Do paryskiego szczytu klimatycznego coraz bliżej. Wciąż jednak trudno przewidzieć jaki ostatecznie kształt przyjmie szumnie zapowiadane globalne porozumienie. To, co wiemy, to z jakimi propozycjami przyjadą do Paryża główni gracze przy emisyjnym stoliku.
Według stanu z 20 sierpnia do sekretariatu Ramowej konwencji Narodów Zjednoczonych w sprawie zmian klimatu (UNFCCC) wpłynęło 29 deklaracji dotyczących dobrowolnych redukcji emisji w perspektywie roku 2030 lub 2025. Obejmują one w sumie 56 krajów (28 plus kraje członkowskie Unii Europejskiej, które złożyły wspólną deklarację), których łączne emisje szacowane są na 52,4 mld ton ekwiwalentu CO2 (według danych Komisji Europejskiej za 2012 rok).
Deklaracje obejmują więc, według szacunków portalu CarbonBrief.org, około 62 proc. łącznych emisji gazów cieplarnianych na świecie. Z kolei według World Resources Institute (WRI) jest to nieco poniżej 60 proc. globalnych emisji a i ta wielkość jest szacunkiem skrajnie optymistycznym z uwagi na różny zakres deklaracji (nie wszystkie kraje są gotowe ograniczyć emisje wszystkich gazów cieplarnianych).
Choć formalnie termin składania deklaracji upłynął już 31 marca tego roku to do tego czasu do sekretariatu wpłynęło zaledwie pięć pism. Nawet według obecnego stanu, zakres zgłoszonych deklaracji jest bardzo ubogi. W przypadku niedoszłego porozumienia klimatycznego z horyzontem do roku 2020 wpłynęły 73 deklaracje obejmujące ponad 83 proc. globalnych emisji (według World Resources Institute). Należy jednak zaznaczyć, że różniły się one od siebie dość znacząco zarówno w kwestii „twardości” deklarowanych redukcji jak i ich zakresu.
Na mapie deklaracji na rok 2030 brakuje wciąż kilku istotnych graczy – białą plamą jest choćby cała Ameryka Południowa (a więc przede wszystkim Brazylia), wciąż czekamy także na deklarację ze strony Indii oraz wszystkich szybko rozwijających się krajów Azji Południowo-Wschodniej. Konsekwentnie jednostronnych deklaracji unikają także naftowe potęgi Bliskiego Wschodu (nie było ich także wśród 73 krajów deklarujących redukcje emisji do 2020 roku).
Co więc wiemy na chwilę obecną? Jako pierwsza z największych emitentów gazów cieplarnianych (GHG) swoją deklarację złożyła Unia Europejska. Zaskoczenia być nie mogło, w deklaracji znalazły się zapisy zeszłorocznego porozumienia klimatycznego, a więc 40 proc. redukcje w skali całej UE w stosunku do roku 1990 bez wiążących celów dla poszczególnych krajów członkowskich. Ten sam cel zadeklarowała nieco później Norwegia.
Przed końcem marca do sekretariatu konwencji wpłynęły jeszcze dokumenty z Meksyku, USA i Rosji. Ten pierwszy zakłada redukcję emisji GHG o 22 proc. a sadzy o 51 proc. do roku 2030 (przekłada się to na 623 mln ton ekwiwalentu CO2). Zaznacza jednak, iż z międzynarodową pomocą może zwiększyć ten cel do odpowiednio 36 i 70 proc. (759 mln ton CO2). Meksyk zadeklarował również, że szczyt emisyjności osiągnie po roku 2026.
USA z kolei postanowiły ograniczyć emisje o 26-28 proc. w skali całej gospodarki do 2025 roku. Redukcje te będą jednak liczone w stosunku do wielkości z roku 2005.
