Spis treści
Przybliżamy cztery energetyczne tematy, który w ubiegłym tygodniu przykuły naszą uwagę w zachodnich mediach opiniotwórczych.
Shell dodaje gazu i tonuje zielone plany
Brytyjski koncern paliwowy rewiduje strategię i zamierza położyć większy nacisk na te segmenty działalności, które generują zadowalające wyniki. W skrócie oznacza to bardziej przemyślane inwestycje w zielone technologie, utrzymanie lub lekki wzrost wydobycia ropy i rozwój w sektorze gazu.
Ten ostatni, zwłaszcza w postaci LNG, pozwala grupie generować największe zyski, w czym pomogło trwające od ubiegłego roku zrywanie energetycznych więzi pomiędzy Unią Europejską a Rosją, a także popyt ze strony rynków azjatyckich.
– Zawsze wiedzieliśmy, że gaz ma kluczowe znaczenie dla transformacji energetycznej. Nasza nowa strategia opiera się na nowym przekonaniu, że gaz będzie nadal odgrywał kluczową rolę w miksie energetycznym – stwierdził w wewnętrznych dokumentach koncernu Cederic Cremers, wiceprezes Shella, które ujawnił Bloomberg.
Zobacz także: Energetyka gazowa nie zamierza się zwijać
– Zainwestujemy w te modele biznesowe, które działają – te z najwyższymi zwrotami, które odzwierciedlają nasze mocne strony – przyznał już oficjalnie Wael Sawan, szef koncernu. – Musimy tworzyć rentowne biznesy, które można skalować w odpowiednim tempie, aby naprawdę wpłynąć na dekarbonizację globalnego systemu energetycznego – dodał.
Jak podkreślił, celem dla biznesów związanych z OZE musi być przede wszystkim poprawa rentowności, a nie obniżanie emisji CO2 koncernu.
Jednocześnie wszelkie aktywności grupy, które nie przynoszą oczekiwanych wyników finansowych, mają zostać zakończone. W tym miesiącu Shell poinformował już, że po 75 latach kończy działalność w Pakistanie, który obecnie zmaga się poważnym kryzysem gospodarczym. Ponadto zapadła też decyzja o sprzedaży spółek działających na detalicznych rynkach energii elektrycznej w Wielkiej Brytanii, Niemczech i Holandii.
Zobacz też: Mamy podatek od nadmiernych zysków firm paliwowych. Tak sądzi Bruksela
Jeszcze parę lat temu Shell zapowiadał, że będzie ograniczał działalność związaną z paliwami kopalnymi i skupi się na dekarbonizacji. Choć koncern nie rezygnuje osiągnięcia neutralności klimatycznej w 2050 r., to wskazuje, że ścieżka dojścia do tego celu może być inna niż dotychczas zakładano.
W ubiegłym roku grupa wydała rekordowe 3,5 mld dolarów na zielone biznesy. W latach 2023-2025 może to być od 10-15 mld dolarów, ale będzie to uzależnione od możliwości uzyskania odpowiedniego zwrotu z zainwestowanego kapitału. Chodzi m.in. o OZE, biopaliwa, wodór czy technologie wychwytywania i składowania CO2 (CCS).
Bloomberg, komentując ostatnie wydarzenia wokół Shella, stwierdził, że od kilku miesięcy było widać w europejskim przemyśle naftowym trend, w którym kolor zielony stawał się coraz mniej modny, a czerń wróciła do gry. Europejskie rządy mają bowiem świadomość, że odcinanie się od importu rosyjskich węglowodorów nie może iść w parze z ograniczaniem inwestycji w paliwa kopalne. Dlatego na razie dekarbonizacyjny trend musiał stracić impet.
Według ostatnich prognoz Międzynarodowej Agencji Energetycznej w 2026 r. globalny popyt na ropę sięgnie 106 mln baryłek dziennie wobec 102 mln w 2023 r. – mimo coraz wydajniejszych samochodów spalinowych i rosnącej elektromobilności. Tymczasem, zdaniem MAE, do 2030 r. zapotrzebowanie powinno spaść do 75 mln baryłek, jeśli świat ma być na prawidłowej ścieżce do osiągnięcia neutralności klimatycznej w 2050 r.
Zobacz również: Po co nam auta elektryczne na węgiel?
Flota LNG może wyprzedzić supertankowce z ropą
W kontekście strategicznych planów Shella z ciekawymi danymi z rynku LNG przychodzi Energy Monitor, który bazując na zasobach serwisu Global Data przytacza prognozy rozwoju floty tankowców do transportu skroplonego gazu.
