Spis treści
Ukraińskie zasoby węgla kamiennego szacowane są na 49 mld ton, a ich wartość na ponad 9 bln dolarów. Teoretycznie więc z zabezpieczeniem paliwem swojej energetyki węglowej Ukraina nie powinna mieć problemów. Jednak papierowy potencjał i gospodarcza rzeczywistość, to jak mawiają w Odessie – dwie wielkie różnice.
Ukraińskie górnictwo na długo przed wojną było niedoinwestowane i po prostu dojadało to co zostało po inwestycjach z czasów ZSRR a wydobycie stabilnie spadało. W 2014 r. do już istniejących kłopotów doszły nowe – związane z utratą przez Ukrainę kontroli nad kopalniami działającymi na części Donbasu zajętej przez sterowanych z Moskwy separatystów. Najazd z lutego zeszłego roku dołożył kolejnych. A tymczasem bez energetyki węglowej Ukraina nie jest w stanie się obejść. Wciąż opiera się na niej generacja energii, ciepłownictwo, jest też głównym dostawcą mocy manewrowych dla OZE.
„Zielone” szkodzi systemowi
Minister energetyki Herman Hałuszczenko na początku grudnia przekonywał, że jedynym zagrożeniem dla ukraińskiej energetyki i blackoutów podobnych do tych, które Ukraina przeżywała zeszłej zimy są zmasowane ataki rakietowe Rosjan na obiekty infrastruktury energetycznej. Jednak to nie do końca prawda. Ukraińska energetyka węglowa i w ogóle system energetyczny Ukrainy ma jeszcze jednego, czającego się za plecami, wroga – są nim OZE.
Rosyjskich ataków na infrastrukturę energetyczną podobnych do zeszłorocznych nie ma, jednak choć jeszcze kilka miesięcy temu Ukraina prężyła muskuły zapowiadając zakrojony na szeroką skalę eksport energii do odbiorców z UE, już teraz zamiast nadwyżek odczuwalny jest deficyt energii. Ministerstwo energetyki tłumaczy to zeszłorocznymi szkodami, których czemuś nie zdążono naprawić mimo zebrania na ten cel setek milionów dolarów wsparcia z zagranicy, ochłodzeniem i zwiększone zużycie. Udało się na szczęście uniknąć wyłączeń kompensując braki importem, bo i sam deficyt był mały i nie przekroczył 1 proc. ogólnego zapotrzebowania.
Na poważne problemy zwrócił ostatnio uwagę szef Ukraińskiego Zgromadzenia Energetycznego Iwan Płaczkow, który wskazał całkiem innego niż Rosja winowajcę problemów z węglem – jest nim w jego ocenie energetyka odnawialna, oczko w głowie polityków w Kijowie, oligarchów i zagranicznych inwestorów zarabiających krocie na wywindowanych do najwyższego w Europie poziomu taryfach na prąd z solarów i wiatraków. Gwarantowane przez państwo ceny odbioru sięgają 20 eurocentów za kWh).
Dodatkowe elektrownie słoneczne i wiatrowe z powodu pogody nie zawsze pracują i trudno je bilansować. A stare i kompletnie nieelastyczne ukraińskie elektrownie węglowe nie są przystosowane do współpracy z OZE. Te bloki 200-300 MW powinny pracować w równym grafiku. Takiego bloku nie da się włączyc w ciągu 5-10 sekund, to zajmuje 5-6 godzin. Oprócz tego, dla uruchomienia bloku trzeba wykorzystać dodatkowe ilości węgla , mimo że nie daje on wtedy jeszcze energii elektrycznej. „Dziś musimy myśleć, gdzie jest węgiel dla elektrowni, dlatego że elektrociepłownie regulują dziś system energetyczny spalając w tym celu bardzo dużo węgla” – komentował Płaczkow.
Tę ostatnią enuncjację Płaczkowa trudno wytłumaczyć, bo w innych krajach elektrownie węglowe z powodu obecności OZE zużywają znacznie mniej węgla, zwłaszcza latem – stąd np. rosnące góry surowca w Polsce, który mógłby trafić na Ukrainę. Wprawdzie elektrownie węglowe na Ukrainie są stare, nie były modernizowane od lat, a wskaźniki sprawności mają poniżej polskich „dwusetek”, też przecież już wiekowych, ale mimo wszystko trudnozwiększone zużycie węgla ( o ile w ogóle się zwiększyło) wyjaśnić produkcją z OZE.
„Węgiel jest!”, czyli czarne złoto z Polski
W zeszłoroczny okres grzewczy Ukraina wchodziła z zapasami rzędu 2 mln ton i ostatecznie obyła się bez importu tego paliwa, dostępne dane z tego roku mówią o 1,5 mln ton i to pomimo obowiązującego od wiosny 2022 r. zakazu eksportu.
Nic dziwnego, że już kilka miesięcy temu zaczęło się nad Dnieprem gorączkowe poszukiwanie źródeł zagranicznych, którymi można byłoby zapełnić węglową dziurę w energetyce.
