Spis treści
Historia ponownie zatacza koło – wszystko już było. Węgiel na rynkach światowych tanieje (około 500 zł/tona), a krajowy koszt wydobycia jest prawie dwa razy droższy (ponad 930 zł/tona). Efektywność wydobycia na pracownika za granicą jest co najmniej 10 razy większa.
Pensje w Polsce cały czas rosną, a związki zawodowe pokazują ubiegłoroczny odczyt inflacji i oczekują podwyżek.
OZE są coraz bardziej efektywne i wypierają generację węglową, więc zużycie w energetyce maleje. Zima skończyła się szybko i była stosunkowo łagodna. Te zdania można powtarzać co roku w stosunku do polskiego górnictwa. Zmienia się jedynie wielkość dziury finansowej – obecnie potrzeba pewnie pilnie 7 mld złotych, a jednocześnie rosną góry niesprzedanego węgla tzw. zwały. Już ponad 4-5 mln ton (to mniej więcej miesięczne wydobycie) i każdego dnia węglarki dosypują więcej.
Kopalnie rozpoczynają dramatyczne apele o pieniądze ze względu na brak płynności. Węgiel trzeba upchnąć bo zaraz nie będzie jak wydobywać i gdzie składować. Związki zawodowe zwyczajowo pokazują umowę społeczną dla górnictwa i propozycje podwyżek, wzmacniając przekaz syrenami i oponami na protestach przed Sejmem.
Można powiedzieć, że stało się dokładnie to co można było prognozować pół roku temu widząc trendy cenowe, ale znowu sytuacja nas zaskoczyła. Czy jest rozwiązanie, poza zwyczajowym dosypaniem 7 mld lub więcej tylko w tym roku?
Proponuję twórczą koncepcję odnoszącą się do istniejącego systemu deputatów węglowych (górnicy mają prawo do 8 ton węgla jako dodatku do pensji). A może by tak potraktować węgiel jako dobro narodowe i walutę narodową? Jeśli 1 tona = 500 złotych można by węgla użyć w każdej transakcji handlowej. Wypłata pensji (średnia pensja brutto w górnictwie około 13 tys. zł) to przecież ekwiwalent 20 ton węgla. W górnictwie (według oficjalnych statystyk) pracuje około 75 tys. osób – więc na miesiąc… można upchnąć 1,5 mln ton.
Natomiast w hutnictwie około 25 tys. osób, a w energetyce aż 215 tysięcy, ale nie wszyscy w generacji węgla kamiennego, ale kolejne 25 tys. na pewno się znajdzie. Mamy więc razem kolejny 1 mln ton. W krótkim czasie (kwartał) da się rozładować zwały i wprowadzić węgiel do powszechnego obiegu. Bochenek chleba – 0,5 kg węgla, kostka masła nieco wyżej – 0,75 kg. Analogicznie inne produkty.
A ponieważ jesteśmy krajem technologicznym można by robić aplikacje i nawet nie przynosić węgla w siatkach na zakupy jak gotówki, ale używać wirtualnie na specjalnych platformach. Węgiel zostaje na zwałach, mamy jakiś udział – kilkadziesiąt ton miesięcznie, a kupujemy wszystko jako wirtualną transakcję.
W ten sposób nasze dobro narodowe mogłoby mieć rolę „polskiego bitcoina” albo być odpowiednikiem realnego magazynu złota (jak NBP). Na koniec – węgiel byłby prawdziwym „czarnym złotem”, centralny magazyn węgla w Ostrowie Wlkp. jak amerykański Fort Knox, a górnictwo może kręcić się dalej, oczywiście z dopłatami.
Odyseja prawna kopalni węgla brunatnego Turów
Wydaje się, że poza specjalistami z sektora, opinia publiczna już się zupełnie pogubiła w wyrokach dotyczących kopalni węgla brunatnego Turów. Ostatnia (w tym tygodniu) decyzja Wojewódzkiego Sadu Administracyjnego uchyliła decyzję środowiskową Generalnego Dyrektora Ochrony Środowiska.
Założę, że ktoś kto czyta paski wiadomości na ekranach telewizorów w ogóle nie jest w stanie zorientować się czy to dobrze, czy niedobrze dla kopalni. Przypominając, wcześniejsze wyroki i decyzje (w sprawach rozpoczętych przez skargę organizacji ekologicznych) po kolei przesuwały wahadło w jedną lub drugą stronę – zawieszenie pozwolenia na długoterminową eksploatację kopalni lub bezproblemowe zezwolenie na jej pracę.
