Spis treści
W minionym tygodniu w zachodnich mediach opiniotwórczych cztery energetyczne tematy przykuły uwagę naszej redakcji.
Czerwone światło dla Zielonego Ładu
Bloomberg analizuje trudności Unii Europejskiej związane Europejskim Zielonym Ładem – dokładnie z rozpoczęciem wdrażania w życie tej kluczowej strategii, której pierwsze założenia ogłoszono przed czterema laty.
Choć ambitny cel neutralności klimatycznej w 2050 r. raczej nie jest kwestionowany przez władze poszczególnych państw, to sposób jego osiągnięcia i partycypacja w kosztach już tak. Chodzi bowiem o fundamentalną transformację gospodarczą i społeczną, która swoim zasięgiem obejmie m.in. energetykę, przemysł, rolnictwo czy finanse.
Obecne realia ekonomiczne i polityczne nie ułatwiają jednak tego zadania. Na unijnych gospodarkach najpierw odbiła się pandemia COVID-19, a następnie kryzys energetyczny spowodowany agresją Rosji na Ukrainę. Do tego rośnie konkurencja ze strony USA i Chin w zakresie subsydiów dla zielonych technologii. Dlatego nawet prezydent Francji Emmanuel Macron wezwał niedawno, aby przyhamować z wyznaczeniem kolejnych ambitnych celów i uporać się wpierw z kosztami – w tym społecznymi – ostatnich kryzysów.
Ponadto rozdźwięk co do elementów energetycznej strategii pojawia się pomiędzy poszczególnymi państwami. Przykład to ciągły brak porozumienia ws. reformy unijnego rynku energii elektrycznej, który dotyczy roli energetyki jądrowej. Linia sporu biegnie pomiędzy projądrową Francją i podobnie myślącymi państwami jak Polska a Niemcami oraz innymi krajami, które energii jądrowej nie chcą rozwijać.
Wcześniej Niemcy w obawie o swój przemysł walczyły o dopuszczenie paliw syntetycznych w silnikach nowych samochodów po 2034 r., a Polska zapowiedziała, że zaskarży do TSUE unijny zakaz produkcji samochodów spalinowych. Natomiast w ostatnich dniach głosy centroprawicowej Europejskiej Partii Ludowej pozwoliły zablokować prace nad przepisami dotyczącymi odbudowy zasobów przyrodniczych, które miałyby bardzo mocny wpływ na rolnictwo.
Coraz mocniej jest widoczne, że rządzący oglądają się na nastroje wyborców. Zwłaszcza, że transformacja energetyczna będzie jednym z głównych tematów przyszłorocznych wyborów do Parlamentu Europejskiego, a ich wyniki mogą wpłynąć na przyszłe działania UE ws. klimatu. Bloomberg przypomina, że Frans Timmermans, wiceszef Komisji Europejskiej, ostrzegł niedawno, że Zielony Ład może zostać sparaliżowany przez podziały polityczne.
Chociaż badania pokazują, że obywatele UE popierają walkę ze zmianami klimatycznymi, to ponoszenie jej kosztów stanowi już o wiele większy problem. W efekcie skutkuje to takimi wydarzeniami jak w Niemczech, gdzie pomysł zakazu instalacji nowych kotłów gazowych spowodował konflikt w koalicji rządowej, a jednocześnie mocno osłabił partię Zielonych i napompował poparcie dla prawicowych populistów z Alternatywy dla Niemiec.
Zobacz też: Niemcy odwracają się od Zielonych
Bieda wygrywa z klimatem
„The Economist” sporo miejsca poświęca sytuacji biednych krajów w kontekście transformacji energetycznej – zwłaszcza tych afrykańskich, które szczególnie dotkliwie odczuwają i będą odczuwać skutki zmian klimatycznych. Zmniejszające się zasoby ziem zdatnych do uprawy czy kurczące się zasoby wody pitnej będą prowadzić do konfliktów, a dziesiątki milionów ludzi będzie migrować – zarówno wewnątrz swoich krajów, jak i poza ich granicami.
Autorzy proponują na wstępie eksperyment myślowy, w którym czytelnik miałby wcielić się w rolę ministra finansów takiego biednego państwa, a następnie stanął przed wyborem: na co wydać pieniądze z lichego budżetu, którym dysponuje? Czy powinny one trafić na walkę z ubóstwem i chorobami zakaźnymi, czy raczej na budowę sieci elektroenergetycznej i odnawialnych źródeł energii?