W najbliższym czasie planujemy zawrzeć kontrakty z zagranicznymi firmami – informował pod koniec sierpnia szef państwowego koncernu energetycznego Centrenerho Andrij Czurkin. Węgla potrzebuje ono dla ośmiu bloków energetycznych swoich elektrowni o łącznej mocy 1190 MW. W skład koncernu wchodza nie tylko elektrownie, ale i kopalnie, jednak swojego węgla dla wszystkich już nie wystarcza. Dokupić Centrenerho musi w tym sezonie grzewczym co najmniej 80 tys. ton węgla miesięcznie.
Jak opisywała firma, jako priorytet postawiła sobie dostawy z ukraińskich kopalń państwowych, jednak jak się okazało nie były one w stanie w warunkach wojny dostarczyć wystarczającej ilości paliwa.
Ciekawe podejście Czurkin miał przy tym do kwestii zaopatrzenia swoich elektrowni w paliwo. Na pytanie dziennikarza agencji Interfaks: „Jak Pan może wyjaśnić braki węgla z krajowego wydobycia” odparł: „To nie moja sprawa”.
Poszukująca uzupełnień zapasów Centrenerho zdecydowała się na import wegla zamiast kupić go u konkurencyjnego koncernu energetycznego DTEK oligarchy Rinata Achmetowa, który ma własne kopalnie, bo jak się okazuje cena jakiej zażądał oligarcha była wyższa niż na światowych rynkach nawet uwzględniając koszty logistyki i związane z nią problemy.
Latem zaczęto poszukiwania za granicą i ostatecznie znaleziono węgiel w Polsce, a w październiku firma wydała komunikat obwieszczający – „Węgiel jest!” (…) Na składy przedsiębiorstw, po raz pierwszy od kilku lat, aktywnie wyładowuje się rodzimy węgiel ze wszystkich państwowych kopalń oraz przybywają wagony z węglem z Polski”.
Centrenerho informowało przy tym, że po raz ostatni węgiel z importu otrzymało w marcu 2022 r. a „od tego czasu partnerstwo z zagranicznymi dostawcami utracono”. W sumie jak przekonuje firma obecnie udało się zabezpieczyć wystarczająco dużo węgla do przejścia sezonu grzewczego.
Jak zapowiadają władze firmy „Węgiel z Polski będzie dostarczany długoterminowo, zakontraktowanych ilości wystarczy i dla obiektów Centrenerho, i dla zabezpieczenia w razie potrzeby rynku wewnętrznego”.
Interesująco wygląda przy tym lista podmiotów wskazanych przez koncern jako uczestnicy procesu pozyskiwania węgla, który udał się „dzięki potężnej pracy negocjacyjnej zespołu Centrenerho, dzięki międzynarodowej polityce Biura Prezydenta, pomocy Ministerstwa Energetyki, wsparciu ze strony Służby Bezpieczeństwa Ukrainy…” wylicza w swoim komunikacie. Bardziej przypomina to jakieś pospolite ruszenie, niż normalny proces biznesowy w sensownie zarządzanej firmie.
O zakupach węgla w Polsce poinformował też w październiku DTEK – z zamówionych na nowy sezon grzewczy 210 tys. ton dotarła wówczas już pierwsza partia 38 tys. ton.
Na razie węgiel węgiel z Polski trafia nad Dniepr w ilościach aptekarskich – według danych GUS Polska wyeksportowała zaledwie 32 tys. ton węgla energetycznego. – Były rozmowy, ale strona ukraińska narzekała, że polski węgiel jest za drogi, ceny są wyższe niż ARA ( benchmark cen węgla w Europie) – wyjaśnia menedżer dużej spółki węglowej. – Może coś jeszcze tam sprzedamy.
Inny menedżer dobrze znający ukraińską energetykę dodaje, że ukraińskim elektrowniom potrzebny jest przede wszystkim antracyt – rodzaj węgla, którego polskie kopalnie nie wydobywają. Oczywście elektrownie można by przestawić na inny węgiel, wymagałoby to jednak czasu i pieniędzy
Kazachstan nie daje rady
Dostawy polskiego węgla to prawdeziwe koło ratunkowe dla ukrauińskich energetyków, bo zdobywanie paliwa staje się coraz trudniejsze.
Pod koniec listopada o wstrzymaniu eksportu węgla na Ukrainę powiadomiła kazachska spółka węglowa Karażyra. „W tym roku z powodu wojny i sytuacji politycznej nie wyeksportowaliśmy nic. Wcześniej wysyłaliśmy 200-600 tys. ton rocznie” – informował wicedyrektor firmy Aset Sydykow.
Kazachskim węglem ukraińskie elektrownie kompensowały sobie braki spowodowane przerwaniem dostaw paliwa z kopalni na zajętych przez separatystów jeszcze w 2014 r. terenach obwodów donieckiego i ługańskiego, a kontrakt był wynikiem zawartego kilka lat temu porozumienia ukraińskiego rządu z dostawcą z Kazachstanu.
