Menu
Patronat honorowy Patronage
  1. Główna
  2. >
  3. Odnawialne źródła energii
  4. >
  5. Wodór
  6. >
  7. Niemcy i USA walczą o gigawaty na Ukrainie

Niemcy i USA walczą o gigawaty na Ukrainie

Nad Dnieprem nabiera obrotów medialno-lobbingowa wojenka pomiędzy USA a Niemcami o wpływy w ukraińskiej energetyce. Obie strony snują piękne wizje, ale nie wiadomo kto miałby zapłacić za ich realizację
rynek

Niemcy na poważnie zainteresowały się ukraińską energetyką już kilka lat temu i to do tego stopnia, że rząd RFN powołał w 2020 r. specjalnego wysłannika do spraw przekształceń strukturalnych w węglowych regionach Ukrainy. W porozumieniu z ukraińskim ministerstwem energetyki nawet wybrano wtedy dwie kopalnie – jedną na zachodzie i jedną na wschodzie Ukrainy, które w ramach programu pilotażowego strona niemiecka miała pomagać zlikwidować. Założenie było takie – niemiecki rząd wspófinansuje dekarbonizację naszego wschodniego sąsiada, a w zamian otrzymuje przestrzeń do działania i zarabiania niezłych pieniędzy na oczyszczonym polu dla niemieckich firm z branży „zielonej energetyki”.

W Berlinie koncentrowali się wtedy na planach wytwarzania na terenie Ukrainy wodoru  przy wykorzystaniu z energii wiatrowej i słonecznej, który następnie chcieli przesyłać na zachód wykorzystując w tym celu zmodyfikowaną ukraińską sieć gazociągów odciętą od rosyjskiego gazu, który płynąłby zamiast jak do tej pory przez Ukrainę bezpośrednio po dnie Bałtyku z Rosji. Szacowano, że na Ukrainie dałoby się wytworzyć aż 505 mld m3 wodoru rocznie.

O wielkim potencjale sektora zielonej energetyki mówiono w Niemczech jeszcze na kilka miesięcy przed rosyjską inwazją – jesienią 2021 r. podczas specjalnego posiedzenia Komitetu Wschodniego Niemieckiej Gospodarki – jak podkreślano wówczas, niemieckie zaangażowanie w rozwój tego sektora był jednym z elementów pakietu żądań, od spełnienia których USA uzależniły swoją zgodę na odblokowanie niemiecko-rosyjskiego projektu Nord Stream – 2 – Berlin zobowiązał się wówczas do wsparcia przejścia Ukrainy na odnawialne źródła energii i rozwijania dwustronnych projektów energetycznych.

Niemcy snują wizję

Zeszłoroczny rosyjski najazd na Ukrainę zamroził wszystkie te plany, jednak wiosną tego roku przyniosła prawdziwą niemiecką ofensywę – w kwietniu ukraiński minister energetyki Herman Hałuszczenko i wicekanclerz Niemiec Robert Habeck podpisali deklarację o współpracy w zakresie energetyki, w której nacisk położono na rozwój zielonych technologii i odbudowę energetyki ze zniszczeń wojennych.

Jak informowało wówczas ukraińskie ministerstwo niemieckie firmy są zainteresowane w inwestycjach i realizacji projektów energetycznych na Ukrainie, a rezultatem niemieckich inwestycji miałoby być stworzenie nad Dnieprem „wielkiego energetycznego hubu dla całej Europy”. Uzgodniono „rozszerzenie partnerstwa w odbudowie infrastruktury energetycznej, sprzyjaniu stabilności sektora energetycznego i rozszerzonym wykorzystaniu odnawialnych źródeł energii, włączając w to wiatr, słońce, biomasę, energię wodną i „zielony” wodór”.

Jak podają ukraińskie źródła Niemcy kreślą przed Ukraińcami wizję dopłat do produkcji biogazu – 400 euro za 1000 m3 metanu wyprodukowanego z odpadów i 100 euro za 1000 m3 metanu pozyskanego z silosów, w których składowane są plony z ukraińskich pól. Nie wskazują co prawda, kto konkretnie miałby te kwoty wyłożyć, a byłyby to kwoty ogromne, bo jak się szacuje zdolności Ukrainy w zakresie tych źródeł to w sumie 3,8 mld m3 rocznie.

Jeszcze przed wizytą wicekanclerza nad Dnieprem – w marcu – rząd Niemiec poinformował, że rozpatruje modernizację ukraińskich gazociągów dla celów transportu wodoru.

