma być dalsza kontrola inwestycji.
Denning zwraca uwagę, że przygotowania do przedsięwzięcia sięgają jeszcze pierwszej kadencji Trumpa, gdyż umowę dzierżawy terenu pod farmę zawarto w 2017 r., a wstępną ocenę lokalizacji zatwierdzono rok później. Następnie trwały kolejne procedury, w tym w 2021 r. dotycząca oddziaływania projektu na środowisko.
Dopiero pod koniec 2023 r. wydano federalną zgodę na budowę. Jeszcze później, w grudniu 2024 r., udało się zabezpieczyć warte 3 mld dolarów finansowanie projektu, co pozwoliło rozpocząć realizację inwestycji, m.in. przygotowanie dna morskiego pod posadowienie turbin.
Publicysta Bloomberga podkreśla, że Trump oraz osoby z jego otoczenia nigdy nie kryli się ze swoją niechęcią wobec OZE, w tym morskiej energetyki wiatrowej. Dlatego było spodziewane, że branży trudno będzie rozwijać nowe projekty po powrocie Trumpa do Białego Domu. Jednak nie zakładano raczej, że wstrzymywane będą przedsięwzięcia, których przygotowania są już zaawansowane lub ich budowa się już zaczęła – jak w przypadku Empire Wind 1.
Liam Denning ocenia, że sprawa tej inwestycji może mieć drugie dno, które dotyczy braku zgody ze strony gubernator Nowego Jorku na budowę nowego gazociągu. Dodaje przy tym, że Trump znany jest transakcyjnego podejścia do polityki, więc bywa skłonny do ustępstw, gdy może dzięki temu coś ugrać. Ponieważ w tym przypadku trafił na opór, to konsekwencje uderzyły w morską farmę wiatrową budowaną przez Equinora.
Denning wskazuje, że również w przypadku innych amerykańskich stanów Trump stosuje podobne praktyki, próbując wymuszać działania w różnych dziedzinach. W przypadku Nowego Jorku i morskiej energetyki wiatrowej konsekwencje są o tyle poważne, że sektor ten dotychczas słabo rozwijał się w USA. Dodatkowo ostatnie lata były trudne dla branży, bo inflacja, wysokie stopy procentowe oraz zawirowania dotyczące łańcuchów dostaw utrudniały przygotowanie projektów i znalezienie dla nich finansowania.
Dlatego decyzja podjęta przez administrację Trumpa może sprawić, że deweloperzy OZE zaczną omijać USA szerokim łukiem. Ponadto jeszcze trudniejsze będzie przekonanie banków do tego, aby chciały takie projekty finansować.
Zobacz również: Nie ma zgody, jak zakręcić kolejną pulą morskich wiatraków
Brytyjscy politycy chcą dalej jechać z koksem
Brytyjskie władze dążą do nacjonalizacji ostatniego producenta stali pierwotnej na Wyspach, powołując się przy tym na względy bezpieczeństwa narodowego. Jednocześnie nie wskazują, jak uczynić rentownym ten biznes, który od lat zmaga się z problemami z powodu kosztów energii oraz niskiej produktywności – ocenia „The Economist”.
Chodzi o spółkę British Steel, która produkuje stal pierwotną w technologii wielkopiecowej w hucie Scunthorpe. Właścicielem firmy od początku obecnej dekady jest chińskie Jingye Group. Chińczykom nie udało się jednak znaleźć sposobu na to, jak poprawić wyniki firmy.
W dużej mierze przyczyną jest też sytuacja na globalnym rynku stali, za której produkcję w ponad połowie odpowiadają huty znajdujące się w Chinach. Tamtejsze zakłady mogą liczyć na niskie koszty energii i wsparcie ze strony państwa, co sprawia, że ich produkty są bardziej konkurencyjne cenowo. Ten atut sprawia też, że wyższy niż w krajach zachodnich poziom emisji chińskiego hutnictwa schodzi na dalszy plan.
Jingye Group o ratowaniu British Steel z rządem rozmawiała już od dwóch lat. Sytuacja zaogniła się w marcu tego roku, gdy chińska firma odrzuciła propozycję 500 mln funtów wsparcia na modernizację huty w Scunthorpe. Jingye twierdziło, że produkcja stali wielkopiecowej nie jest tam już opłacalna i przynosi 700 tys. funtów straty dziennie – mimo, że już zainwestowano w zakład w ostatnich latach 1,2 mld funtów.
Politycy nie przyjęli tych tłumaczeń i zaczęli oskarżać chińską firmę o celowe dążenie do upadku British Steel, m.in. przez brak zabezpieczenia zapasów kluczowych surowców dla huty w Scunthorpe, czyli żelaza oraz koksu. W efekcie – przy powszechnej zgodzie wszystkich sił politycznych – parlament uchwalił ustawę pozwalającą rządowi na przejęcie kontroli operacyjnej nad hutniczą firmą, choć pozostanie ona formalnie własnością Jingye.