Te drugie w dłuższej perspektywie pozwoli podnieść jakość życia, a także zmniejszy emisję zanieczyszczeń i ograniczy zmiany klimatyczne. Wówczas jednak zabraknie pieniędzy na doraźne łagodzenie ubóstwa czy potrzeb związanych z opieką zdrowotną, czyli problemów, które nie mogą czekać. Powstaje więc trudne pytanie o to, co jest gorsze: biedniejsze dziś czy gorętsze jutro?
Dlatego biedne kraje samodzielnie nigdy nie poradzą sobie z transformacją energetyczną. Grantham Institute, think-tank działający przy przy London School of Economics, oszacował, że do 2030 r. musiałyby one wydawać co roku ok. 2,8 biliona dolarów, aby móc ograniczyć emisje i chronić swoje gospodarki przed zmianami klimatycznymi. Niezależnie od tego potrzebują też 3 biliony dolarów rocznie na służbę zdrowia, edukację i walkę z ubóstwem.
Tymczasem podczas czerwcowego szczytu w Paryżu przedstawiciele najbogatszych państw zadeklarowali wsparcie działań związanych z ochroną klimatu w krajach rozwijających się kwotą „zaledwie” 100 mld dolarów rocznie.
Historia pokazuje też, że środki pomocowe związane z transformacją trafiają trafiają głównie do średnio rozwiniętych państw, które emitują więcej gazów cieplarnianych. Istnieje bowiem zależność, wyliczona przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy, która pokazuje, że po wzroście PKB o średnio 1 proc. rocznie następuje również wzrost emisji o 0,7 proc. Rozwój przemysłu zwiększa bowiem zapotrzebowanie na energię, a ekspansja rolnictwa często łączy się z wylesianiem.
W efekcie – jak podkreśla „The Economist” – do biednych krajów kierowane są wciąż głównie środki na walkę z ubóstwem, a brakuje funduszy na rozwój bezemisyjnej energetyki. Afrykański Bank Rozwoju ocenia, że kontynent potrzebuje 160 GW nowych mocy do 2025 r. Aktualne moce Afryki w OZE to zaledwie 30 GW, choć żaden inny kontynent nie ma tak dużego potencjału do rozwoju fotowoltaiki. Do tego dochodzą duże zasoby surowców potrzebnych chociażby do produkcji baterii.
Afryka mogłaby więc stać się miejscem rozwoju nowoczesnych gałęzi przemysłu i w ten sposób napędzać swój wzrost gospodarczy i ograniczać emisje zamiast bazować na brudnych gałęziach gospodarki oraz paliwach kopalnych. Wpierw trzeba by jednak zainwestować właśnie w budowę sieci elektroenergetycznych i źródeł OZE, a na to pieniędzy brak.
Zobacz też: OZE mają problem z niewolnictwem
Podsumowując „The Economist” podkreśla, że w przeliczeniu na statystycznego obywatela bogate państwa ponoszą nieproporcjonalnie dużą odpowiedzialność za zmiany klimatyczne na tle mieszkańców biednych krajów. Jednak to ci drudzy ponoszą z tego tytułu większe koszty w stosunku do potencjału swoich gospodarek. W tej sytuacji rośnie siła moralnego argumentu mówiącego, że to właśnie bogata część świata powinna zapłacić „rachunki klimatyczne” krajów rozwijających się.
Amerykańska energetyka gazowa zawodzi zimą
– Największe źródło energii elektrycznej w USA nie zostało przygotowane na ekstremalne warunki pogodowe – podkreśla Bloomberg pisząc o awariach i trudnościach z dyspozycyjnością elektrowni gazowych podczas ataków mroźnej zimy.
Zapoczątkowany kilkanaście lat temu boom związany z wydobyciem gazu łupkowego sprawił, że jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać nowe bloki energetyczne opalane błękitnym paliwem. W 2016 r. zdetronizowały one węgiel i stały się największym źródłem energii elektrycznej w USA.
W tym roku ich udział w amerykańskim miksie produkcji energii jest prognozowany na poziomie 41 proc. – więcej niż łącznie w przypadku słońca, wiatru, wody i węgla. Okazuje się jednak, że przy szybkim rozwoju energetyki gazowej nie uniknięto też błędów.
