Spis treści
PiS w energetyce
Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro – ten cytat z „Fausta” J. W. Goethego mógłby posłużyć za przewrotną ocenę działań odchodzącego rządu w energetyce. O ile oczywiście uznamy, że „zielona” energetyka i transformacja jest umownym „dobrem”, a energetyka węglowa i wszystko z nią związane – umownym „złem”.
Zjednoczona Prawica przychodziła do władzy w 2015 r. z hasłem renesansu energetyki węglowej w Polsce. Symbolem były słowa prezydenta Andrzeja Dudy o węglu, którego mamy na 200 lat i musimy o niego walczyć, bo będzie naszym podstawowym surowcem energetycznym. Po ośmiu latach rządów bilans jest jednoznaczny: w 2015 r. udział węgla w produkcji energii elektrycznej wynosił 82 proc. W 2023 r. spadł do 63 proc. przy zapotrzebowaniu, które wzrosło przez te lata o ok. 15 proc.
Dramatycznie spadła produkcja węgla – w 2015 r. wydobywano ponad 60 mln ton węgla energetycznego, obecnie to 40 mln ton. W 2015 r. w górnictwie pracowało ponad 90 tys. ludzi, obecnie to 75 tys. Rząd Zjednoczonej Prawicy był też pierwszym od czasów gabinetu AWS-UW, który zamknął pięć kopalń węgla kamiennego. Ba, zdobył się nawet na deklarację zamknięcia całego górnictwa do 2049 r. i wynegocjował warunki jego zamykania z górniczymi związkami. Czy ta data jest realistyczna i czy rząd przestrzega własnych ustaleń – to inna rzecz, ale prawicowi politycy przeszli daleką drogę od „węgla na 200 lat” do zamknięcia kopalń w 2049 r.
Równocześnie w latach 2016 -2023 nastąpił bezprecedensowy rozwój odnawialnych źródeł energii. Moc zainstalowana w fotowoltaice wzrosła z mniej niż 1 GW do ponad 15 GW.
Rząd ZP bardzo nie lubił lądowych wiatraków i w 2016 r. przy pomocy ustawy odległościowej zablokował ich rozwój… na dwa lata. Już w 2018 r. odblokowano możliwość kontynuacji wcześniej przygotowanych inwestycji. W rezultacie za rządów ZP wzrosła także moc wiatraków – z 6 do 9 GW.
W 2022 r. zniesiono zupełnie zasadę 10H, zastępując ją zasadą 700 metrów. Politycy ZP nie zgodzili się na pomysł własnego rządu, który chciał 500 m, ale musieli przełknąć likwidację 10H.
Jeśli za 50 lat ktoś będzie czytał encyklopedyczne notki, to na podstawie suchych liczb może dojść do wniosku, że rząd ZP przyniósł przełom w rozwoju OZE w Polsce. Oczywiście jest to prawdą tylko częściową, bo rozwój OZE dalece przerósł oczekiwania rządu, co najlepiej widać po kolejnych projekcjach Polityki Energetycznej Państwa. Dość powiedzieć, że według prognoz z 2021 r. obecny poziom rozwoju PV mieliśmy osiągnąć dopiero w latach 30. A według projektu Polityki Energetycznej Państwa z 2017 r. moc lądowych wiatraków w drugiej połowie lat 20 miała się zmniejszać…
Politycy ZP znaleźli się w sytuacji, którą tak trafnie opisał Włodzimierz Lenin w 1921 r. „Niby siedzi człowiek za kierownicą, a auto jedzie nie tam, dokąd je ten człowiek kieruje, lecz tam, dokąd je kieruje ktoś inny – czy to elementy nielegalne czy przestępcze, czy takie o których tylko Bogu wiadomo skąd się wzięły”.
W przypadku Polski wiadomo, skąd się te siły wzięły. To z jednej strony kapitał, zarówno krajowy, jak i zagraniczny, który na potęgę wziął się do inwestowania w OZE, a w węgiel jakoś inwestować nie chciał. Z drugiej to UE, która dawała pieniądze na OZE oraz wymuszała zmiany prawne. Programy „Mój Prąd” i „Czyste Powietrze” okazały się spektakularnymi sukcesami.
Sceptycy powiedzą, że mogło być lepiej. Gdyby nie nieszczęsna ustawa 10H, mogliśmy mieć 12 a nie 9 GW mocy w wiatrakach.