Jednocześnie władze nie wykluczają, że docelowo British Steel zostanie w pełni znacjonalizowane. Główny argument to kwestia bezpieczeństwa narodowego, a mianowicie zabezpieczenie dostaw stali dla przemysłu zbrojeniowego. Jednocześnie wskazywane jest również zapotrzebowanie ze strony innych sektorów gospodarki.
„The Economist” zaznacza jednak, że zbrojeniówka już i tak w większości zaopatruje się w importowaną stal. Z kolei produkcja stali pierwotnej w Wielkiej Brytanii również musi bazować na importowanej rudzie żelaza i koksie.
Jednocześnie tygodnik podkreśla, że zakładane przez rząd wspieranie krajowego hutnictwa, które ma problemy z efektywną produkcją, nie przełoży się na konkurencyjność brytyjskiej gospodarki, a co najwyżej na wyższe ceny stali, a co za tym idzie, również koszty inwestycji w infrastrukturę cy energetykę. Zwłaszcza, jeśli za nacjonalizacją pójdą działania w stylu „kupuj brytyjskie”.
Zobacz również: Strefy OZE budzą zastrzeżenia energetyków i przemysłu
Szkoccy nafciarze upominają się sprawiedliwą transformację
Brytyjski rząd zapowiada konsekwentną transformację energetyczną, której skutkiem będzie odchodzenie od wydobycia ropy i gazu na rzecz wykorzystania OZE. Jednak związani z przemysłem wydobywczym pracownicy obawiają się o swoją przyszłość i wskazują na brak zainteresowania ich przyszłością ze strony rządu – pisze Politico.
Według rządowych założeń do 2030 r. Wielka Brytania ma ograniczyć emisje CO2 o 68 proc. (względem poziomu z 1990 r.). Natomiast w 2050 r. powinna osiągnąć neutralność klimatyczną. Z kolei Szkocja przyjęła ambitny cel osiągnięcia neutralności w 2045 r. Takie plany wymagają masowej budowy farm wiatrowych i fotowoltaicznych, a także redukcji zużycia ropy naftowej i gazu.
Jednak to właśnie Szkocja może zostać w największym stopniu dotknięta skutkami transformacji, gdyż to u jej wybrzeży na Morzu Północnym są przede wszystkim ulokowane platformy wydobywcze.
Według branżowej organizacji Offshore Energies UK negatywne skutki transformacji energetycznej mogą łącznie dotknąć 120 tys. osób pracujących w sektorze naftowo-gazowym oraz jego otoczeniu. Organizacje ekologiczne kwestionują te szacunki, ale przyznają, że skala będzie liczona w dziesiątkach tysięcy.
Niemniej Ed Miliband, sekretarz ds. energii z ramienia rządzącej od połowy ubiegłego roku Partii Pracy, zapewnia, że osoby tracące miejsca pracy w przemyśle wydobywczym znajdą zatrudnienie w branżach związanych z transformacją energetyczną. W razie potrzeby rząd ma też pomóc im w przekwalifikowaniu i przeszkoleniu do nowych zawodów.
Z kolei premier Keir Starmer obiecuje, że nie dojdzie do powtórzenia wydarzeń, które miały miejsce w latach 70. i 80., gdy fala bezrobocia przetoczyła się przez przemysłowe miasta północnej i środkowej Anglii. Według Partii Pracy to właśnie byli pracownicy branży wydobywczej mają stanowić kadry dla transformacji brytyjskiej energetyki.
Politico podkreśla jednak, że w te obietnice powątpiewają jednak szkockie związki zawodowe, według których branże związane z transformacją nie będą w stanie wchłonąć wszystkich pracowników dotychczas związanych z paliwami kopalnymi. Również tamtejsi politycy, w tym ci należący do Partii Pracy, nie są takimi optymistami jak przedstawiciele rządu. Zwłaszcza, jeśli ograniczanie wydobycia własnych zasobów ropy i gazu miałoby skutkować zwiększaniem importu z innych źródeł.
Z kolei eksperci zajmujący się transformacją energetyczną zaznaczają, że władze nie podejmują wystarczających działań, aby przygotować pracowników na nadchodzącą zmianę. W ten sposób powstaje luka komunikacyjna, która zwiększa niepokoje społeczne. Te nastroje starają się wykorzystać siły polityczne, które negują jakąkolwiek transformację – w tym Reform UK Nigela Farage’a, którego politycznym motorem w przeszłości było wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej.
Zobacz także: Czy UE czeka gruntowna reforma systemu handlu emisjami?