Spis treści
Historia z niedoszłym odwołaniem prezesa PGE Wojciecha Dąbrowskiego mogłaby posłużyć za scenariusz dworskiej komedii, gatunku popularnego w XVIII w. Oto dobry król, słysząc skargi poddanych, przywołuje do porządku swego sługę, zmuszając go do „odszczekania” błędnych poglądów.
Przynajmniej tak to wygląda wg wersji, którą przedstawiła większość mediów – przyjęta pod koniec sierpnia strategia PGE odejścia od węgla do 2030 r. wywołała jakoby gniew górniczych związków zawodowych, które poskarżyły się najwyższym czynnikom partyjnym.
Na Nowogrodzkiej najpierw zapadła decyzja o odwołaniu prezesa, ale w jego obronie wystąpili liczni i wpływowi politycy PiS, m.in. Joachim Brudziński, Elżbieta Witek, Beata Szydło, a także przyjaciółka szefa PiS Janina Goss. Oczywiście Dąbrowskiego bronił także jego główny protektor, czyli szef MAP Jacek Sasin.
Ostatecznie na Nowogrodzkiej uznano, że wystarczy, iż prezes zaprze się swej strategii. Nim zapiał kur, zarząd PGE uchwałę o przyjęciu strategii odwołał, odkładając jej realizację do czasu powstania NABE.
W rzeczywistości samo istnienie strategii PGE nie ma żadnego znaczenia dla dalszych losów górnictwa – strategia zakładała, że zgodnie z decyzją rządu, elektrownie węglowe należące dziś do PGE trafią do Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego, spółki należącej w 100 proc. do Skarbu Państwa. W PGE miało pozostać tylko kilka elektrociepłowni węglowych, które dla rynku węgla mają niewielkie znaczenie.
NABE nie powstanie przed wyborami, bo rząd zabierał się do tego projektu bardzo wolno i najważniejszej ustawy przed wyborami nie będzie. A bez przekazania elektrowni węglowych do NABE strategia nie ma sensu.
O tym wiedzieli wszyscy – także protestujący przeciw strategii związkowcy z „Sierpnia 80”, których pismo miało być rzekomo powodem irytacji na Nowogrodzkiej.
Na rytualne protesty tego związku PiS nigdy nie zwracał uwagi. Ciesząca największą sympatią polityków PiS „Solidarność” w ogóle nie zabrała w tej sprawie głosu, za to regularnie na swych stronach dogryza kolegom z „Sierpnia 80”. Strategia PGE była uzgodniona z Ministerstwem Aktywów Państwowych, obecni podczas prezentacji wiceministrowie nie mogli się jej nachwalić. Cóż zatem się stało?
Część komentatorów twierdzi, że sytuację postanowiło wykorzystać otoczenie premiera bądź on sam, by odwołać szefa PGE. Pytany przez Polsat News, czy premier Mateusz Morawiecki interweniował w tej sprawie, rzecznik rządu Piotr Mueller odpowiedział dyplomatycznie: – Myślę, że w PGE sami doszli do takiego wniosku. Była reakcja rządu, w ten sposób powiem.
Dlaczego jednak premier miałby chcieć upadku prezesa podległej mu spółki? Tłumaczenie, że go nie lubi, jest oczywiście do przyjęcia. Ale jest też inna, bardziej „strukturalna” wersja całej historii, która słabej farsie nadaje jakiś sens.
Morska potyczka Orlenu i PGE
Transformacja energetyczna w Polsce ma obecnie dwóch kontrolowanych przez Skarb Państwa liderów. Pierwszym jest Orlen, drugim PGE. Ich interesy przecięły się ostatnio w kilku miejscach, doprowadzając do ostrych spięć.
Pierwszym polem bitwy były morskie wiatraki. Orlen nie krył ambicji przejęcia wszystkich możliwych lokalizacji w drugiej fazie, która ma wystartować za kilka lat. Musiał się zadowolić połową morskich „działek” – drugą połowę przejęła PGE. Przy czym losy całego postępowania musiały budzić niepokój Orlenu – na początku wygrywała wyłącznie PGE, a Orlen wypadał słabo. Dopiero w ostatniej turze zgarnął swoją pulę.