Obecnie po morzach i oceanach ma ich pływać 635, z czego ok. 100 zwodowano w ciągu ostatnich trzech lat. Ubiegłoroczny kryzys energetyczny tak napompował popyt na LNG, że firmy energetyczne mają w planie wyprodukowanie kolejnych 524 sztuk tego typu jednostek. Do 2028 r. pozwoliłoby to podwoić globalne zdolności transportu LNG.
Dla porównania supertankowców na ropę naftową klasy VLCC oraz ULCC jest aktualnie 772 i w podobnej perspektywie czasowej planowane jest zwodowanie 200 kolejnych. W efekcie w 2028 r. flota do transportu LNG o prawie 190 sztuk ma przewyższać tą do przewozu ropy.
Energy Monitor zastrzega jednak, że te ambitne plany rozwoju napędziła agresja Rosji na Ukrainę, co spowodowało w Europie wzrost zapotrzebowania na gaz z nowych kierunków. Ponadto rządy kolejnych państw ogłaszały inwestycje w budowę nowych terminali LNG, chcąc zapewnić sobie niezależność w dostępie do importu gazu.
Zobacz także: Rekordowe rezerwy gazu w UE. Wpłyną na ceny prądu?
Istnieje jednak ryzyko, że ubiegłoroczny kryzys energetyczny za mocno rozbudził oczekiwania co do realnego popytu na skroplony gaz w przyszłości. Na koniec 2022 r. przepustowość europejskich terminali wynosiła 270 mld m sześc. rocznie przy planach zwiększenia ich mocy do 400 mld m sześc. Tymczasem według szacunków analityków przyszłe zapotrzebowanie może ukształtować się realnie za poziomie 150-190 mld m sześc.
Dlatego skala inwestycji w terminale LNG może nie oddawać faktycznego zapotrzebowania na ten surowiec, jak i potrzeb jego transportu. Ponadto państwa azjatyckie są mocniej wyczulone na ceny LNG, a te wzrosły przez wyższy popyt w Europie. Ambitne plany rozwoju floty tankowców mogą więc zostać z czasem poddane weryfikacji.
Czy Afryka stanie się bohaterem zielonej rewolucji?
– W dyskusjach dotyczących zmian klimatycznych Afryka jest zwykle przedstawiana jako ofiara. Może zamiast tego mogłaby zostać bohaterem – zastanawia się Bloomberg.
Afryka mocno odczuwa konsekwencje kryzysu klimatycznego, w tym gospodarcze, choć ponosi niewielką odpowiedzialność za emisje CO2. W 2021 r. udział tego kontynentu w globalnych emisjach wyniósł niespełna 3 proc. Dla porównania w przypadku Stanów Zjednoczonych było to 25 proc.
Zobacz również: Polskie emisje CO2: elektrownie stabilnie, przemysł w dół, a lotnictwo odleciało
Z drugiej strony Afryka ma trzy atuty, które – jak przekonuje Bloomberg – dają możliwość umiejscowienia jej w „sercu zielonej rewolucji przemysłowej”: młodą siłę roboczą, obfite zasoby naturalne oraz potencjał do rozwoju energii odnawialnej. To z kolei może uczynić ją atrakcyjną do lokowania energochłonnych przemysłów, m.in. hutniczego i cementowego, opartego o najnowsze technologie – jak zielony wodór z OZE oraz CCS.
Wykorzystanie surowców oraz energii odnawialnej mogłoby pomóc w rozwoju tamtejszych gospodarek, a przez to przyczynić się do poprawy warunków do życia. Gdy Europa zastanawia się jak osiągnąć neutralność klimatyczną, to w tym samym czasie w Afryce 600 mln osób nie posiada nawet stałego dostępu do elektryczności.
W wielu miejscach Afryki brakuje jednak stabilności politycznej, a zielony biznes nie garnie się do inwestowania. Według BloombergNEF, w 2021 r. na rozwój OZE wydano globalnie 450 mld dolarów, z czego tylko 2,6 mld dolarów w Afryce.
Pewne przesłanki do zmiany trendu się jednak pojawiają, o czym ostatnio donosił m.in. Financial Times. Dla przykładu chiński Gioton zapowiedział, że zamierza w Maroku wybudować gigafabrykę baterii do pojazdów elektrycznych. Szacunkowy koszt przedsięwzięcia, pierwszego tej skali na kontynencie afrykańskim, to 6,4 mld dolarów.