We wrześniu do Kijowa przyjechała niemiecka minister spraw zagranicznych Annalena Baerbock, która poinformowała o kolejnym niemieckim pomyśle na inwestycje w ukraińska energetykę. Tym razem chodzi o budowę elektrowni wiatrowej na terenach strefy zamkniętej wokół nieczynnej elektrowni atomowej w Czarnobylu.

Podpisano nawet stosowne memorandum – ze strony ukraińskiej sygnowały je Ministerstwo Ochrony Środowiska, państwowa agencja zajmująca się zarządzaniem strefą wyłączoną i państwowy koncern energetyczny Ukrenerho, a ze strony niemieckiej firma Notus Energy. Jednak plany to na razie zupełnie nierealne, biorąc pod uwagę toczącą się wojnę i kilkunastokilometrową odległość terenu planowanej inwestycji od granicy z Białorusią, za którą wciąż stoją gotowi do kolejnego ataku Rosjanie. 

ukraina mix  graf
Pomimo szybkiego ostatnio rozwoju OZE, elektrownie atomowe oraz węglowe są wciąż najważniejszym źródłem prądu

Inna sprawa, że i sama elektrownia nie byłaby w razie realizacji tej inwestycji jakaś szczególnie znacząca – według informacji ministerstwa ochrony środowiska jej moc ma pozwalać na zaopatrzenie w energię niespełna tysiąca gospodarstw domowych. Ten projekt bardziej należy postrzegać jako budowę przyczółka do rozwijania dalszej działalności w tym kierunku i okazji do przypominania później przez Niemcy przy okazji powojennych inwestycji w energetyce – „my byliśmy pierwsi”.

Z całym tym misternie od kilku lat przygotowywanym niemieckim planem zajęcia roli głównego rozgrywającego w ukraińskiej energetyce jest jednak jeden „mały, ale bardzo znaczący” problem – faktycznie przekreślają go nabierające i kształtu i rozpędu działania USA w sferze ukraińskiej energetyki atomowej. I to one najprawdopodobniej przyczyniły się do wysypu niemieckich propozycji związanych z sektorem energetycznym Ukrainy.

Amerykanie znaczą teren

Jeszcze jesienią 2021 r. Westinghouse Electric i ukraiński państwowy koncern energetyki atomowej NAEK Enerhoatom podpisały memorandum w sprawie budowy na Ukrainie w ciągu dziesięciu lat pięciu bloków nowej generacji AP1000 o mocy 1100 MW każdy. Realizacja tego programu zwiększyłaby łączną moc ukraińskiej energetyki jądrowej z 13,84 GW do 19,34 GW. W zeszłym roku ten projekt rozszerzono o kolejne cztery bloki tego typu dające dodatkowe 4,4 GW.

A na dokładkę pod koniec kwietnia tego roku Enerhoatom zawarł z amerykańską firmą Holtec International umowę o budowie w ciągu najbliższych sześciu lat 20 bloków energetycznych z małymi reaktorami modułowymi SMR-160 o mocy 160 MW każdy, które miałyby zastąpić działające na gazie i węglu regionalne elektrociepłownie. Fizycznie działających SMR-ów wciąż na razie nie ma, podobnie jak pieniędzy na ich budowę.

Przed zeszłorocznym rosyjskim najazdem państwowy ukraiński operator sieci Ukrenerho przedstawił kilka scenariuszy rozwoju mocy generujących nad Dnieprem. W zakładającym najmniejszą rozbudowę łączna moc elektrowni wiatrowych miałaby wzrosnąć z 2 GW w 2022 r. do 3 GW w 2030 r. i 5,5 GW w 2050 r., moc elektrowni słonecznych z 6 GW w 2022 r. zwiekszyłaby się do 7 GW  2030 r. osiągając 10,5 GW w 2050 r. Bardziej ambitne scenariusze zakładały znacznie wyższy wzrost udziału „zielonej” generacji w ogólnym bilansie mocy. Program rozbudowy ukraińskich elektrowni atomowych w oparciu o amerykańską technologię to koniec marzeń o nowym wielkim rynku zbytu dla dostawców urządzeń dla tego sektora energetyki. A że są to głównie producenci niemieccy równolegle z narastaniem amerykańsko-ukraińskiej współpracy atomowej rozpoczęła się więc niemiecka kontrakcja. I to naprawdę twarda.