Co ciekawe wojna i „polityczna sytuacja” dały znać o sobie dopiero półtora roku po rosyjskim najeździe na Ukrainę z lutego zeszłego roku, no i szefostwo Karażyry ewidentnie ściemnia – jeszcze we wrześniu kazachskie ministerstwo przemysłu informowało o tym, że firma wyeksportowała od początku roku „do Ukrainy, Prybałtyki” 40,9 tys. ton węgla. Co oznacza takie dziwne sformułowanie? Prawdopodobnie to, że węgiel, który przez terytorium Rosji szedł formalnie do odbiorców z krajów nadbałtyckich w rzeczywistości był przeznaczony dla ukraińskiej energetyki. A kiedy Rosja się połapała co się dzieje kanałami politycznymi zablokowała tę trasę dostaw. Podobna para w tym samym komunikacie kazachskiego ministerstwa to „Polska, Białoruś” z eksportem na poziomie 149,8 tys. ton. W tym przypadku Karażyra wprost mówi o blokowaniu przez Rosję tranzytu – rosyjskie koleje państwowe RŻD odmawiały uzgadniania przewozów.
Odbiorcami węgla z Kazachstanu, o którym mowa w tamtejszych statystykach najprawdopodobniej byli drobni pośrednicy.
Kto za to zapłaci?
Pytanie, czy jeśli znajdzie się na rynku węgiel Ukraina będzie miała czym za niego zapłacić?
Teoretycznie raczej nie powinno być z tym problemów. Ukraiński budżet państwa i tak w większości zależy od darowizn i pożyczek z zagranicy, więc na węgiel dla państwowych elektrowni po raz kolejny, w tej czy innej formie zrzuci się Zachód.
Pieniądze są. Nie powiem, że wystarcza na wszystkie potrzeby, ale na to żeby kupić paliwo wystarczy – zapewniał w wywiadzie dla agencji Interfaks szef państwowego Centrenerho.
Koncern przymierzał się też do wzięcia kredytu dla firm w ramach rządowego programu obniżonego oprocentowania – jak informowało banki do których firma się zwracała gotowee były go udzielić ale domagały się gwarancji. Centrenerho zwrócilo się w tej sprawie do ministerstwa finansów jednak brak informacji czy ostatecznie coś załatwiło. O finale w postaci wzięcia kredytu też nie informowano.
W połowie listopada o planach dołożenia 500 mln dolarów na potrzeby ukraińskiej energetyki informowały z kolei USA. To jednak na razie, z racji perturbacji z uchwaleniem przyszłorocznego budżetu przez Kongres pieniądze patykiem na wodzie pisane, bo asystent sekretarza stanu do spraw zasobów energetycznych Geoffrey Pyatt mówiąc o nich użył określenia „są w opracowaniu”. Realne pieniędze jakie w tym roku wcześniej zza oceanu na ten cel Kijów dostał to 522 mln dolarów.
Według Pyatta departament stanu jest skoncentrowany na dwóch perspektywach – krótkoterminowej, czyli jak pomóc ukraińskiej energetyce przetrwa najbliższą zimę i długoterminowej skierowanej na przekształcenie systemu energetycznego Ukrainy we „w pełni zintegrowany z Europą i odpowiadający europejskim standardom, decentralizowany, bardziej wytrzymały i znacznie bardziej ekologiczny”.
Należący do oligarchy Rinata Achmetowa koncern DTEK też na brak pieniędzy nie może narzekać, bo wstawiony przez swojego pryncypała jeszcze przed wojną na stanowisko premiera były dyrektor DTEK-owskiej elektrowni w Bursztynie Denis Szmyhal porządnie dba o interesy byłego pracodawcy drenując na rzecz energetyki Achmetowa kasę państwowego koncernu energetyki atomowej Enerhoatom.
Nawet jeśli w firmowej kasie zrobiłoby się pusto w najgorszym razie oligarcha ma z czego dołożyć – według miesięcznika Forbes w zeszłym roku jego stan posiadania zwiększył się o 1,5 mld dolarów, a zimą, kiedy Rosjanie ostrzeliwali jego elektrownie a szefostwo DTEK-u z wyciągniętą ręką biegało po prośbie po europejskich firmach energetycznych w poszukiwaniu darmowego oprzyrządowania w miejsce w zniszczonego w atakach, zwodował sobie w Bremie wart 500 mln dolarów luksusowy jacht zaliczany do światowego TOP-10.
Mówiąc o poszukiwaniach węgla na zimową kampanię, warto zauważyć że ukraińska energetyka dostała w tym roku mocnego sprzymierzeńca w postaci pogody – prognozy do połowy stycznia pokazują, że temperatury będą momentami nawet kilkanaście stopni na plusie, a to oznacza, że i potrzeby paliwa będą mniejsze niż w czasie standardowej zimy.