Czytaj też: PGE i Orlen zwycięzcami w rywalizacji o lokalizacje morskich farm wiatrowych
Małe reaktory, trochę większa kłótnia
Zaiskrzyło między obiema spółkami także przy okazji lokalizacji pod małe elektrownie atomowe, tzw. SMR-y. Jeżeli pomyślnie przejdą certyfikację na Zachodzie, mogą być przyszłością kulejącej od wielu lat energetyki atomowej. Orlen wspólnie z kontrolowanym przez Michała Sołowowa Synthosem (spółka OSGE) ma bardzo ambitne plany budowy kilkudziesięciu SMR-ów. W tym celu chciał zawrzeć z pozostałymi spółkami energetycznymi umowy na przekazanie kilkunastu atrakcyjnych działek, w miejscach gdzie istnieją stare elektrownie węglowe i nowe jednostki łatwiej będzie można podłączać ze względu na istniejącą sieć.
OSGE dostała jednak czarną polewkę – PGE, a w ślad za nią także Tauron i Enea, nie wykazały chęci zaangażowania się. Wprawdzie według naszych źródeł jako lokalizację dla SMR zaproponowano Bełchatów, ale to również OSGE mógł potraktować jako afront. Nasze źródła twierdzą, że tam akurat elektrowni atomowej wybudować się nie da, ze względu na warunki geologiczne. Bardziej atrakcyjne miejsca, jak np. elektrociepłownię w Krakowie, PGE woli zachować dla siebie.
Fiaskiem zakończyła się także próba przeforsowania projektu ustawy, który dawał pierwszeństwo budowie małych elektrowni jądrowych na miejscu starych węglówek, a także przyspieszał procedury środowiskowe. Projekt powstał, ale nie trafił na żadną z możliwych ścieżek legislacyjnych – ani rządową, ani poselską. Nietrudno się domyślić, że w Orlenie mogli dostrzec „długie ręce PGE”, które storpedowały tę inicjatywę.
Zobacz więcej: Wielkie nadzieje w małych reaktorach. Czy pierwszy może ruszyć już w 2030?
Spór o to jak obniżyć ceny
Orlen i PGE miały też zupełnie inne pomysły na powstrzymanie wzrostu cen energii w połowie 2022 r. Orlen zachęcał do odcięcia drogiego prądu z gazu z mechanizmu merit order, który kształtuje ceny na rynku energii, przy założeniu, że Skarb Państwa zrekompensuje mu straty.
Podobny mechanizm przyjęto w Hiszpanii i Portugalii, ale przeciwnicy tego pomysłu – głównie PGE i PSE – tłumaczyli rządowi, że u nas wpływ gazu na kształtowanie cen prądu jest znacznie mniejszy i efektu w postaci spadku cen może nie być. Ostatecznie przyjęto inne rozwiązanie – mechanizm maksymalnych cen na rynku bilansującym zarówno dla gazu, jak i węgla.
Czy PGE i inni przetrwają?
Kolejna sporna sprawa to przyszłość sektora, niezależnie od tego, czy NABE powstanie, czy nie.
PGE, Tauron a już zwłaszcza Enea, będą przy paliwowym gigancie spółkami relatywnie małymi. W zeszłym roku, stosunkowo łaskawym dla elektrowni węglowych, PGE miała 73 mld zł przychodów, 8,6 mld zł EBITDA i 3,3 mld zysku netto. Porównanie z wynikami Orlenu – 277 mld zł przychodów, ponad 33 mld zł EBITDA – musi budzić trwogę w siedzibie PGE na ul. Mysiej w Warszawie.
Orlen po kolei przejmuje aktywa, którymi kiedyś zainteresowana była PGE – Energę, a niedawno PGNiG (według naszych informacji na Mysiej snuto ideę fuzji z PGNiG, ale Orlen był skuteczniejszy).