Antyatomowa krucjata z Berlina

„Jan Haverkamp związany z niemiecką fundacją Heinricha Bölla zaatakował Westinghouse na łamach wydawanej w Kijowie „Ekonomicznej Prawdy”, przekonując że „dla prawdziwych partnerów Ukrainy projekt budowy reaktorów AP1000 wygląda łagodnie mówiąc dziwnie”. Dalej Haverkamp pisze, że Westinghouse to nie Amerykanie ale prywatna firma umoczona w korupcji, „istnieją ryzyka związane z możliwą obecnością wśród współpracowników Westinghouse agentów rosyjskiego GRU”, kontynuacja współpracy z Westinghouse „wygląda nieodpowiedzialnie i niesie znaczne zagrożenia dla kraju w warunkach wojny”, dochodząc do pytań czemu w ogóle ukraiński minister energetyki Herman Hałuszczenko, który firmuje ukraińsko-amerykańską współpracę atomową  jeszcze nie został odwołany ze stanowiska.

W tym samym czasie rządowa niemiecka rozgłośnia Deutsche Welle opublikowała tekst jednoznacznie krytykujący amerykańsko-ukraiński program i zachwalający turbiny gazowe, których głównym europejskim producentem jest niemiecki Siemens. Już teraz widać z niego kierunek, w jakim będzie szła niemiecka konkurencja amerykańskiego atomu – blokowanie unijnych funduszy na odbudowę Ukrainy ze zniszczeń wojennych jeśli nad Dnieprem nie znajdzie się miejsca na niemieckie energetyczne interesy – swój materiał DW podsumowuje wezwaniem Christiana von Hirschhausena z Niemieckiego Instytutu Badań Gospodarczych finansowanego przez rząd Niemiec: „Unia Europejska podtrzymując Ukrainę w odbudowie energetyki po wojnie, powinna postawić na energetykę odnawialną. Na rynku jest wystarczająco bezpiecznych, czystych i ekonomicznie rentownych technologii”.

Do akcji „antyatomowej” włączyła się też słabo rozpoznawalna nad Dnieprem organizacja  Ekodija korzystająca z finansowego i organizacyjnego wsparcia z Niemiec. Jej partnerzy to Fundacja Friedricha Eberta, Fundacja Heinricha Bölla, Germanwatch, Niemiecka Federacja Ochrony Środowiska i Przyrody oraz  powstała w 1992 r. jako organizacja współpracy niemiecko-rosyjskiej Austausch a. V. W kwietniu ogłosiła ona zbiórkę podpisów pod petycją do rządu  o zakaz budowy bloków atomowych zatytułowaną „Wstrzymać plany budowy nowych bloków atomowych, jakie stwarzają zagrożenie dla naszej gospodarki, systemu energetycznego i całego naszego narodu”. Co ciekawe, jej akcja lobbowania niemieckiej wizji ukraińskiej energetyki zbiegła się z wizytą nad Ukrainie wicekanclerza Habecka, a sam polityk w swoim kalendarzu spotkań znalazł czas na spotkanie z zarządem Ekodiji.

Trupy w szafie

Z popytem na swoje turbiny, wiatraki, solary i inne cuda nad Dnieprem Niemcy mogą mieć jednak problem nie tyle nawet ze strony konkurencji, ile z racji fatalnego PR i zdarzeń z zakresu prawa karnego, jakie sam sobie zafundował Siemens pomagając Rosjanom okupować zajęty w 2014 r. Krym. Obchodząc unijne sankcje dostarczono wówczas jego turbiny do krymskich elektrowni.

Choć od tych wydarzeń minęło już kilka lat w oczach przeciętnego Ukraińca Siemens pozostaje synonimem kolaboracji z Rosją, co w rządowych gabinetach w Kijowie nawet po wojnie trudno będzie lekceważyć. A to przekłada się na postrzeganie generalnie niemieckiego udziału w energetyce.Tym bardziej, że czasy i układy się zmieniły i to na tyle, że niemiecką firmą zajęła się ukraińska prokuratura. Jeszcze w maju 2021 r. poinformowała ona, o wszczęciu wspólnie ze Służbą Bezpieczeństwa Ukrainy postępowania karnego w związku z faktem nielegalnej dostawy na okupowane terytorium Autonomicznej Republiki Krym urządzeń produkcji firm Siemens AG i Grundfos AG „z wykorzystaniem  podmiotów gospodarczych Federacji Rosyjskiej i w sposób naruszający zakazy sankcyjne Unii Europejskiej”.