Z punktu widzenia całości systemu energetycznego nie to jest jednak największą porażką rządu PiS, a stan sieci energetycznych, zwłaszcza tych należących do operatorów sieci dystrybucyjnych. To one są dziś główną barierą rozwoju energetyki, nie tylko odnawialnej.
Nie miejsce tu na szczegółowe omawianie dlaczego tak się dzieje, ale jedną z przyczyn jest systematyczne drenowanie grup energetycznych z pieniędzy, które przeznaczano na zupełnie niepotrzebne im inwestycje, zadysponowane przez rząd. Wymieńmy tylko Elektrownię Ostrołęka C (Energa i Enea), pompowanie pieniędzy w Polską Grupę Górniczą (PGE, Enea) czy niekończące się pożyczki, jakich udzielał swoim kopalniom węgla Tauron. Te pieniądze mogły być znacznie lepiej wydane.
Jednak inwestorom w OZE, pomimo kłód legislacyjnych rzucanych im przez rząd i ogólnej niepewności, którą ZP stwarzała swoją biegunką legislacyjną, wiodło się całkiem nieźle.
Ukryta opcja zielona w węglu
Zaś elektrownie węglowe i górnictwo to pod rządami ZP obraz nędzy i rozpaczy. Gdy przyszli historycy będą analizowali stan istniejących jednostek wyłącznie przy pomocy liczb, to zwolennicy teorii spiskowych mogą dojść do wniosku, że zalęgła się w nich „ukryta opcja zielona” i systematycznie doprowadzała do degradacji majątku.
Jeszcze w 2019 r. wydawało się, że zgoda Brukseli na rynek mocy dla elektrowni węglowych zapewni jaką-taką perspektywę finansową. Okazało się to mitem.
Kapitalizacja PGE w grudniu 2015 r. sięgała prawie 24 mld zł, dziś to ledwie 15 mld zł. Enea była warta ponad 5 mld zł, dziś to ledwie 3,7 mld zł. W chwili gdy Czytelnicy czytają ten tekst, stosunkowo najmniej stracił Tauron, którego wartość oscyluje w granicach 6 mld zł, podobnie jak w 2015 r. Ale trudno uznać za sukces to, że kapitalizacja spółki jest taka sama jak 8 lat temu, zresztą realnie wartość akcji spadła, bo przecież trzeba uwzględnić inflację.
Stan techniczny elektrowni węglowych jest coraz gorszy. Według zeszłorocznych danych rośnie liczba postojów elektrowni, zarówno tych planowych, jak nieplanowych, dramatycznie rośnie liczba ubytków mocy czyli awaryjność. Polski system energetyczny potrzebuje jednostek elastycznych, najbardziej przystosowanych do pracy ze źródłami zależnymi od pogody.
Węglówki można by do takiej pracy znacznie lepiej przystosować, powstał tzw. program 200 plus, ale na przeszkodzie stanął projekt Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego – największa porażka energetyczna rządu ZP i osobiście wicepremiera Jacka Sasina. NABE organizacyjnie przerosła rząd, wydzielenie elektrowni węglowych ze spółek energetycznych, które miało być procesem szybkim i prostym, przeciągnęło się na ponad dwa lata i de facto sparaliżowało wszelkie inwestycje w węglówki, nawet te potrzebne z punktu widzenia transformacji.
Na stole leżą dwa kolejne sztandarowe projekty, które rząd poczytuje sobie za sukces – elektrownia atomowa (a nawet dwie) i morska energetyka wiatrowa. Jądrówki to wciąż jednak projekty papierowe – wciąż nie wiadomo w jaki sposób je sfinansować, a od tego powinno się w ogóle zacząć.
Wiatraki na morzu zaś to jeden z niewielu projektów w energetyce, który może się udać. Cieniem kładzie się rozdanie projektów w drugiej fazie, gdzie rząd na tzw. rympał ustalił kryteria wyboru, dzięki którym jedynymi zwycięzcami zostały PGE i Orlen. W przyszłości może się to zemścić.
Kopalnie chaosu
Rząd ZP mógłby osiągnąć sporo więcej, gdyby nie okazał się prawdziwym mistrzem w tworzeniu chaosu. Symbolem tego chaosu stała się nieszczęsna elektrownia Ostrołęka C, w której budowę wpakowano ponad 1 mld zł, po czym jej zaniechano.