W dodatku każdy scenariusz wydarzeń sprzyja bardziej Orlenowi. Jeśli NABE powstanie, trzy firmy – PGE, Tauron i Enea będą relatywnie małe. Wprawdzie kurs ich akcji może wzrosnąć, jednak Orlen będzie mógł przekonywać decydentów, że potencjał inwestycyjny firm tej wielkości stoi pod znakiem zapytania, a wewnętrzna konkurencja spółek skarbu państwa o projekty nie ma sensu.
A jeśli NABE nie powstanie? Elektrownie węglowe będą kulą u nogi wszystkich trzech spółek i prędzej czy później ktoś powyjmuje z nich, niczym rodzynki z zakalca, najcenniejsze aktywa czyli dystrybucję i planowane inwestycje w offshore. Największe szanse będzie miał znowu płocki gigant.
Nic osobistego, tylko biznes
Nie należy bynajmniej sprowadzać całej sprawy do ambicji prezesów obu spółek, kto ma być liderem transformacji. W przeszłości obie firmy również miały konflikty, w 2013 r. za rządów PO-PSL Orlen i PGE tak doskonale klinczowały się w sporze o kształt nowego systemu wsparcia dla elektrociepłowni, że w rezultacie stary system wygasł, a nowego nie było.
A teraz sytuacja na rynku ułożyła się tak, że PGE i Orlen skazane są na ostrą rywalizację, zupełnie niezależnie od tego, kto stoi na ich czele. Gdyby państwo polskie miało silny rząd, z licznymi kompetentnymi urzędnikami i dobrym zapleczem analitycznym, mogłoby być arbitrem w tym sporze. Tak, aby spośród proponowanych przez obie firmy rozwiązań wybierać te, które są lepsze dla gospodarki, rozumianej jako całości.
Ale tak nie jest – urzędników brakuje, są słabo opłacani, a wielu z nich traktuje jako normalną ścieżkę kariery przejście do którejś ze spółek Skarbu Państwa, co naturalnie zmniejsza chęć podejmowania trudnych decyzji. Projekty ustaw powstają często w spółkach, stowarzyszeniach branżowych, a analizy dla resortów piszą konsultanci na zlecenie spółek Skarbu Państwa. O wyborze takiego czy innego rozwiązania decydują zakulisowe wpływy polityczne. „Ogon”, czyli teoretycznie kontrolowane przez rząd firmy, kręci „psem”, czyli rządem. Do naturalnej konkurencji rynkowej dochodzi potrzeba wyeliminowania konkurenta przy pomocy środków politycznych.
Czytelnik po lekturze wszystkich tych argumentów może sobie zadać pytanie czy to znaczy, że za całą intrygą z niedoszłą dymisją prezesa PGE stał Orlen? Nie ma na to żadnych dowodów i trudno nam stwierdzić czy tak było – niezależnie od tego co nieoficjalnie twierdzi jedna i druga strona.
Ale konflikt jest faktem, jest zupełnie niezależny od tego, kto stoi na czele obu potentatów energetycznych i będziemy jeszcze świadkami wielu ciekawych intryg, przetasowań, zakulisowych manewrów.
Państwo jest zakładnikiem
Co powinni w takiej sytuacji robić ludzie reprezentujący Skarb Państwa, niezależnie od przynależności partyjnej?
„Tylko jasne wymagania ze strony nadzorującego właściciela są w stanie wykreować przestrzeń do aktywności zarządów i kadry. W przeciwnym razie państwo-regulator pozostaje zakładnikiem państwa właściciela, wobec którego swoje własne spółki będą formułowały postulaty o zwiększenie dofinansowania i z rezerwą będą odnosiły się do swobodnej konkurencji. Uderza zapętlenie państwa w swojej roli właścicielskiej i regulacyjnej”.
Te słowa napisał jeszcze w 2013 r. były minister klimatu w rządzie PiS Michał Kurtyka. Od tego czasu państwo, a w zasadzie reprezentujący je politycy, zapętlają się coraz bardziej.