Całość rozpoczęła się w rozprawie w TSUE w 2021 roku (skarga Czech przeciwko Polsce, słynne kary i następnie wycofanie po porozumieniu), ale szybko przeszła na inne skargi już w polskich sądach (protest ekologów i niemieckich, przygranicznych samorządowców dotycząca decyzji środowiskowej – generalnie umożliwiającej właśnie pracę do 2044 r.).
Wyrok WSA pierwotnie zawiesił tę decyzję, ale została zaskarżona, a postanowienie WSA uchylił NSA ze względu na kwestie formalne i dodatkowe postanowienia, które zostały następnie podjęte.
Teraz znowu WSA uchylił tę decyzję (środowiskową, zmodyfikowaną), ale kopalnia może pracować, ale nie do 2044 r., ale do 2026 r. Jednak znowu wyrok zastanie zaskarżony i pewnie zmodyfikowany.
Sama kopalnia i pracownicy oczywiście śledzą sprawę wnikliwie i na bieżąco, ale konia z rzędem, jeśli ktoś kto nie jest z sektora rozumie co się dzieje i co znaczą te wyroki. Sprawa tragiczna dla pracowników (niepewność przyszłości), ale brutalnie prawdziwa, jeśli chodzi o przyszłość węgla w Europie – wykończą go (węgiel) nie tyle sama konkurencja, ale regulacje finansistów tj. zakazy finansowania sektora z emisją CO2) i działania prawników czyli kolejne pozwy.
W praktyce kopalnia (i elektrownia) będą pracowały po 2026 r. (raczej trudno wyobrazić sobie przerwanie pracy właśnie już w 2026 r.), ale z kolei nie można chyba marzyć, że nic się nie zmieni do 2044 r. Pewnie powstanie jakiś „środkowy” scenariusz zbiegający się z końcem węgla w polskiej energetyce koło 2035 r.). Patrząc jednak na spory prawne w WSA, NSA, TSUE i kolejnych sądowych instytucjach i na zaangażowanie kolejnych kancelarii można się satyrycznie obawiać, że niedługo w pozycjach kosztowych kopalni wydatki na prawników będą wyższe niż inne wynagrodzenia i podatki a nawet koszty remontów wielkich górniczych maszyn. Co śmiesznie i strasznie pokazuje realność naszego świata. Bez prawnika ani rusz.
Kobieca natura mikroinstalacji czyli jak zrobić 7 TWh z niczego
W starym kawale (obecnie niewłaściwym) kobiety potrafią zrobić 3 rzeczy z niczego – kapelusz, sałatkę i awanturę. Moja żona nie nosi kapeluszy, ale w pozostałych kwestiach niepoprawny kawał jest dość prawdziwy.
W energetyce kobiecą naturę mają niewątpliwie mikroinstalacje OZE (moc zainstalowana do 50 kW). Z nie wiadomo czego, w ciągu zaledwie kilku lat, pojawiło się w polskim systemie, łącznie ponad koło 1,4 mln instalacji (98% prosumenci), 11 GW mocy zainstalowanej i ponad 7 TWh produkcji rocznie. O mikroinstalacjach mówi się jedynie w kontekście dopłat lub promocji rządowych inwestycji wspomagających, choć realnie pieniądze na to są zwykle z opłat emisyjnych CO2 i to nigdy nie więcej niż 10-15 % tego co i tak my sami na koniec płacimy w rachunkach.
Realnie jak widać mikroinstalacje to już poziom produkcji z wielkiego reaktora jądrowego, o którym mówi się 15 lat, a będzie budować minimum kolejne 10 lat.
Niestety dynamika nowobudowanych mikroinstalacji silnie spada w ostatnim roku na pewno z uwagi, że „proste” i najbardziej wydajne systemy są już zainstalowane na budynkach prosumentów posiadających duże, własne środki na inwestycje. Szkoda by zmarnować taki potencjał i nie próbować przestawić energii z wyłącznie silnych, dużych, napompowanych bloków (jak energetyka jądrowa) na bardziej rozproszone i zindywidualizowane mikroinstalacje.
Jak widać idzie to szybciej i tak samo wydajnie. Może więc (patrząc na wszystkie techniczne i satyryczne wpisy) – zróbmy coś inaczej? Inwestujmy maksymalnie w sieci (usuwajmy problemy z przyłączeniem), w magazyny (usuwajmy problemy z zależnością produkcji od pogody) i zamiast narzekać na nowe europejskie zmiany – samy wyjdźmy przed szereg i budujmy mikroinstalacje na wszelkich możliwych budynkach – państwowych, szkolnych, szpitalnych i prywatnych. W końcu energetyka jest kobietą…