Plany na papierze

Wszystkie te amerykańsko-niemieckie dalekosiężne plany mają wielkie szanse pozostać jedynie w sferze opowieści o ile nie znajdą się pieniądze, i to gigantyczne, na ich realizację. A z pieniędzmi i przed wojną było, i tym bardziej teraz jest na Ukrainie krucho.

Koszt budowy jednego tylko bloku z reaktorem Westinghouse’a szacuje się na 6 mld dolarów – dziewięć bloków, o których teraz mowa to bagatela 54 mld dolarów, które trzeba by wziąć nie wiadomo skąd. Nawet po rozłożeniu tej kwoty na 20 lat to i tak 2,7 mld dolarów rocznie.

Enerhoatom takich pieniędzy na budowę nie ma, choć przynajmniej część potrzebnej sumy mógłby zarobić na sprzedaży generowanej przez siebie energii, bo obowiązujące obecnie taryfy są wyższe niż ponoszone przez państwowy koncern koszty. Mógłby, ale nie może, bo w ramach „urynkowiania” ukraińskiej energetyki obciążono go obowiązkiem kompensowania z wypracowywanego przez siebie zysku producentom horrendalnie drogiej „zielonej energii” i nieco od nich tańszych dostawców z elektrowni węglowych 90 proc. różnicy pomiędzy ceną produkowanej przez nich energii a ustaloną na poziomie rządowym taryfą dla konsumentów. Produkując najtańszą na rynku energię zamiast na niej zarabiać musi oddawać wypracowany przez siebie zysk konkurencji.

Enerhoatom swój prąd produkuje znacznie poniżej obowiązującej ceny dla odbiorców – według informacji pełniącego wówczas obowiązki jego szefa Petra Kotina w 2020 r. koszt wytworzenia kWh energii w ukraińskich elektrowniach atomowych wynosił zaledwie 37 kopiejek, a koncern sprzedawał ją za 65-70 kopiejek za kWh przy taryfie dla odbiorców indywidualnych na poziomie 1,66 hrywien za kWh ( obecnie dla gospodarstw domowych to 2,64 hrywny za kWh). W tym samym czasie konkurencja węglowa miała zatwierdzone średnie ceny odbioru na poziomie 2,17 hrywien za kWh,  a OZE 4,45 hrywien za kWh.

Według najnowszych danych Narodowej Komisji Regulacji Energetyki i Usług Komunalnych w zeszłym roku mimo wojny, zmniejszenia zapotrzebowania na energię i utraty jednej trzeciej zainstalowanych mocy w związku z zajęciem przez Rosjan Zaporoskiej AES w Enerhodarze, Enerhoatom wygenerował 29,7 mld hrywien zysku brutto, czyli ok. 800 mln dolarów, równocześnie rząd obciążył go obowiązkiem zapłaty dostarczającej drogi prąd konkurencji 30,34 mld hrywien różnicy pomiędzy zatwierdzonymi dla niej cenami odbioru a obowiązującą taryfą. Dlaczego to dobrze radząca sobie firma państwowa, a nie budżet państwa, ma płacić za to z czym Enerhoatom nie ma nic wspólnego, bo to nie on zatwierdzal horrendalnie wysokie ceny dla węglowej i „zielonej” konkurencji pozostaje tajemnicą ukraińskiego premiera Denisa Szmyhala – w przeszłości wieloletniego dyrektora należącej do koncernu DTEK elektrowni węglowej w Bursztynie, którego rząd zasłynął z szeregu działań niszczących pozycję Enerhoatomu na rzecz DTEK-u, jak nakazy ograniczania do minimum generacji, czy zobowiązanie do opracowania planu marnotrawienia taniego prądu poprzez wykorzystanie go do „wykopywania” kryptowalut, żeby uwolnić rynek zbytu dla drogiej energii z węgla i OZE. Gdyby nie to któreś już z rzędu kuriozalne rozwiązanie, robiące decyzją rządu z bardzo rentownej firmy państwowej de facto bankruta, Enerhoatom byłby w znacznie lepszej sytuacji finansowej i mógłby myśleć o inwestycjach.

Podobnie nie wiadomo, kto i z jakich źródeł miałby finansować lokalne elektrociepłownie budowane w oparciu o reaktory modułowe Holtecu, o ile oczywiście w ogóle będę one komercyjnie dostępne. A koszt to niemały, bo jak się szacuje za jeden reaktor trzeba będzie zapłacić 1 mld dolarów – w sumie na realizacje wszystkiego co z Holtecem podpisano wysupłać trzeba było by kolejne 20 mld dolarów.

