W 1990 roku udział węgla w produkcji prądu w Polsce wynosił 98%. Sejm podjął wówczas uchwałę obligującą rząd Mazowieckiego do ograniczania tego udziału i stawiania na gaz oraz odnawialne źródła energii (OZE), czego opozycja demokratyczna domagała się już przy Okrągłym Stole.
Po 10 latach tej „transformacji” polskiej energetyki udział węgla… wzrósł do 99%, a jedyny istotny polski producent turbin wiatrowych, Nowomag, zbankrutował, bo nie doczekał się obiecanych inwestycji w OZE w Polsce. Wrócił do produkcji taśmociągów dla górnictwa, a chwilę później pierwsze turbiny w Polsce postawiły duńskie i niemieckie firmy, bo otrzymały na to dotacje od własnych rządów.
Po 20 latach „transformacji” udział węgla w Polsce wciąż wynosił 90%, a udział energetyki odnawialnej wzrósł do zaledwie 7% (głównie dzięki tym duńskim i niemieckim turbinom).
Dopiero po ponad 30 latach transformacji spadek udziału paliw kopalnych staje się wyraźny. W 2023 roku 63% energii elektrycznej w Polsce pochodziło z węgla, podczas gdy udział OZE wzrósł do 27%. Zdaniem think-tanku Ember, udział węgla był jeszcze niższy (61%). Gdyby tak było, oznaczałoby to, że po 33 latach transformacji, Polska w końcu… dogoniła Chiny.
Państwo Środka od 15 lat ogranicza udział węgla w produkcji prądu w podobnym tempie co Polska i też spadł on tam już do 61%. Jeżeli jednak uwzględnimy gaz, Polska nadal będzie mieć bardziej emisyjny miks energetyczny od Chin.
To może chociaż lepiej wykorzystujemy ten węgiel i mamy dzięki temu niższą emisyjność produkcji prądu od Chin? Niestety nie. Chiny co roku wyłączają 5-10 GW starych nisko sprawnych bloków węglowych, zastępując je nowoczesnymi jednostkami na parametry nadkrytyczne. Ponadto 5% energii dostarcza im atom. W efekcie średnia emisyjność 1 kWh w Chinach wyniosła w 2023 roku 582 gCO2, podczas gdy nasza, najniższa w historii, wciąż sięgała 662 gCO2/kWh.
Optymiści znajdą jednak i tu powód do świętowania. Wyprzedziliśmy Indie. W 2023 roku emisyjność produkcji energii elektrycznej pierwszy raz w powojennej historii Polski była niższa niż w ubogich Indiach (tam utrzymała się na poziomie ponad 710 gCO2/kWh).
No dobrze, skoro to Polska ma bardziej emisyjną energetykę, to dlaczego ciągle słyszymy o gigawatach nowych mocy w elektrowniach węglowych w Chinach? Oczywiście poza tym, że Chiny wyłączają stare elektrownie, oddają do użytku nowe, i to z nawiązką (+47 GW w 2023 roku).
Ich emisyjność produkcji energii spada dzięki temu, że co roku oddają do użytku kilkukrotnie więcej mocy w elektrowniach bezemisyjnych: wiatrowych (+76 GW w 2023 roku), słonecznych (+217 GW w 2023 roku) i atomowych (+1 GW w 2023).
Ponadto sprawność bloków węglowych pracujących w systemie rośnie, a ich ogólne wykorzystanie w ciągu roku spada. Jak wyliczyła niedawno Międzynarodowa Agencja Energii, “Średni współczynnik wykorzystania mocy w elektrowniach węglowych w Chinach spadł z 61% w 2010 roku do 53% w 2023 roku i ten trend powinien się utrzymać”.
W efekcie Chiny mierzą się dokładnie z tymi samymi wyzwaniami co Europa czy część USA. Rząd wprowadza właśnie rynek mocy, który pozwoli chińskim elektrowniom węglowym utrzymać się na rynku w czasie transformacji, bo spodziewany jest dalszy spadek ich wykorzystania. Coraz częściej będą służyć tylko wówczas, gdy nie wieje i nie świeci przez dłuższy czas. Z czasem wyeliminować mają je elektrownie szczytowo-pompowe, wodór czy magazyny elektrochemiczne.