Innym symbolem może być sprawa Turowa, gdzie najpierw rząd z nieznanych (zapewne godnościowych) powodów w ogóle nie chciał rozmawiać z Czechami, którzy domagali się podjęcia dość prostych działań w sprawie zmniejszenia uciążliwości elektrowni Turów. Dopiero kiedy Czesi wygrali sprawę przed TSUE, porozumienie ostatecznie zawarto, ale kosztem kilkuset mln zł, które trzeba było zapłacić za niezastosowanie się do, notabene niewykonalnego technicznie, postanowienia TSUE.
Kopalnią chaosu była polityka kadrowa w spółkach, zwłaszcza w drugiej kadencji ZP. O ile w latach 2015-2019 w zarządach grup energetycznych zdarzali się ludzie, którzy mieli pojęcie o energetyce, a nawet pracowali w sektorze prywatnym, o tyle po 2019 r. posady dzielono już zupełnie z klucza partyjnego. Walki frakcyjne w łonie obozu ZP przenosiły się do spółek, kwitły intrygi, z państwowych spółek odeszło wielu fachowców. Gdyby na czele grup energetycznych stanął jakiś Konrad Wallenrod z Greenpeace, to nie zdołałby uczynić wiele więcej dla ich rozkładu.
Chaos pogłębiała też niechęć rządu ZP do rzetelnych procedur administracyjnych. Nie chodzi nawet o konsultacje z branżą, które były, albo ich nie było, albo były tylko z niektórymi – zależnie od widzimisię aktualnie panującego wiceministra. Chodzi bardziej o sposób załatwiania spraw.
Kiedy w 1999 r. autor tego tekstu zaczynał karierę dziennikarską, w ministerstwach raz w tygodniu odbywało się tzw. kolegium, a którym minister, wiceministrowie i dyrektorzy departamentów omawiali stan swoich prac i wymieniali się uwagami. Ten tryb prac wywodzi się jeszcze w II RP, w PRL go kontynuowano, odziedziczyła go też III RP. Jest to standard dla każdej szanującej się administracji rządowej.
Pod rządami ZP, przynajmniej w resortach zajmujących się energetyką, zerwano z tą tradycją. Departament OZE nie wiedział nad czym pracuje departament energetyki konwencjonalnej i vice versa (pomijamy tu rozmowy ministerialnych stołówkach). Tzw. silosowość administracji doprowadzono do absurdu – poszczególni ministrowie i wiceministrowie bardzo lubili do ostatniej chwili ukrywać swoje projekty przed kolegami z rządu. Zdarzało się, że resorty dostawały jeden dzień na ustosunkowanie się do ważnych projektów innych ministerstw.
Te gierki niektórzy poczytywali sobie nawet za powód do dumy. Na nieoficjalnym spotkaniu z dziennikarzami pewien urzędnik, pytany czy model finansowania elektrowni jądrowej, który podobno istnieje, poznał już minister finansów, odparł z wielką pewnością siebie: – Oczywiście, że nie.
Czytaj także: Umowa koalicyjna – garść energetycznych ogólników i dwa konkrety
Nikt już nie łyka węgla
ZP który przychodziła z hasłem „węglowej suwerenności”, pozostawia po sobie w świadomości społecznej przekonanie o nieuchronności transformacji energetycznej. W „skrzynce Dworczyka” jest mail wysłany w 2021 r. przez premiera Mateusza Morawieckiego do prezesa Orlenu Daniela Obajtka.
„PEP 2040 (Polityka Energetyczna Państwa, która zakładała odejście od węgla – red.) nie powinien być przedstawiany jako realizacja oczekiwań UE, bo to stwarza wrażenie submisywne uciekania przed dyktatem Brukseli. Trzeba akcentować, że to jest polski scenariusz transformacji. Robimy to dla siebie, a nie dla Brukseli”. Dalej Morawiecki pisał, że trzeba to akcentować szczególnie „w mediach naszego obozu, które znacznie lepiej łykają opowieść węglową niż transformacyjną”.
Po ośmiu latach rządów ZP można chyba bez ryzyka popełnienia błędu powiedzieć, że „opowieść węglową” łykają dziś tylko zupełnie nieopierzone gęsi.