Z drugiej strony duże nadzieje dotyczące wodorowej współpracy z Afryką ma Unia Europejska, która zgodnie z planem RePowerEU w 2030 r. ma produkować ok. 10 mln ton rocznie zielonego wodoru, a drugie tyle ma zapewnić import. Porozumienia w tej sprawie zawarto z Marokiem, Egiptem i Namibią, a także Kenią, Mauretanią oraz RPA.
Istnieją jednak obawy o to, jak odpowiednio – z korzyścią dla obu stron – wyważyć tę współpracę. Tak, aby UE nie była w tym układzie oskarżana o „neokolonialną grabież zasobów”. Produkcja wodoru odnawialnego wymaga bowiem ogromnej ilości wody oraz energii elektrycznej z OZE, a tych potrzebują przede wszystkim sami Afrykańczycy.
Zobacz też: Polska energetyka gaz zastąpi wodorem? To nie takie proste
Łańcuchy dostaw dla OZE są skażone współczesnym niewolnictwem
Z powyższym tematem koresponduje też analiza, którą przygotował Energy Monitor, a w której to pochyla się nad rosnącą liczbą ofiar współczesnego niewolnictwa.
Liczba ludzi na całym świecie, którzy nie mogą odmówić lub opuścić pracy z powodu gróźb, przemocy, przymusu, nadużyć władzy lub oszustw wzrosła o 20 proc. w ciągu zaledwie ostatnich pięciu lat. Ten problem dotyka też łańcucha dostaw dla zielonych technologii.
Jeden z najbardziej znanych przykładów to prześladowania Ujgurów – muzułmańskiej mniejszości etnicznej w chińskim Sinciangu. Z tej prowincji pochodzi ok. 40-45 proc. polikrzemu – kluczowego surowca dla przemysłu fotowoltaicznego. Często podnoszona jest też kwestia wydobycia surowców, takich jak kobalt czy nikiel, potrzebnych do produkcji baterii – przy wykorzystaniu pracy dzieci oraz dewastacji środowiska w biednych krajach Afryki czy Ameryki Południowej.
Zobacz też: Kiedy skończą się lit i kobalt do baterii?
Mniej znany przykład dotyczy natomiast chociażby drewna balsa, które dzięki swojej dużej wytrzymałości i sprężystości, a jednocześnie lekkości, znajduje zastosowanie przy wytwarzaniu łopat elektrowni wiatrowych. Rosnący popyt na ten surowiec przyczynia się jednak do nielegalnych wyrębów lasów deszczowych w Amazonii oraz wyzysku ludności w Peru czy Ekwadorze.
– Złożoność i nieprzejrzystość łańcucha dostaw dla OZE sprzyja rozwojowi współczesnego niewolnictwa w Azji, Afryce i Ameryce Południowej – podkreśla Energy Monitor i dodaje, że w walce z tym problemem, którego skala będzie zwiększać się wraz z transformacją energetyki, może pomóc wprowadzenie „certyfikatu pochodzenia”.
Takie rozwiązanie proponuje organizacja Clean Energy Council, ale musiałoby ono powstać w ramach międzynarodowej współpracy pomiędzy rządami. Tak, aby ten certyfikat był powszechnie uznawany na całym świecie. W praktyce z jednej strony wymagałoby to solidnego monitorowania źródeł poszczególnych surowców czy elementów, a z drugiej systemu śledzącego cały łańcuch dostaw danego produktu.
Jak na razie pojawiają inicjatywy na poziomie poszczególnych branż, które mają służyć wypracowaniu standardów certyfikacji. Przykładowo w sektorze fotowoltaiki jest to Solar Stewardship Initiative, zawiązany z inicjatywy SolarPower Europe i Solar Energy UK, czy Global Battery Alliance, skupiający ponad 140 podmiotów.
Z kolei Stany Zjednoczone zakazały importu produktów z Sinciangu, o ile nie udowodniono, że nie zostały wytworzone przy pomocy pracy przymusowej Ujgurów. Niedawno chiński Jinko Solar, jeden z największych na świecie producentów modułów fotowoltaicznych, informował, że sprzedał swoje zakłady w tej prowincji, tłumacząc to chęcią „obniżenia kosztów operacyjnych i poprawą efektywności produkcji”.
Zobacz również: Polski samochód elektryczny już jeździ. Oto eVan