To dlaczego Chiny potrzebują jeszcze więcej elektrowni węglowych, skoro ich wykorzystanie spada? Bo zapotrzebowanie na moc i zużycie energii elektrycznej Chin szybko rośnie, choć tempo wzrostu spada. Jeszcze w pierwszej dekadzie XXI wieku średnioroczny przyrost zużycia sięgał 12%. W ostatniej dekadzie jest to już 6% rocznie, choć w pierwszych miesiącach tego roku przyrost ponownie oscyluje w okolicach 10%.
Chiny właśnie wyprzedziły Unię Europejską w zużyciu energii elektrycznej per capita. Polskę prześcignęły 10 lat temu. Powodów jest kilka. Po pierwsze, są fabryką świata. Po drugie, ze względu na dość niską cenę prądu i płace, w Chinach skoncentrowana jest znaczna część także dolnych ogniw łańcuchów produkcji – zwykle bardziej praco- i energochłonnych. Po trzecie, ze względu na tą samą niską cenę prądu, Chiny mają niższą efektywność energetyczną przemysłu niż np. Europa (Polska przerabiała to w okresie PRL).
Po czwarte, Chiny realizują to, o czym Europa od dawna dyskutuje. Na potęgę elektryfikują gospodarkę – przemysł, transport, ogrzewanie. Superszybkie pociągi elektryczne przecinają wschodnie Chiny wzdłuż i wszerz, zastępując w ogromnej mierze samoloty (w 100% pełne pociągi z ponad 1000 pasażerów każdy, na trasach liczących po ponad 1000 km odjeżdżają miedzy dużymi miastami co 15 minut). Już niemal 10% floty samochodów osobowych na ulicach jest elektryczna (w dużych miastach odsetek ten potrafi sięgać już 20-30%). Większość autobusów w Chinach jeździ na baterie. Wszystkie duże miasta rozbudowują na potęgę metro. Węgiel w ogrzewaniu budynków coraz częściej zastępują pompy ciepła (co roku montuje się ich w Chinach ponad 30 GW). Robotyzują się fabryki.
W efekcie emisje w chińskim przemyśle od dekady praktycznie stoją w miejscu. Emisje w transporcie niemal nie zmieniły się od pięciu lat. Emisje całej gospodarki rosną ze względu na wzrost zużycia energii elektrycznej, bo przyrost zapotrzebowania nie jest w całości pokrywany produkcją bezemisyjną, choć udział tej ostatniej szybko rośnie.
Pod względem całkowitych emisji na głowę mieszkańca, Polska w 2022 roku wyemitowała jednak więcej od Chin (8,1 tony względem 8 ton CO2). Najprawdopodobniej dopiero w 2023 roku Chiny, pierwszy raz w historii, wyprzedziły Polskę pod względem całkowitej rocznej emisji per capita. Jeżeli weźmiemy jednak pod uwagę skumulowane emisje per capita każdego z państw, Polska i cały Zachód dalece wyprzedzają Państwo Środka.
Podczas szczytu klimatycznego ONZ w Paryżu w 2015 roku, na którym niemal wszystkie państwa świata zobowiązały się do ograniczenia antropogenicznych emisji gazów cieplarnianych niemal do zera do połowy wieku, Chiny zobowiązały się „jedynie”, że osiągną szczyt swoich emisji „w okolicach 2030 roku” plus wyznaczyły sobie jeszcze trzy inne cele, dotyczące emisyjności gospodarki i wzrostu lesistości.
Pod koniec 2020 roku Chińczycy zaostrzyli jednak wszystkie swoje cele klimatyczne, zobowiązując się, że szczyt emisji osiągną „przed 2030 rokiem”, a ich gospodarka stanie się zeroemisyjna do 2060 roku, a więc 10 lat później niż planują to zrobić UE i USA. Wśród nowych celów klimatycznych znalazł się też 3-krotny wzrost mocy zainstalowanej farm wiatrowych i słonecznych (do 1200 GW) do końca 2030 roku. Ten ostatni cel Chińczycy osiągną już w tym roku, a więc 6 lat wcześniej niż planowali. Według prognoz chińskiego CEC, na koniec 2024 roku łączna moc zainstalowana wiatraków i fotowoltaiki przekroczy w Chinach 1300 GW.