– Chociaż gaz jest często promowany jako paliwo przejściowe, umożliwiające przejście z węgla na OZE, to rozległa sieć elektrowni i gazociągów oraz regulujące ją przepisy zostały w dużej mierze zaprojektowane bez uwzględnienia realiów ekstremalnych warunków pogodowych – wskazuje Bloomberg.
Chodzi m.in. o brak alternatywnych przyłączy gazowych dla wielu elektrowni, co uzależnia je od dostaw tylko z jednego kierunku, a także brak zapasowych źródeł wytwarzania na inne paliwa na wypadek awarii. Ponadto amerykański system gazowy działa z myślą o dostawach just-in-time, przez co nie wszystkim udaje się zaplanować zakup paliwa z odpowiednim wyprzedzeniem lub po akceptowalnej cenie.
Te trudności kumulują się w ostatnich latach podczas ataków mroźnej zimy. Bloomberg opisuje ten, który miał miejsce w dniach poprzedzających minione Boże Narodzenie i mocno zachwiał siecią dystrybucyjną spółki PJM Interconnection w kilku północno-wschodnich stanach USA. Elektrownie gazowe odpowiadały wówczas za 63 proc. wszystkich awarii.
W efekcie PJM nałożył 1,8 mld dolarów kar na operatorów jednostek gazowych, którzy nie odpowiedzieli na wezwanie do pracy w ramach tamtejszego mechanizmu mocowego. Natomiast w całych Stanach Zjednoczonych rośnie skala przerw dostawach energii z elektrowni gazowych. Postępujące zmiany klimatyczne potęgują więc obawy o stabilność amerykańskich sieci elektroenergetycznych.
Zobacz również: Gaz-System szykuje się na wodór i biometan
Gdzie się podziewa rosyjski gaz?
– Znaczna część istniejącej rosyjskiej infrastruktury do eksportu gazu skierowana jest na zachód. Na nieszczęście Moskwy, większość odbiorców gazu znajduje się teraz na wschodzie, a duża część infrastruktury potrzebnej do ich zaopatrywania nie została jeszcze wybudowana – pisze z kolei Bloomberg, analizując to, jak Gazprom próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
Agencja zaznacza, że obecne niedopasowanie infrastruktury względem potencjalnych klientów (zwłaszcza Chin) to obecnie największy problem rosyjskiego przemysłu gazowego, a jego rozwiązanie zajmie wiele lat.
Konsekwencje ataku na Ukrainę stopniowo doprowadziły do odcięcia niemal całej sprzedaży do Europy, a ta przed wojną odpowiadała za ok. 2/3 eksportu rosyjskiego gazu. Zwiększona sprzedaż do Chin czy Turcji nie jest tego w stanie zastąpić.
Do tego ceny błękitnego paliwa są aktualnie bardzo niskie w stosunku do ubiegłorocznego kryzysu, a azjatyckim klientom niemający co zrobić z nadwyżkami surowca Gazprom sprzedaje go po promocyjnych cenach.
Jak podaje Bloomberg, po pierwszych pięciu miesiącach 2023 r. produkcja gazu w Rosji była o ponad 13 proc. niższa niż w analogicznym okresie minionego roku. Natomiast przychody ze sprzedaży gazu spadły w tym czasie o 45 proc. – do 8,3 mld dolarów. Natomiast jeszcze w 2022 r. Gazprom zmniejszył wydobycie o 20 proc., a jego zyski spadły o ponad 40 proc. – do 15,7 mld dolarów.
Konkludując: Rosji będzie bardzo trudno zastąpić utratę Europy jako rynku zbytu dla swojego gazu. Ponadto nawet hipotetyczne zakończenie wojny i zmiana władzy na Kremlu nie rysuje realnych perspektyw na odbudowanie zaufania i relacji handlowych z Zachodem po wydarzeniach ostatnich lat.
Rosji pozostaje więc upatrywanie szans w takich pomysłach na nowe kierunki zbytu jak rozwijanie eksportu LNG, a także dalsza gazyfikacja kraju, aby zwiększyć zużycie surowca przez rodzime gospodarstwa domowe. Wątpliwe jednak, aby tzw. kuchenkowcy wypełnili lukę po europejskiej energetyce i przemyśle ciężkim.
Zobacz też: Po co Orlenowi puławskie Azoty