Komisja Europejska opublikowała 5 czerwca raport ze stosowania nadzwyczajnego kryzysowego rozporządzenia, przyjętego w zeszłym roku. Umożliwiło ono częściowe zawieszenie rynku energii, gdyż na fali wojny w Ukrainie ceny energii w UE poszybowały pod sufit, powodując obawy o stabilność gospodarczą. Rozporządzenie ustanowiło pułap cenowy w wysokości 180 euro za MWh. Elektrownie na węgiel brunatny, atomowe, wiatrowe, słoneczne miały oddawać wszystkie swoje przychody powyżej tego pułapu do budżetów państw, a zebrane pieniądze posłużyły na złagodzenie dla gospodarstw domowych i przedsiębiorstw skutków kryzysu. Rozporządzenie wprowadziło też zasady oszczędzania energii przez państwa UE. Obowiązuje do 30 czerwca tego roku.
W Polsce unijne rozporządzenie wprowadzono w życie uchwaloną jesienią ustawą. Polskie przepisy różnią się w kilku miejscach od unijnego rozporządzenia, ponieważ pułapy cenowe są ustanowione osobno dla każdej technologii wytwarzania prądu. Najważniejsza różnica dotyczy jednak czasu obowiązywania – rząd uznał, że bezpieczniej będzie wydłużyć go do końca 2023 roku.
Komisja Europejska w swoim raporcie napisała, że rozporządzenie spełniło swoje zadanie – państwa wprowadziły ustanowione w nim zasady. W ciągu ostatniego półrocza hurtowe ceny energii wszędzie ostro spadły, w Polsce z powyżej 1500 zł za MWh, do 520 zł za MWh. Rynek wraca do stabilizacji, zatem Bruksela nie widzi sensu dalszego stosowania pułapu cen. „Korzyści z niego nie równoważą strat spowodowanych przez niepewność inwestycyjną i ryzyko dla funkcjonowania rynku” – czytamy w raporcie.
Czytaj Po ile będzie prąd dla firm w 2024 r.
Komisja zauważa też, że rozporządzenie podważyło zaufanie do kontraktów PPA, na których rozwoju bardzo Brukseli zależy, zniechęca firmy do produkcji prądu ( bo im większa produkcja, tym większa strata) a także spowodowało trudności na rynku terminowym. To ostatnie widać także w Polsce – obroty na rynku terminowym, które jeszcze w ubiegłym roku stanowiły 80 proc., spadły o ponad połowę, rynek przeniósł się na spot. To bardzo utrudnia rozsądne zakontraktowanie się, zarówno odbiorcom, jaki i wytwórcom.
Nie oznacza to, że państwa nie będą mogły kontynuować ochrony gospodarstw domowych czy małych firm przed wysokimi cenami – ale powinny dopłacać do tych programów już z innych środków niż z zebranych od firm energetycznych.
Ceny prądu w 2024: URE i energetycy negocjują
Płacić czy nie płacić?
Co się zatem stanie po 30 czerwca? Sprawa nie jest prosta, bo w raporcie KE czytamy, że przepisy z pułapem cenowym do końca roku wprowadziło oprócz Polski także kilka innych państw – m.in. Austria, Czechy, Hiszpania, Finlandia i Słowenia, a Słowacja zaś nawet do końca 2024 r. Raport KE przyznaje, że metody, w jaki państwa wprowadziły unijne rozporządzenia, bardzo się różnią, co dodatkowo pogłębia niepewność na rynku. Nie ma tam jednak żadnego stwierdzenia, że pobieranie domiaru od firm energetycznych po 30 czerwca będzie sprzeczne z unijnym prawem, zatem firmy będą mogły je skutecznie zaskarżyć.
Teoretycznie sytuacja prawna jest jasna – rozporządzenie UE należy stosować bezpośrednio, więc nie ma konieczności jego wprowadzania do porządku prawnego poszczególnych krajów. Jeśli zatem nie będzie unijnej podstawy prawnej do stosowania pułapu cen, to polska ustawa będzie naruszać rozporządzenie rynkowe, które w normalnych okolicznościach żadnych pułapów dla cen hurtowych nie przewiduje, a wręcz przewiduje swobodną grę rynkową. Ale Bruksela tę kwestię przemilczała, za to zachęca państwa do dalszego dzielenia się refleksjami nad funkcjonowaniem rozporządzenia.
Przypomnijmy, że Zarządca Rozliczeń, który w Polsce pobiera domiar, zebrał już kilka miliardów zł, sama tylko PGE wpłaciła 2,5 mld zł w pierwszym kwartale. Firmy płacą, ale nieoficjalnie narzekają, że podatek drenuje je z pieniędzy i wstrzymuje inwestycje.
Co się stanie po 30 czerwca? Zapewne państwowe firmy będą płacić nadal. Prywatne zaś staną przed wyborem – płacić i ewentualnie w 2024 roku wystąpić z roszczeniami wobec Skarbu Państwa za kwoty odprowadzone po 1 lipca, lub przestać płacić od razu, a w przypadku nałożenia kary – iść do sądu.