Czy jednym z efektów ograniczeń w dostawach energii elektrycznej będą pozwy cywilne odbiorców, którzy ponieśli straty po otrzymaniu nakazów ograniczenie zużycia prądu? Prawnicy widzą taką możliwość, choć wskazują na pewne problemy. A w ogóle o skutkach fali upałów dalej wiemy niewiele.
Sytuacja prawna wydaje się być jednoznaczna – PSE, dystrybutorzy i wytwórcy za wprowadzenie kolejnych stopni zasilania – czyli ograniczeń w dostawach energii elektrycznej nie ponoszą odpowiedzialności. Prawo energetyczne z niej zwalnia, o ile w ciągu 72 godzin od wprowadzenia ograniczeń rząd wyda odpowiednie rozporządzenie. Jak wiadomo, tak się stało, rozporządzenie się pojawiło.
W ustawie jest jednak zapis o odpowiedzialności operatora systemu przesyłowego – czyli PSE – w przypadku gdyby wprowadzone ograniczenia były wynikiem okoliczności za które ponosi odpowiedzialność lub niedbalstwa przy ocenie zasadności podjętych działań. Zdaniem prawników jest tu pole do dochodzenia odszkodowań na drodze cywilnej. Jak mówi nam Filip Elżanowski, pozwy cywilne na pewno będą, a dotknięci ograniczeniami będą próbować udowodnić, że ponieśli straty przez niedochowanie staranności. Przez kogo? Na przykład przez PSE, podnosząc, że operator zgodził się na taki a nie inny plan remontów jednostek wytwórczych, mając świadomość ryzyka wystąpienia problemów. Albo przez rząd, który nie zapobiegł całej sytuacji, choć miał świadomość problemu, bo o ryzyku wystąpienia kłopotów już latem 2015 r. ministrowie wspominali już przed kilku laty.
Pozwy są prawdopodobne, ale ich skuteczność może być bardzo ograniczona – ocenia z kolei Tomasz Chmal. Jego zdaniem, przede wszystkim będzie kłopot ze znalezieniem adresata roszczenia. Rząd może odpowiedzieć, że on formułuje tylko politykę energetyczną, nie buduje i nie eksploatuje elektrowni i sieci. Z kolei spółki energetyczne mogą argumentować, że budują i eksploatują to co przynosi wartość dla akcjonariuszy, a PSE – że zarządza przepływami energii, ale na jej niedobór wpływ ma ograniczony.
Skala i skutki ograniczeń nie są jeszcze dokładnie znane. Jak twierdzi Urząd Regulacji Energetyki, na podstawie danych, które do niego na razie dotarły od dystrybutorów, nie daje się na razie sformułować poważnych wniosków, na przykład na temat zachowania się odbiorców, którzy mieli ograniczyć zużycie. To co wiadomo, to że lista odbiorców, którym można w razie potrzeby nakazać ograniczenie zużycia energii elektrycznej liczy prawie 7 tys. pozycji.
Osoba dobrze znająca sektor dystrybucji zwraca uwagę, że urządzenia pomiarowe u dużych odbiorców w zasadzie powinny pozwolić niemal na bieżąco monitorować ich pobór mocy, co z kolei daje dystrybutorowi możliwość podjęcia szybkich działań np. w razie nieprzestrzegania ograniczeń. Co konkretnie OSD miałby robić – to już jednak zależy od zapisów indywidualnej umowy z odbiorcą.
A wiadomo już, że niektórzy do polecenia redukcji zużycia się nie zastosowali. Dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności Andrzej Gantner potwierdził nam, że w branży spożywczej były przypadki zignorowania ograniczeń. Z jednej strony co odbiorcy zaryzykowali nałożenie kar, ale – jak podkreślił – z drugiej strony na szali było bezpieczeństwo żywności czy ryzyko skażenia środowiska. Nie ograniczyli ci, którzy po prostu nie mogli – podkreślił Gantner.
Kara może sięgnąć 15 proc. przychodu w roku poprzednim. Z drugiej strony w Prawie energetycznym można znaleźć zapis, że polecenia operatora należy stosować, ile ich wykonanie „nie stwarza bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia osób”.
Zgodnie z ustawą PSE ma od zniesienia ograniczeń 60 dni na przedstawienie ministrowi gospodarki i Prezesowi URE raportu, który ma określić przyczyny, ocenić zasadności podjętych działań oraz zawierać wnioski i propozycje uniknięcia w przyszłości zagrożenia bezpieczeństwa dostaw energii elektrycznej. Lektura będzie bardzo interesująca. Ciekawe na przykład czy będzie przewidywać rozwiązanie dla takiego oto splotu okoliczności: ze względu na sytuację odwołując się do obywatelskiej postawy apeluje o ograniczenie zużycia prądu w godzinach 10-17 – jak to zrobiła 10 sierpnia premier Ewa Kopacz. Tymczasem obowiązująca dla gospodarstw domowych taryfa G12, popularnie zwana „drugą”, poprzez niższą cenę prądu zachęca wprost do większego zużycia energii w godzinach 13-15, czyli dokładnie w środku najgorętszych godzin.