Reaktory drugiej świeżości

Amerykanie zachęcają do budowy dwóch bloków z reaktorami AP1000 w Chmielnickiej AES. Westinghouse ma te reaktory u siebie na składzie – pochodzą z niezrealizowanej inwestycji za oceanem i w postępowaniu układowym spółka zobowiązała się je sprzedać do 2025 r., więc jest po prostu „na musiku”. Na kilka miesięcy przed zeszłorocznym rosyjskim najazdem ukraińskie media informowały o planach udzielenia Enerhoatomowi na zakup tych reaktorów kredytu przez amerykański Eximbank i  rządową agencję U.S. International Development Finance Corporation (DFC). Mowa była o nisko oprocentowanym kredycie na 18 lat pod warunkiem, że  Enerhoatom uzyska na niego gwarancje ukraińskiego rządu. Amerykanie z Westinghouse’a zastosowali więc całkiem cwany zabieg – swoją potrzebę pozbycia się zalegającego sprzętu, przedstawili korzystając ze wsparcia na poziomie rządowym, jako niemal gest dobraj woli wobec poszukujących sposobu na dokończenie rozbudowy Chmielnickiej AES Ukraińców. 

Ile konkretnie chcieli dostać nie wiadomo – sam reaktor to 40 proc. wartości tego typu inwestycji a Enerhoatom informował wtedy, że koszt budowy bloku z reaktorem AP1000 to 5 mld dolarów, z czego część – też bez precyzowania jak dużą – chciał finansować z własnych środków, co dzisiaj z opisanych wyżej powodów jest zupełnie nierealne.

Wiosną tego roku tak opisywał to ukraiński portal „Dzerkało Tyżnia”: „Zgodnie z warunkami dotyczącymi regulacji zadłużenia Westinghouse zobowiązany był sprzedać niewykorzystane urządzenia dla dwóch reaktorów, jakie stały się niepotrzebne w USA do końca 2024 r., ale nabywcy się nie znaleźli. Więc szefowie NAEK faktycznie zostali wezwani na pomoc. Przy czym wyraźnie powiedzieć, że kupione urządzenia wartości 2-3 miliardów dolarów potem po prostu na dziesięć lat zalegną na składzie było niekoszernie. Stąd anons planów, że my tu ot-ot oddamy blok do eksploatacji i musimy szybko natychmiast kupować. Papier wszystko wytrzyma” podsumowując całą sytuację: „Westinghouse – nasz strategiczny partner na wiele dziesięcioleci i warto od razu nadać prawidłowy ton. To ma być partnerstwo, a nie wpychanie tubylcom tego czego nikt inny nie chce”.

Po stronie niemieckiej też mamy do czynienia z jedną wielką finansową niewiadomą. Jedyny pewnik, to milion euro przywieziony wiosną przez wicekanclerza Habecka „na projekty zielonej rekonstrukcji”, czyli w istocie na opłacenie ukraińskich zielonych lobbystów z organizacji w rodzaju Ekodiji, więc jeśli ktokolwiek może być pewien swego, to jak na razie tylko oni.

Michał Kozak – dziennikarz ekonomiczny, Ukrainą z przerwami zajmuje się od 1991 r. Od 2008 r. mieszka na przemysłowym wschodzie Ukrainy, w latach 2011-2014 na Krymie. Był obserwatorem międzynarodowym w wyborach na prezydenta Ukrainy w 2004 r. i wyborach do ukraińskiego parlamentu w 2012 r.

Autor raportów gospodarczych i dokumentacji projektów inwestycyjnych na Ukrainie. Publikował m.in. w Rzeczpospolitej, Dzienniku Gazecie Prawnej, Gazecie Giełdy Parkiet, Gazecie Bankowej. Obecnie pisze dla  Obserwatora Finansowego. Od grudnia 2021 r. rozpoczął również współpracę z portalem WysokieNapiecie.pl.

Rynek energii rozwija:
Baterie LFP po raz pierwszy pojawią się w modelach BMW – ustaliło WysokieNapiecie.pl. To tańsze ogniwa bez kobaltu. Niemiecki gigant ruszył też z testową linią produkcji cylindrycznych ogniw NMC gen6, Nowa bateria będzie o 100% bardziej pojemna od tej stosowanej w pierwszym BMW i3. Koncern pracuje jednocześnie nad ogniwami sodowo-jonowymi i ze stałym elektrolitem.
BMW-baterie staly elektrolit neue-klasse
Autor zdjęcia: WysokieNapiecie.pl