Rosja zadeklarowała co prawda aż 70-75 proc. redukcje ale zastrzegła, że chodzi jedynie o emisje pochodzenia antropogenicznego. Zapisała również niejasny warunek mówiący o uzależnieniu ostatecznej skali redukcji od „maksymalnych zdolności absorbcyjnych lasów”. W praktyce daje to rzeczywiste redukcje na poziomie 25-30 proc. Inny problem to fakt, że wspomniane redukcje odnoszą się do wielkości z 1990 roku a więc jeszcze sprzed rozpadu Związku Radzieckiego. W praktyce, zdaniem zagranicznych analityków, może to oznaczać, że w stosunku do roku 2012 rosyjskie emisje w perspektywie objętej deklaracją mogą wzrosnąć nawet o 40-50 proc. Zgoda na taki kształt rosyjskiego kawałka tortu, jakim będzie globalne porozumienie, jest bardzo wątpliwa.
Jako kolejna do tego grona dołączyła Kanada. Zapisany w deklaracji cel w postaci 30 proc. redukcji w stosunku do roku 2005 wygląda jeszcze ambitniej niż amerykański. Według analityków WRI tak jednak nie jest. Z ich danych wynika, że pomiędzy 2020 a 2030 rokiem Kanada rocznie ograniczać będzie emisje średnio o 1,7 proc. W USA będzie to 2,8 proc. i tyle samo w Unii Europejskiej. Co więcej, zarówno USA jak i UE chcą realizować swoje cele bez uciekania się do mechanizmów międzynarodowych. Kanada taką możliwość dopuszcza.
Pod koniec czerwca pojawiła się chyba najbardziej oczekiwana deklaracja ze strony Chin. Choć może nie jest to dobre określenie – jedyna oficjalna wersja dokumentu opublikowana została bowiem wyłącznie po chińsku. Kiedy już pojawiły się pierwsze nieoficjalne tłumaczenia szoku nie było. Chiny potwierdziły swoje wcześniejsze deklaracje dotyczące osiągnięcia szczytu emisyjności około 2030 roku oraz zwiększenia do 20 proc. udziału czystej energii w konsumpcji energii pierwotnej.
W chińskiej propozycji pojawiły się też dwa nowe cele – ograniczenie emisji CO2 na jednostkę PKB o 60-65 proc. w stosunku do roku 2005 oraz powiększenie chłonności areału leśnego o 4,5 mld m sześc. (oznacza to około 50-100 mln hektarów nowych lasów). Zdaniem analityków WRI realizacja tego celu równałaby się usunięciu z dróg 770 mln samochodów. Cel to ambitny bo pomiędzy 1990 a 2010 rokiem przybyło w Chinach niecałe 50 mln hektarów lasów.
Eksperci zwracają jednak uwagę na spore luki w deklaracji Chin, przede wszystkim brak jasno określonego celu redukcji wszystkich gazów cieplarnianych a nie tylko CO2 oraz dokładnego określenia szczytu emisyjności i sposobu jego wyliczenia, choć przyznają, że jest ona i tak sporym krokiem wprzód w stosunku do poprzednich propozycji.
Sporym zawodem była natomiast deklaracja ze strony Japonii. Kraj ten zapowiedział redukcję emisji o 26 proc. w stosunku do roku 2013 (25,4 proc. w stosunku do roku 2005), a więc istotnie mniej niż USA, UE czy nawet Kanada. Według ekspertów realny do osiągnięcia byłby dla Japonii cel rzędu nawet 37 proc. pod warunkiem spełnienia zapowiedzi dotyczących uruchomienia części elektrowni atomowych.
Ostatnim z dużych emitentów, który póki co złożył deklarację jest Australia. Cel zakłada redukcję emisji o 26-28 proc. (a więc tyle samo co USA) do 2030 roku (w przypadku USA do 2025 roku). Roczna skala redukcji emisji pomiędzy 2020 a 2030 rokiem jest w tym przypadku zbliżona bardziej do Kanady niż USA.
Czekając na kolejne propozycje największych emitentów przed grudniowym szczytem pamiętać trzeba, że same w sobie nic one nie oznaczają. O ile w przypadku krajów Zachodu główną kwestią będzie skala zobowiązań redukcyjnych to kraje mniej rozwinięte czy mało transparentne spotkają się zapewne z naciskami na zapewnienie odpowiedniego monitoringu przestrzegania podjętych zobowiązań. Diabeł i w tym przypadku będzie z pewnością tkwił w szczegółach.